V

175 21 0
                                    

W czwartek po południu, po niefortunnym wypadku z hipogryfem, wszyscy Ślizgoni solidarnie pomagali Draconowi w codziennych zadaniach. To, czy troska miała jakieś podstawy czy też nie, było już całkiem inną kwestią. Niemniej jednak, Crabbe i Goyle nosili jego torbę, Pansy Parkinson pytała co pięć minut czy ręka jeszcze go boli, a Dafne Greengrass głośno komentowała jakość nauczania profesora Hagrida.

Gryfoni jednomyślnie uznali, że jeśli Malfoy za chwilę nie przestanie zgrywać rannego bohatera wojennego, dopilnują, żeby przydarzył mu się prawdziwy wypadek. Po swojej pierwszej lekcji opieki nad magicznymi stworzeniami, nowy profesor był bardzo przygaszony i cały Dom Lwa solidarnie mu współczuł. Branwen obserwowała natomiast z ciekawością, co Snape zrobi z tym całym bałaganem, wręcz spodziewała się wkroczenia do szkoły wściekłego Lucjusza Malfoya z orszakiem dementorów i w akompaniamencie fanfar. Pamiętała jak profesor Slughorn zawsze faworyzował Ślizgonów i po Snape'ie nie spodziewała się niczego innego – w końcu nikt nie lubił Slytherinu, poza Slytherinem. Mistrz eliksirów kolejny raz nie dał się zaszufladkować. Nie zrobił nic. Zdawał się w ogóle Draconem nie przejmować. To ją trochę zdziwiło, choć z drugiej strony, ten tłustowłosy dupek zawsze był obojętny, to jeszcze nic nie znaczyło.

– Spójrz tylko na niego, co za kretyn – mruknął George do swojego bliźniaka, gdy Malfoy kolejny raz skarżył się głośno przy stole, że nie może samodzielnie zjeść puddingu. Pansy więcej niż chętnie zaczęła go karmić łyżeczką.

Fred odwrócił się zaraz i w tym momencie jego wzrok jakimś sposobem odszukał Millicentę. Usprawiedliwił się natychmiast sam przed sobą, że nie było to nic nadzwyczajnego, była dość charakterystyczna, a poza tym dorównywała wzrostem chłopakom z wyższych klas, nic dziwnego, że... Miała pewne predyspozycje do przyciągania wzroku.

Malfoy odstawiał swoje cyrki i Fred udał, że bacznie się temu przygląda, ale kiedy przyjrzał się Ślizgonom dokładniej, zdziwiło go trochę, że Millicenta jako jedyna nie uczestniczyła we wszechobecnej kampanii zagłaskiwania „biednego Dracona". Właśnie przewracała oczami na scenkę, którą urządzała Pansy, gdy nagle poczuła na sobie wzrok Gryfona. Przyłapana na gorącym uczynku złamania ślizgońskiego decorum solidarności natychmiast odwróciła głowę i udała, że koniecznie musi porozmawiać o czymś niezwykle ważnym z Dafne Greengrass. Ta jednak nie wydała się specjalnie zainteresowana panną Bulstrode, odwróciła się zaraz do Tracy Davis i zachichotała w swój talerz. Millicenta, starając się trzymać głowę wysoko podniesioną, wyraźnie speszona zabrała swoje rzeczy i ruszyła do wyjścia z Wielkiej Sali.

– Powiedziałem „spójrz na niego", a nie „oczy sobie wypatruj za Malfoyem"! – George szturchnął Freda, który był wciąż odwrócony przodem do stołu Ślizgonów. Kuksaniec nieco go otrzeźwił i wrócił do swojego talerza.

– Co z tobą? – George zmarszczył brwi.

– Quidditch – palnął jedyne słowo, które w tej chwili przyszło mu na myśl.

– Co? – Jego bliźniak był tak zdumiony, że równie dobrze Fred mógł mu ogłosić, że żeni się z Hagridem.

– Jutro trening.

– No i co z tego?

– Nic. – Wypił szybko swój sok dyniowy, złapał torbę i ruszył do wyjścia, chociaż sam do końca nie wiedział dlaczego. To było przecież... Kompletnie idiotyczne? Rozejrzał się dokładnie. Na korytarzu nie było żywej duszy. Zerknął w stronę przejścia do lochów, ale zaraz potem pokręcił głową i pobiegł w górę Wielkich Schodów, jak gdyby w nadziei, że jeśli będzie biegł dostatecznie szybko, nie zrobi nic, czego mógłby żałować.

***

W piątek rano Hogwart wprost buzował od plotek na temat Syriusza Blacka. Podobno jakaś mugolka widziała go wieczorem w okolicy. Lukrecja Birkie wprost nie mogła usiedzieć z emocji, przebywanie w samym centrum wydarzeń było tak cudownie odmienne od codziennej rutyny. Porozumiała się z rodziną przez sowią pocztę i przedłużyła pobyt w Hogsmeade jeszcze o tydzień. Tata przysłał jej tylko gorączkowo nabazgroloną wiadomość, żeby darowała sobie Jednorękiego Bandytę i nie pakowała się w żadne kłopoty, choć jak ją znał, to i tak pewnie nie posłucha. Miał rację, ale przynajmniej próbował. Jak na razie wciąż uprzejmie udawali, że Lukrecja pisze artykuł o Bran, który teraz teoretycznie powinien być więcej niż obszerny. Slatero Birkie za dobrze znał swoją córkę, na pewno była na tropie, miał tylko nadzieję, że nie Syriusza Blacka.

Niedorzeczne rozważania o wężach i miotłachOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz