Rozdział 2

100 7 0
                                    

Szczęśliwi ci, którzy nie mają sumienia.

Ile człowiek mógłby zrobić, gdyby nie ten cichy głos w jego głowie, rozbrzmiewający zawsze wtedy, gdy jego moralność zawodzi. Nie odczuwałby żadnych konsekwencji ani wyrzutów, byłby wolny i niepowstrzymany, zdolny do wszystkiego - pan swojego życia, ponad wszelakimi pierwotnymi prawami, powoli pracujący na swoje zatracenie w spokojnym rytmie dnia codziennego.

Wytarte sumienie byłoby czymś wspaniałym, czyż nie? Szkoda, że tylko nieliczni są w stanie doprowadzić je do takiego stanu.

Adhara błyskawicznie poderwała się do siadu, cała mokra od potu. Zdezorientowanym wzrokiem obiegła pomieszczenie, będące jej własną kwaterą, aż w końcu spojrzała na prawą dłoń i dzierżony w niej nóż – dotychczasowy środek ostrożności, który teraz ją przerażał. Jeszcze przed chwilą była na nim krew, a kolejny człowiek, z cichym jękiem, wpadał jej w ramiona. Widziała wykrzywioną w bólu twarz, czuła jego ostatni oddech na ramieniu. Widziała swoje odbicie w jego gasnących oczach.

Spojrzała w stronę okna, licząc na powoli wstające słońce – oznakę, że chociaż nie miała przed sobą co najmniej połowy nocy ze wspomnieniami wizji ze snów. Niestety niebo było jednolicie ciemne, a okolica ponuro cicha, jakby chciała jeszcze bardziej spotęgować wyrzuty sumienia.

Nie do końca pamiętała, kim był ten mężczyzna, którego szlachtowała w nocnych marach. Nie znała jego imienia, nie wiedziała, czym właściwie zawinił ani kto tak bardzo chciał, by zniknął z powierzchni ziemi. Jedynym, co zapadło jej w pamięci, był płacz. Dorosły facet na jej widok popłakał się jak dziecko, a trzymana wtedy w rękach książka wypadła mu z dłoni wprost na podłogę, na której już po chwili klęczał.

Wtenczas była świeżo upieczoną Wielorybniczką, małym bąkiem, dopiero zaczynającym rozumieć, co oznacza odbierać życie. Nie skupiała się na konsekwencjach swojego działania, tylko na tym, by wykonywać te cholerne zlecenia – bardziej dla niej liczyła się duma Dauda, niż własny komfort psychiczny. Dlatego też ta niespodziewana reakcja ofiary tak nią wstrząsnęła; każda jej kolejna łza i chwila milczenia były gorsze od razów wymierzanych obuchem i nożem jednocześnie. Czuła się wtedy jak najobrzydliwsze ścierwo, ostatnia z istot, którym dane było prawo decydować, kto ma żyć, a kto nie.

A mimo wszystko to robiła.

Gdy tylko do niego podeszła, z każdym kolejnym krokiem czując coraz mocniejsze mdłości, mężczyzna zamilkł. Przez bijącą od niego beznadzieję zaczęła wątpić w słuszność tego, co robiła. Przecież nawet nie znała tego człowieka. Widziała go pierwszy raz na oczy, więc mogła tylko przypuszczać, czy byłby w stanie jej czymś zawinić. Stała się rzeźniczką, nie mającą wyboru co do swoich trupów. Przykucnęła przed celem, po którego twarzy jak grochy spływały łzy; jedyna widoczna reakcja, gdyż nawet nie śmiał stęknąć przed swoją kostuchą. Położyła mu rękę na ramieniu, a drugą dobyła nóż. Tylko ona i on, drapieżnik i jego ofiara.

-Przepraszam. – Było to jedyne słowo, które mogło przejść jej wtedy przez gardło. I, chyba jako jedno z nielicznych w jej życiu, nie było puste.

Pchnęła ostrze.

Przetarła szczypiące oczy, zdając sobie sprawę, że od dłuższego czasu na jej kołdrze powoli rozrastała się mokra plama łez. Często jej próba odpoczynku kończyła się w taki sposób, a mimo to nigdy nie wiedziała, jak ma sobie z tym poradzić – nic nie pomagało na uczucie pustki w środku, nawet jej hobby, czy zajęcie się czymś szczególnie pochłaniającym, jak samotny zwiad po pełnym niebezpieczeństw Dunwall.

Z drugiej jednak strony nie mogła siedzieć w skotłowanym łóżku przez resztę nocy i wgapiać się w swoje kolana, rozpamiętując to i pozostałe zabójstwa. To jej praca, za to żyje i jest to rzecz, na której znała się naprawdę dobrze. Lecz czy powinna chlubić się biegłością w odbieraniu ludzkich żyć?

Więź | Dishonored [ZAWIESZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz