☽ Rozdział 7 ☾

51 7 2
                                    

"Gdybym tamtej nocy letniej dostrzegł kurka tego

Wziąłbym go za symbol, znak od ducha mego

Że to czas bym wstał na równe nogi

I za kostuchą poszedł bez żadnej trwogi

Lecz za dnia widząc jego piękno

Poczułem jakby mi było tęskno

Za czym? Nie pamiętam wcale

Tak, jakbym usiadł na skale

I myśląc o świecie całym

Zniknąłbym w chaosie nie małym"

~ Jaskier, fragment wiersza "Kruk"

• • •

     Pukanie do drzwi jego kwatery było ostatnią rzeczą jaką Geralt spodziewał się doświadczyć w Borne. Otworzył powieki i zerknął w stronę łóżka zajmowanego przez Jaskra, nie było go tam. Gdyby to był on wszedłby bez pukania. Mógł udawać, że go nie ma, lecz wiedział, że ten kto się dobijał musiał zapytać o jego obecność. Podniósł się z łoża, zarzucił niedbale na siebie koszulę i ruszył ku drzwiom nie bacząc na resztę jego wyglądu.

     W ostatniej chwili uniknął zetknięcia się z potężną dłonią Himisława złożoną w pięść. Zapewne nie zorientował się, że drzwi otwierają się, gdy chciał po raz kolejny w nie zastukać. Białowłosy zmarszczył brwi, dostrzegając kilkoro mieszkańców stojących niczym grupka speszonych, lecz ciekawskich dzieci.

     — Rozumiem, że coś się stało — stwierdził niżeli zapytał Geralt, patrząc po wszystkich wpatrzonych w niego twarzach. Zaniepokojone miny, nieco zawstydzone, ale i gotowe do działania. Tak, definitywnie coś się wydarzyło. Pytanie brzmiało, jak bardzo powinien się obawiać tego, co usłyszy i, czy to wina Jaskra?

     — Panie wiedźmin, bo my nie chcieliśmy się narzucać — zaczął Himisław, lecz wzrokiem uciekł na podłogę, czując wstyd, że nachodzi wiedźmina tak z samego rana. Nie zrobiłby tego, gdyby nie wymagała tego od niego sytuacja. — Już i tak dużo pomogliście wczoraj, ale-

     — Mówcie o co chodzi — Geralt uciął wypowiedź wójta, zmuszając tym mężczyznę do spojrzenia na siebie.

     — A więc — Himisław odchrząknął i ciągnął dalej. — Zaraz po pianiu koguta Jaśko do lasu poszedł trochę dzikich ziół dla Halli nazbierać, jak to na codzień robi.

     — Do rzeczy wójcie.

     — W jednym miejscu makabrę dostrzegł. — Wiedźmin założył ręce na torsie i zmarszczył brwi, przyglądając się wójtowi. Momentalnie pojawiła się myśl, że może wyolbrzymia zbytnio, jak to ludzie mają w zwyczaju. Jednak coś Geraltowi podpowiadało, że tym razem sytuacja jest poważna. — Jaśko powiedz no, coś widział. — Himisław szturchnął nierosłego młodziaka i jednym ruchem wypchnął go na przód.

     — Zwierzęta, mnóstwo zwierząt rozszarpanych na kawałki. — Chłopak zakrył usta dłonią i odwrócił twarz, gdy dopadły go odbeknięcia zwiastujące wymioty. Powstrzymał się jednak wziął głęboki wdech i kontynuował nieco pozieleniały na twarzy. — I to na robotę człowieka nie wyglądało. Zresztą, gdyby to człek zrobił to zaraz by skóry czy inne cuda z nich wziął. A one rozrzucone były. Krew była wszędzie, nawet na drzewach.

The Day of Destiny • Geralt of Rivia/WitcherOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz