W tym, że to wszystko działo się naprawdę, utwierdzał go huk opadających cegieł i kłąb kurzu, który na moment przysłonił pole widzenia, jednak oprócz tych dwóch czynników, czas wydał się całkowicie zatrzymać.
Dla niego w szczególności.
Ostrożnie wyjrzał na zewnątrz, przez ziejącą w budynku dziurę, jednak nie zobaczył nic, co mogłoby nakierować go na to, co się stało. A raczej co mogłoby dobitnie powiedzieć mu, że jego przypuszczenia w tym wypadku to czysta mrzonka i może już spakować swoje manatki, by udać się w spokoju do domu. Czy ktoś wspomniał o śmianiu się z jego pesymizm przy jakimś drinku? Bo po dzisiejszych stresach przydałaby mu się taka urocza terapia. Jedniodniowa. Dwudniowa.
Tygodniowa?
Kurz lekko się przerzedził, ale nic nie było w stanie rozwiać kłębu czarnego dymu, rozłożonego na dachu sąsiedniego budynku, niczym stado wściekłych kruków. Masa kłębiła się i wirowała, a wyzierający z niej kościsty pysk drgał przy każdym kłapnięciu. Gruz, drewno? Nic to dla krzywych zębisk. Jednak Thomas wolałby, żeby nie było na nich również krwi.
Prawdopodobnie jej krwi.
Nie był nawet w stanie poprawnie nazwać tego, co przed chwilą praktycznie wżarło się w budynek i sprawiło, że Adhara, wraz z podłogą, zniknęła mu z oczu. Nie słyszał nawet jej krzyku, tylko opadające gruzy, gdy było już po wszystkim. Jakby to coś uniemożliwiło mu słyszenie czegokolwiek.
Nie spodziewał się, że wiedźmy mogły zainwestować w coś tak dzikiego.
Zawsze też zdawało mu się, że ich twory, czy to wielkie bestie, czy zwykłe świetliki, o których nie raz słyszał z ust Dauda bądź też innych skrytobójców, umierały wraz z tą, która powołała je do życia. Że w chwili, gdy tylko ostatni dech wychodził jej z piersi, magia rozpryskiwała się na drobne kawałeczki i wracała z powrotem do Pustki, by niepokoić kogoś innego.
A to tutaj?
Miał dowód na zgon czarownicy, w końcu sam odrąbał jej łeb, a mimo to ten pokrak, wcześniej zagoniwszy go do kamienicy, nawet się nie oddalił. I zjadł mu przyjaciółkę.
Pewnie bardziej by przeżywał jej śmierć, gdyby nie był zesztywniały ze strachu. Nie mógł się poruszyć, obserwując hipnotyzujące, ciemne fale.
Aż nagle, wyzierająca spomiędzy nich, żuchwa znieruchomiała, złote ślepia zaś momentalnie zogniskowały się na nim, niczym światła reflektorów Coldridge na zbiegu. Skrytobójca spodziewał się, że będą wrogie, dzikie, odstręczające, jednak patrząc na stwora dostrzegł tylko dzieciaka. Dzieciaka, który wkłada wszystko do buzi, poznaje świat i rzuca się na wszystko, co się rusza lub wydaje dźwięki.
Chyba załapał się w kryteriach zainteresowania.
Jednym szybkim charkiem stwór wyrzucił z siebie całe drewno i gruz, które przeżuwał. Thomas modlił się do Pustki, by nie zobaczyć tam poszarpanego wielorybniczego stroju. I póki pokruszony beton nie został zakryty przez kupę połamanych piór, nie wierzył, że błagania się spełnią.
Jednak wtedy zaczął modlić się o coś zupełnie innego, bo potwór Mignął. Tak po prostu, użył techniki, która oni posługiwali się od lat, sądząc, że naznaczeni są jedynymi, którzy ją znają. Wielkie cielsko rozpadło się na kawałki, a w ułamku sekundy ciężki, pachnący o dziwo wędzonymi rybami, oddech owionął go od tyłu.
Zdążył się odwrócić, gdy niespodziewanie podłoga się pod nim zarwała, ratując go od szczęk.
Gruchnął na zdezelowany kawał podłoża, a podążający za nim pysk zatrzasnął się milimetry przed nosem jego maski. Wtem czyjaś ręka pojawiła się między nimi i klepnęła potwora w nozdrza, co chyba bardziej zaskoczyło Wielorybnika, niż bestię. Zaraz potem, koścista czaszka odsunęła się gwałtownie i poczęła kołysać na boki. Próbowała coś strząsnąć psim sposobem.
CZYTASZ
Więź | Dishonored [ZAWIESZONE]
FanfictionWielorybnicy od lat przemykali po splugawionych uliczkach ogromnego Dunwall, uciszając niewygodnych arystokratów, którym nie wyszły ich pokręcone gierki. Wciąż jednak są ludźmi, na których życie również może ktoś czyhać, nawet jeżeli nie są to inni...