XV

104 17 1
                                    

Lukrecja Birkie nie spała, choć słońce ledwo co wstało. Od godziny leżała na wznak w nieswoim łóżku i zbierała się psychicznie do trudnego i żmudnego zajęcia: solidnego nawrzeszczenia na samą siebie. W myślach, oczywiście. Jakkolwiek neurotyczna by nie była, jeszcze nie zwykła robić sobie wyrzutów na głos – w razie gdyby ktoś podsłuchał i wykorzystał te wszystkie słabe punkty. Usłyszawszy obok leniwy pomruk i szelest kołdry, znienacka trzasnęła swojego partnera poduszką. Gdy tylko do uszu dobiegł ją satysfakcjonujący okrzyk zdumienia, wstała, zebrała z podłogi ubrania i zatrzasnęła się w łazience. Weszła pod prysznic i nie mogła przestać czuć się jak absolutna kretynka. Oprócz tego nadal drżały jej kolana, a na widok jego żelu pod prysznic nie powstrzymała się i zaczęła wąchać zawartośc plastikowej butelki. Odstawiła ją chwilę później na miejsce, kręcąc z zażenowaniem głową.

– Idiotka!

Wyszorowała się zwykłym mydłem, zebrała mokre włosy na czubku głowy i już miała się wymknąć, ale on stanął pomiędzy nią a drzwiami. Z kubkiem kawy, drań jeden, i właściwym sobie uśmieszkiem pełnym wyższości, zwiastującym bardzo złe rzeczy... No, to zależało od punktu widzenia – tudzież leżenia. Podał jej rzeczony kubek, wiedząc dobrze, że nałogom nie umiała się oprzeć, a od poprzedniej nocy – jemu również.

– Nie brałem cię za dziewczynę, która zmyka z samego rana, Birkie.

Parsknęła w kawę i dała się poprowadzić do malutkiej kuchni, która na to miano nawet nie zasługiwała. Po pierwsze, składała się z pustych blatów, czajnika i piekarnika z ułamanymi drzwiczkami. Po drugie, a wiadomości te pochodziły ze źródeł, których absolutnie nie zamierzała nazywać po imieniu, aktualnie nie było w niej też stołu. Po wczorajszej nocy uległ... Wypadkowi. Nieszczęśliwemu, rzecz jasna. Śledztwo w toku.

– Aha – skwitowała tylko, siorbiąc kawę i opierając się o ścianę. – A za jaką mnie brałeś, Pikestone?

Przeciągnął się jak kot i usiadł na blacie, co nie stanowiło dla niego żadnego problemu. Miał tak długie nogi, że zastanawiała się jak w ogóle udało mu się przeżyć Hogwart uniknąwszy kompleksów z powodu swojego wyglądu. Musiał być wyższy nawet od Dumbledore'a. Z drugiej strony... Po co miałby mieć kompleksy skoro wyglądał w ten sposób? Że też zawsze myślała, że jest raczej brzydki. Teraz kompletnie nie wiedziała dlaczego.

– Za taką co ucieka zaraz po.

– Czarujący jesteś, wiesz? – Wylała resztę kawy do zlewu i rozejrzała się za swoimi butami.

– Muszę iść.

– Właśnie widzę. – Kpiący grymas nadal nie znikał z jego ust, a ona miała ochotę go zdzielić. I zaraz potem pocałować. Co się z nią działo, do licha!

– Naprawdę-...

– Ależ proszę.

– Gdzie są-...? – Okręciła się wokół własnej osi.

– Pod łóżkiem.

Poszła we wskazanym jej kierunku i schyliła się, by wyjąć swoje trampki.

– Na Merlina, Quincy, co za burdel!

Pikestone zaśmiał się pod nosem.

– Dziękuję!

– Tylko ty mogłeś to wziąć za komplement, ty trollu.

– Wczoraj nazywałaś mnie zgoła inaczej.

– Ognista Whisky! – krzyknęła.

– Słucham?

Wychyliła się, trzymając zguby za sznurówki.

Niedorzeczne rozważania o wężach i miotłachOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz