Rozdział 6

24 3 0
                                    

Kiedy wsiadaliśmy do autobusów po raz pierwszy od czasu wyjazdu z Minneapolis nie rozglądałam się gorączkowo w poszukiwaniu miejsca możliwie najbardziej oddalonego od tego który zajmuje Clint. Przy okazji z ulgą stwierdziłam, że chociaż jeden problem mam z głowy.
Po kilkunastominutowej jeździe stromą, krętą drogą wśród skał autobus zatrzymał się przy misji San Esteban del Rey. Przed wyjazdem z domu przeczytałam przewodnik turystyczny po Nowym Meksyku i wiedziałam już co nie co o tym miejscu. Komuś, kto tak jak ja, pochodzi z miasta liczącego sobie niecałe dwieście lat, w którym zachowało się niewiele domów wybudowanych w dziewiętnastym wieku, budowla wzniesiona w 1640 roku musi się wydawać pradawna. Nic więc dziwnego, że po wejściu do kościoła patrząc na klepisko pod stopami i sklepienie z potężnych bali prawie namacalnie czułam powiew historii. I najwyraźniej nie tylko na mnie to miejsce zrobiło takie wrażenie. W grupie dziewcząt i chłopców jeszcze przed chwilą tak hałaśliwej nagle zapanowała przejmująca cisza. Kilka minut trwało zanim ktoś się odważył odezwać szeptem, a przecież znam swoje koleżanki i kolegów i wiedziałam, że w szkole żadnemu z nauczycieli nie udało się ich skłonić do takiej dyscypliny, ani prośbami, ani groźbami. Dzięki grubym murom we wnętrzu świątyni panował przyjemny chłód dlatego zwlekałam z opuszczenia jej.

- nie wychodzisz ? - zwróciła się do mnie Sandra

- za chwilę.

- za chwilę może być za późno - szepnęła Marsha wskazując na zmierzającą do wyjścia Rebeckę

Przypomniałam sobie że Jack spotkał przed kościołem znajomego indianina i nie wszedł do środka.

- ja w każdym razie wychodzę - oznajmiła Marsha.

- ja też - rzuciła Sandra i obie najwyraźniej zapominając o powadze miejsca prawie biegiem ruszyły do drzwi.

- z taką determinacją na pewno poradzicie sobie beze mnie - powiedziałam właściwie już do siebie.

- co je tak ponagliło?  - usłyszałam za plecami głos Clinta. Nie widziałam wprawdzie kto już wyszedł z kościoła, ale miałam dziwną pewność że on wciąż tu jest.

- nie wiem, chyba chcą zapytać o coś Jacka. - skłamałam na poczekaniu zdając sobie sprawę, że mogłam wymyślić coś bardziej inteligentnego, a powątpiewająca mina chłopaka tylko mnie o tym przekonała.

- pędziły tak jakby się z kimś ścigały.

Bo się ścigały pomyślałam i z trudem powstrzymałam uśmiech.

- mało nie przewróciły w progu jakiejś blondynki przy drzwiach, tej dziewczyny - dodał Clint.

Tym razem już nie zapanowałam nad mimiką twarzy i się uśmiechnęłam.

- coś kombinujecie prawda ? - zapytał Clint po chwili patrząc na mnie podejrzliwie.

Już wcześniej przyszło mi do głowy że  Marsha i Sandra -  a zwłaszcza ta pierwsza - trochę za gorliwie zabrały się za realizację ich celu. Jeśli tak dalej pójdzie już wszyscy włącznie z Jackiem i Rebecką będą wiedzieli o co chodzi, a to nie ułatwi zadania. Postanowiłam porozmawiać z nimi o tym kiedy będziemy same

- co miałybyśmy kombinować?  - rzuciłam

- bo ja wiem ? - podejrzliwość wciąż nie znikała z jego wzroku.

- czemu właściwie tu jeszcze sterczysz ? - spytałam poirytowanym głosem - a w ogóle odczep się ode mnie

- zapomniałaś o naszej umowie

- słuchaj musimy coś ustalić. Nie możesz ...

- wydawało mi się że już ustaliliśmy - przerwał mi Clint.

- chwileczkę ! Nie ustaliliśmy, że będziesz wszędzie za mną chodził krok w krok, a ja to będę tolerować. Miałam Cię traktować jak innych chłopaków tylko tyle.

- no tak - przyznał.

- a widzisz tu jakiś innych chłopaków?   - rozejrzałam się. W kościele poza nami nie było nikogo.

- no nie.

- właśnie, żaden za mną nie chodzi krok w krok.

- ale gdyby zamiast mnie był tutaj Nick Kowalsky... albo Terrence Rogers to nie powiedziałabyś mu żeby się odczepił.

Musiałam przyznać mu rację, nigdy bez jakiegoś szczególnego powodu nie byłam nieuprzejma wobec kolegów.

- a poza tym - ciągnął Clint - wcale za Tobą nie chodzę krok w krok jak to określiłaś - wszedłem tu razem z chłopakami, a potem też o ile sobie przypominam trzymałem się od Ciebie z daleka.

Teraz również nie mogłam się z nim nie zgodzić, w czasie zwiedzania kościoła rzeczywiście nie narzucał mi się ze swoim towarzystwem.

- no dobrze - rzuciłam - masz rację przepraszam.

Przez ułamek sekundy widziałam na twarzy chłopaka uśmiech satysfakcji. W porządku pomyślałam jeden zero dla Ciebie, ale to jeszcze nie koniec meczu.

- widzisz te belki ? - zapytał Clint nagle zamieniając temat, spojrzałam w górę na sklepienie świątyni.

- podobno jak budowano ten Kościół przeniesiono je tu z jakiejś góry, ponad trzydzieści kilometrów stąd. I w czasie transportu żadna z nich nie dotknęła ziemi?- prawie z nabożną czcią wpatrywałam się w potężne sosnowe bale.

- możesz to sobie wyobrazić - zapytał Clint ?

- nie bardzo, to musiała być katorżnicza praca.

Chłopak pokiwał głową.

- i mogę się założyć, że żadnemu z tych zakonników którzy założyli misję San Esteban nie spadła przy tym ani kropla potu. Od tego mieli przecież Indian. - spojrzałam na niego kryjąc zdziwienie, słyszałam opowieści o tym jakimi bezlitosnymi gnębicielami bywali pierwsi misjonarze, którzy pojawili się przed wiekami w tej części Ameryki, ale nigdy nie podejrzewałabym Clinta o to, że takie problemy zaprzątają jego myśli. Musiałam jednak przyznać, że nie podejrzewałabym Clinta, by jego myśli zaprzątały jakiekolwiek problemy. I niezależnie od naszej umowy nie chciałam zmienić swojego zdania o tym chlopaku.

- ja wychodzę - oznajmiłam zdecydowanym głosem - oni już pewnie na nas czekają .

Gorzej być nie może Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz