☽ Rozdział 2 ☾

72 9 7
                                    

   W Borne panuje ład i spokój, mieszkańcy są dla siebie mili. Nie brakuje im niczego. Ani mięsa, ani zboża, ani nawet dobrej Temerskiej Żytniej, nazywanej przez pijaków „chlebem powszednim". Jest to idealne miejsce do zamieszkania, dla każdego, kto szuka spokoju.

~ Kroniki Historii Redanii

O Borne mógłbym rzec tyle, co każdy inny przejezdny.

~ Jaskier, Pół wieku poezji

• • •

     Brak umiejętnego opanowania złości dawał się we znaki wiedźminowi, a dokładniej niczemu winnej Płotce. Białowłosy nie zdając sobie z tego sprawy, pociągnął ją za lejce o wiele mocniej niż przypuszczał. Klacz wydała z siebie odgłos niezadowolenia i przystanęła jasno komunikując, że nie podoba jej się takie traktowanie. Geralt wziął głęboki wdech, zamknął oczy i próbował się uspokoić. Prędzej czy później musiałby się opanować. Podczas załatwiania interesów przydałoby się opanowanie.

     Wiedźmin przywiązał wreszcie konia do płotu przy drewnianej chałupie wójta i pogładził grzbiet nosa przepraszająco. Zabrał ze sobą wór z ciężkim łbem Biesa i pokierował się ku drzwiom.

     — Irma idź, stopy w rzece umyj! Wiedźmak do nas zajechał!

     Dłoń Geralta złożona w pięść zatrzymała się chwilę przed zetknięciem z drewnem. Ktoś musiał już poinformować o jego obecności. Osada może i nie jest duża, ale w mniejszych wiochach wieści potrafią się wolniej rozejść.

     — Strychew zachlana mordo, idź do domu! Z kulturą trzeba go ugościć, inaczej skończymy jak ci w Blaviken! — wykrzyknął tym razem donioślej wójt. Wiedźmin kątem oka dostrzegał jak znajdujący się niedaleko niego ludzie zerkają na niego albo nieudolnie starają się udawać, że ta sytuacja ich nie rusza.

     Nie chcąc już dłużej marnować czasu, Geralt uderzył solidnie trzy razy w drzwi. Cisza. Żadna z trzech osób znajdujących się w środku, nie odezwała się. Nie zaprosiła, nie kazała czekać, jak gdyby starali się udawać, że ich nie ma. Co byłoby czymś absurdalnym, ponieważ chwile wcześniej całe Borne słyszało krzyki włodarza.

     — Psia jego mać już przylazł — burknął pod nosem, nie zdając sobie sprawy, że oczekujący na dworze niespodziewany o tej porze gość ma o wiele lepszy słuch niż zwykły człowiek. — Strychew poszedł mi stąd, już!

     Ciężkie kroki podążające za tymi bardziej nierównymi rozbrzmiały w uszach białowłosego w sposób tak irytujący, że pokusił się o odetchnięcie z ulgą, gdy zastąpiło je skrzypnięcie drzwi.

     — Dobry. — Ciemnowłosy mężczyzna pokłonił się krótko i chwiejnym krokiem wyminął wiedźmina. Zostawił po sobie zapach taniego, ale mocnego alkoholu, który przypominał mu o nie jednej popijawie z Lambertem i Eskelem pod nieobecność Vesemira.

     — Witam mistrzu wiedźminie. Słyszałem, że zawitał pan w Borne. — Niski, zachrypły głos rozległ się nagle, rozkazując tym samym spojrzeć na siebie.

     Właścicielem tegoż, że głosu okazał się średniego wzrostu mężczyzna, którego wyprzedza jego własny brzuch. Na środku jego głowy widniało skupisko kręconych, blond włosów. Po bokach zaś wygolony do samej skóry. Nad górną wargą obowiązkowy gruby wąs tego samego koloru co włosy. Po zmarszczkach, widocznych już gdzieniegdzie znacznie wyraźniej, Geralt stwierdził, że jasnowłosy ma nie więcej niż sześćdziesiąt lat. Pomimo drogiego stroju, jaki miał na sobie oraz tych wszystkich sygnetów na palcach, wyglądał dość komicznie.

The Day of Destiny • Geralt of Rivia/WitcherOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz