Ogromny, wyszorowany okręt wielorybniczy obwieścił radosnym buczeniem rozpoczęcie swojej wyprawy na głębokie morze w poszukiwaniu potężnych szarych stworów obfitych w tran i mięso. Wysokie rusztowania, zajmujące powierzchnię praktycznie całego pokładu, tylko czekały, aż spocznie na nich cielsko majestatycznej morskiej bestii, a z jej ogromnej gardzieli wybrzmi głęboki oraz pełen żałości śpiew porażki. Dla wielu był on powodem częstych migren i nocnych koszmarów, gdy pokonany potwór mścił się za uwiązanie go pod sufitem i traktowanie jak dojne bydło, dla innych zaś stał się jedyną prawdziwą muzyką. Do tej drugiej grupy należała przykucająca na dachu jednego z magazynów postać odziana w czerwony strój.
Słyszała zawodzenie wieloryba za każdym razem, gdy zbliżała się do rzeźni.
Billie odprowadziła tęsknym wzrokiem sunącą po falującej tafli wody łódź, rozważając możliwość zaciągnięcia się na pokład przy następnym wypłynięciu. Musiałaby tylko pobawić się w przebieranki, bowiem wciąż obowiązywał zabobon mówiący o nieszczęściu spowodowanym obecnością kobiety na okręcie. Ale Lurk mogła to przełknąć dla samego wkroczenia do swojego osobistego raju - już widziała siebie w obliczu wierzgającej i straszliwej bestii z głębin, czuła linę umykającą jej między palcami, nogi ślizgające się na mokrym drewnie i szkwał uderzający jej w twarz, jakby chciał wydrapać jej oczy. Kiedyś przecież pływała, czemu więc z tego zrezygnowała?
Ach, no tak.
Chrząknęła, by pozbyć się guli, która nagle pojawiła się w jej gardle i wyprostowała się, czując krew przepływającą przez zdrętwiałe mięśnie. Chyba się trochę zasiedziała. Mignięciem przeniosła się na wystającą z budynku lampę, a stamtąd na uliczkę zabarykadowaną od zewnątrz przewróconym kontenerem na śmieci. Nieprzypadkowy układ zasłaniający to, co kryło się w ślepym zaułku między magazynami. Odsunęła powoli stalową skrzynię, czemu towarzyszył głośny chrobot, a gdy pomarańczowe światło zachodzącego słońca wpłynęło do uliczki, niczym reflektor na murach Coldridge. Kobieta ściągnęła maskę i uśmiechnęła się słabo do kupy gruzu umieszczonej pod ścianą.
-Wybacz, że tak późno – powiedziała przepraszającym tonem, Mignąwszy do rumowiska, starając się przy tym, by nie nadepnąć nawet na najmniejszy odłamek. – Wiesz, po prostu nie mogę się powstrzymać, kiedy wypływają.
Zapatrzyła się w widoczną między dwoma budynkami taflę wody i wsłuchała w jej plusk, któremu towarzyszyły ciche stuknięcia zacumowanych obok siebie łodzi. Odetchnęła bryzą, tak odległą od smrodu miasta, siadając obok pagórka. Nagle wydało jej się, że wszystkie problemy odeszły w niepamięć. Czuła się jak za tych starych, dobrych czasów, jeszcze przed wdzianiem czerwonego, wielorybniczego munduru.
Jeszcze, gdy była z nią i tylko to się liczyło.
-Odsłoniłam ci trochę widok, żebyś też mogła na to popatrzeć, ale... - urwała, krzywiąc się nieznacznie. – Ale to był chyba ostatni statek. Zaraz zapadnie zmrok.
Trwała tak przez chwilę w milczeniu, po czym zaczęła ciągnąć nerwowo za czubki palców w rękawicach.
-Teraz będę miała dla ciebie jeszcze mniej czasu. – Mruknęła niepewnie, jakby bała się reakcji swojej rozmówczyni. Oczami wyobraźni widziała jej puste, zmartwione spojrzenie zawsze, gdy wracała do niej po długiej nieobecności. Źle znosiła rozłąkę, zwłaszcza, gdy krążyły wieści o patrolach Straży napadających przypadkowe domostwa, a Billie akurat wyruszała po jedzenie. – Nowe obowiązki. – Uśmiechnęła się mimowolnie i zerknęła na rumowisko. – Zaufali mi. Nie wszyscy, ale Daud na pewno. Chce, żebym go zastąpiła, gdy tylko go zabraknie i może nie powinnam się z tego tak cieszyć, bo jest dla mnie jak ojciec, ale... Jakaś egoistyczna część mnie tylko czeka na ten dzień.
CZYTASZ
Więź | Dishonored [ZAWIESZONE]
FanfictionWielorybnicy od lat przemykali po splugawionych uliczkach ogromnego Dunwall, uciszając niewygodnych arystokratów, którym nie wyszły ich pokręcone gierki. Wciąż jednak są ludźmi, na których życie również może ktoś czyhać, nawet jeżeli nie są to inni...