Rozdział 3 Przykra prawda

106 3 0
                                    

O dziewiątej rano wstaje, i pierwsze co robię to idę do pokoju Wiktora. I cóż za niespodzianka, Jego nadal nie ma. Pff, pewnie dalej jest z tą niunią. Prosił mnie kilka razy abym dała jej szansę, ale teraz na pewno nie dam jej tej kurewskiej szansy. Marzenia ściętej głowy. Chociaż w sumie to Jemu zależało na tym, Ona pewnie miała to w piździe, tylko robiła te słodkie oczka.
Co musiało być tak ważnego, że nie przylazł do mieszkania? Biorę telefon i dzwonię do niego, jestem na niego wściekła.
Dzwonię, dzwonię i dzwonię, i nic. Kurwa! Zadzwonię do Motyla, musi mi powiedzieć. Po trzecim sygnale odbiera.

~ Hej Balbi.
~ No hej. Powiedz jak tam chłopaki?
~ Hm, Frodo ma kilka szwów, tak jak i Predo. Szybko się wyliżą, ale z Leonem jest gorzej, ma nieźle pogruchotaną nogę, nie znam się na tym, ale parę miesięcy będzie na pewno nie mógł jeździć na akcje. Ma rodzinę, więc będziemy musieli mu przez ten czas pomagać. No cóż, a co do Kamlota... To jak zwykle, jakimś cudem znów wyszedł bez szwanku. On zawsze jakimś dziwnym trafem ma szczęście.
~ No masz rację. Kiedy ostatnio miał jakieś większe obrażenia niż siniaki, podbite oko, czy kulejąca przez tydzień noga? Chyba od roku, co? Od wtedy kiedy wrócił...
~ Tak, wtedy kiedy wrócił z tamtej masakry, cały połamany.
~ Ok, a teraz Wiktor. Gdzie On jest? Tylko go nie kryj, jak się wkurzę to bardziej oberwiesz ode mnie niż od Niego.
~ Balbina, nie mogę Ci powiedzieć. Wkurwi się.
~ Nie pierdol, tylko gadaj!
~Balbi... Proszę, nie zmuszaj mnie do tego.
~ Powiesz mu, że Cię zmusiłam i już. A teraz nawijaj.
~ Ok. A więc wiedział, że się wkurzysz i pojechał... (Przez chwilę milczy.) Do naszej trzeciej kryjówki, do bazy z przed dwóch lat.
~ Dzięki. Stanę w twojej obronie Motyl, nie martw się, teraz mi nie podskoczy.
~ Wiem, ale nie lubimy gdy jesteście tak na serio na siebie wkurwieni. Wtedy wszystko się sypie. Na pewno miał jakieś nie banalne powody aby to przed Tobą kryć.
~Ok, Ci którzy mogą niech się zbiorą tam gdzie wczoraj. Za pół godziny. Nara...

Jestem pięć minut przed czasem, co prawie nigdy mi się nie zdarza. Na miejscu jest Motyl, Zając, Predo i Frodo. Chociaż Oni dwóch nie musieli przychodzić, i dobrze o tym wiedzą. Po akcji każdy ma wolne dwa dni, no jeżeli akcja jest marna, a następnego dnia zbiórka jest ważna to wtedy wyjątkowo. A w tym wypadku akcja była bardzo poważna, i oni zostali poszkodowani, więc tym bardziej ich nie powinno tutaj być.

- Cześć chłopaki. - odpowiedz rutynowa. -Jak tam zdrowie? Martwiłam się wczoraj o was. Frodo, jak głowa? Wyglądało to paskudnie, ale widzę, że doktorek jak zwykle porządnie się wami zajął.
- Słonko, nie martw się o nas, bracia zawsze dadzą sobie radę. - jego gwiazdorski szeroki uśmiech, śmiechy chłopaków. - Niestety gorzej jest z Lenio. - na co miny im zrzedły.
- No słyszałam. Kurcze, na prawdę, to musiała być jakaś masakra. - robię kwaśną i współczującą minę, naprawdę im współczuję, ale muszę maskować też gniew. - Predo, a co z Twoją ręką?
- E tam. Do wesela się zagoi. - na co Zając.
- Ciekawe czyjego. - śmieje się, a Ja wiem, że muszę przejść do sedna.
- Dobra. Opowiedzcie mi co się stało. - teraz już zamiast wesołych min, zastąpiły je przygaszone.
- Ta akcja była dwu-dniowa. Nie pojechaliśmy na nią wczoraj, ale przed wczoraj. - zaczął Frodo.
- Co kurwa?!
- Wiking powiedział, że mamy Ci nic nie mówić bo będziemy bez grosza przez dwa miechy (miesiące). - Wtrącił się Zając.
- Co to cholera było? Skoro rzucał groźbami to musiało być coś mega poważnego i groźnego. A On takich akcji nie bierze.
- Wiedział, że na takie coś się nie zgodzisz, więc nie chciał Cię w to wplątywać, a chodziło o naprawdę grubą kasę. - odpowiedział Motyl.
- Jak grubą? - wymieniają się spojrzeniami, a potem odpowiada Prodo.
- Złotko, to było 10 tysi (tysięcy) na głowę dla tych co jadą i dla Wikinga, bo załatwił to, a dla reszty za milczenie po 1,5-tysiąca. Nigdy takiej kasy nie zgarnialiśmy. No i 4 tysie chciał tobie zafundować.
- Co to była za robota? - niespodziewanie przyszedł Kamlot, i odpowiedział.
- Pomoc w ucieczce z więzienia. - chciałam już na nich wrzasnąć, ale nie dał dojść mi do słowa. - 12 godzin jazdy tam, robota dwugodzinna, bez żadnych przeszkód. My cieszymy się jak dzieci, dowieść ich mieliśmy do Protowa. Godzina drogi stąd, ale zaraz przed ich wysiadką, dopadły nas dwa czarne samochody. Zablokowali nas, i doszło do jatki, a te więzienne tępaki nie potrafiły się kurwa bić. Na szczęście było nas czterech, i bez obrazy, ale my jesteśmy najsilniejsi z całej naszej ekipy. I całe szczęście, bo ich może i było siedmiu, ale mięśni i siły to oni nawet nie mieli w połowie jak my. Ale jeden wyszedł paker, i to większy od nie jednego z nas. Wziął go Leon. Wyszedł z tego z pogruchotaną nogą.

Trzy godziny później jadę z Kamlotem do trzeciej bazy. Tam gdzie chowa się Wiktor. Dojeżdzamy pod bramę, otwiera dziadziu i jedziemy jeszcze pięć minut. Gdy dojeżdzamy, wysiadam i wale w metalowe, zardzewiałe drzwi. Wale w nie chyba z dwie minuty, w końcu otwiera Wiktor, prawie nagi, ma na sobie tylko bokserki. Pewnie bzykał się z tą dziunią. Walę mu z całej siły prosto w nos. Słyszę jak coś pęka. Ale jestem tak nabuzowana, że w tej chwili nie mam wyrzutów sumienia, chodź wiem, że się pojawią. Narażał tych ludzi na wielkie ryzyko, kto wie czy nie na śmierć. Sukinkot! Krzyk i krew, ledwie to do mnie dociera. Lecz Ja go popycham do środka i wchodzę. Idę do kuchni, otwieram lodówkę i biorę piwo (piąte, bo cztery wypiłam podczas drogi tu).

- Co Ty sobie kurwa mać myślisz?! Hę? No co, się pytam? - i przychodzi ta niunia. A Wiktor krzyczy.
- Złamałaś mi kurwa nos! Odjebało Ci?!
- A ty jebnięty samolubie, narażałeś tych ludzi dla kasy! Mogli zginąć skurwielu! Gdzie podział się ten mądry, bystry, uczynny i dbający o nas Wiktor? A pojawił się samolubny i zachłanny Wiking? Powiem kiedy się tak zmieniłeś! Od kiedy poznałeś tę sukę!
- Nie prawda, nie jest żadną suką! Sabiny w to nie mieszaj! Lepiej popatrz co narobiłaś! Lepiej Ci? Co? No powiedz!
- Tak! Bo Oni nie powiedzą na Ciebie złego słowa! Nadal wierzysz, że robisz to wszystko dla ich dobra?! Kiedyś nie kłamałeś. Mówiłeś mi wszystko. Nie widzisz tego? Jesteś aż tak zaślepiony? Od kiedy ta cholerna Sabinka pojawiła się, wszystko zaczęło się chrzanić! A więc wybieraj. - podchodzę do niej, biorę ją za koszulkę i ciągnę tam gdzie stałam.
- Co mam wybierać? - patrzy na mnie zdezorientowany. Na prawdę, On nie wie o co chodzi. Szarpię nią lekko, a ona piszczy.
- Wybieraj. Ona czy Ja? - nigdy nie miałam wątpliwości, że wybierze mnie. Ale teraz naprawdę nie wiem. A On ma minę zrozpaczoną, twarz i klatkę we krwi. I patrzy na mnie błagalnie, prosi mnie abym nie kazała mu wybierać. A Ja wiem, że gdybym go przycisnęła wybrał by ją. - Nie przekreślaj tego, nie przekreślaj mnie. - kręcę kłową zrozpaczona, i nagle ogarnia mnie furia.

Wrzeszczę i walę ją w twarz. Od ciosu upada na podłogę. Nie mam dość, podnoszę ją za te blond klatry (włosy), i szarpię. Po chwili krzyczę jej prosto w twarz, tego chciałaś? On jest całym moim światem! Nie pozwolę Ci! Ona dostaję liścia, i za chwilę kolejnego, Sabinka w końcu dochodzi do siebie i się wkurza na maksa. Łapie mnie bardzo mocno za włosy i szarpie, a ja czuję, że chyba z garść mi ich wyrwała. Ale cieszę się, że mi się postawiła. Wyładuję się na niej.
Rzucam się na nią i przewracam na podłogę, siadam na niej i walę ją w twarz z pięści (mam pierścionek, a przez to zdarłam jej naskórek), nie tak mocno jak Wiktora, ale na tyle, że wydaje ryk z bólu i wściekłości, próbuje odwrócić role, i w końcu jej się to udaje. Pierwszy cios z prawej zablokowałam, ale z lewej już nie, dostałam w szczękę, i przeszedł przez nią pulsujący ból, przez który zawyłam. Jeszcze bardziej wściekła i zdeterminowana, wstaje z rykiem, i podnoszę ją za włosy, no co piszczy. Czuję jak buzuje we mnie krew, i wszystko. Zdzielam (uderzam) ją w twarz i popycham, a ona wali plecami w ścianę i upada na tyłek. A Wiktor pierwsze co, to krzyczy jej imię i biegnie do niej. Ale trzeba przyznać, pasują do siebie, Ona z krwawą krechą na ryju, a On ze złamanym nosem. Nieźle im dowaliłam. Ale widząc jak się nią zajmuje, a na mnie nawet nie spojrzy, łzy same cisną się do oczu, i czuję się zdradzona. Nie chcę aby to widział, więc gdy idę do wyjścia krzyczę:

- Nie przyjeżdżaj zanim do Ciebie nie napiszę lub nie zadzwonię.

Widzę jak Kamlot opiera się o maskę. Stoi tak, i wygląda seksownie. Muszę odreagować, i chociaż wiem, że to bardzo zły pomysł, to podchodzę do Niego, i agresywnie Go całuję. Po czym mówię:

- Jedz do najbliższego hotelu. - On robi wielkie oczy, i jak napalony chłoptaś, wręcz biegnie do samochodu. Gdy odpala samochód, odpowiada.
- Już się robi.

-_-_-_-_-_-_-_-_-_-_-_-_-_-_-_-_-_-

1477 słów

Trochę się zadziało. Nigdy się nie biłam, więc nie do końca wiedziałam co człowiek czuje w takiej chwili. Co sądzisz o tym rozdziale? Super było gdybyś dał/a mi znać co myślisz. Oceń, docenię to. A co do Balbiny, poprawiła się? Wyraziła swój ostry charakterek? Pierwszy raz uderzyła Wiktora, On jest dla niej jak brat. Ale co miłość czasami robi z człowiekiem... Ja uważam, że mu się należało, a Ty co sądzisz? W następnym rozdziale postanowi zrobić coś mega szalonego. Hehe... (Szatański uśmieszek)

09.02.2017r.

Porwany przez dziewczynęOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz