Rozdział 11

19 4 0
                                    

Przed domem, obok sterty namiotów i innych sprzętów, stał gospodarz i kobieta, którą Jack przedstawił jako jego żonę, Teamę. Zuri co prawda miał włosy czarne jak smoła i bardzo ciemne oczy, ale rysy jego twarzy wskazywały na to, że jedno z jego rodziców było białe; Teama natomiast - drobna i mimo zmarszczek wciąż jeszcze piękna - musiała być czystej krwi Indianką.
Po chwili na progu domu stanęła dziewczyna. Wystarczyło jedno spojrzenie, by wiedzieć, że jest córką gospodarzy - była młodszą kopią matki.

- To nasza córka - powiedział Zuri, choć i tak nikt nie miał co do tego wątpliwości.

- Cześć - przywitała się dziewczyna, zwracając się do wszystkich. - Mam na imię Zechiti. - Uśmiechnęła się i jeszcze raz powtórzyła swoje imię, najwyraźniej przyzwyczajona do tego, że nie jest, ani łatwe do wymawiania, ani do zapamiętania.
Była śliczna. Tak śliczna jak ta dolina - pomyślałam, a kiedy Zechiti podeszła do Jacka i padli sobie w ramiona, nie miałam najmniejszych wątpliwości, że ta para jest w sobie śmiertelnie zakochana.

- I w ten sposób nasz problem sam się rozwiązał - powiedziałam cicho do Marshy i Sandry.

- No nie wiem - rzuciła z powątpiewaniem Marsha - Rebecca lubi wyzwania. Ją konkurencja jeszcze bardziej mobilizuje do walki.

- Są trzy namioty czteroosobowe, dwa trzyosobowe, a pozostałe to dwójki. - oznajmił Zuri, podchodząc do stery sprzętu.

- Wytrzymacie ze mną w jednym namiocie ? - Spytała z niepokojem Marsha.

- Jasne odpowiedziałam bez wahania.

Sandra udała, że się zastanawia.

- Ale pod warunkiem, że  nie chrapiesz.

- Przecież spałyśmy razem w Albuquerque - przypomniała jej Marsha z lękiem w głosie. - Słyszałyście coś w nocy ?

Sandra miała zupełnie poważną minę.

- Nie, tyle że w namiocie bardziej niesie - powiedziała i zanim Marsha zamartwiła się na dobre, roześmiała się. - Jak będziemy tutaj sterczeć to zabiorą nam wszystkie trójki i naprawdę wylądujesz z Rebecką w jednym namiocie.

Marshy nie trzeba było dwa razy powtarzać; kilka sekund później, przepchnąwszy się przez grupę dziewcząt i chłopców, już stała przy Zurim i prosiła:

- Dla nas trzyosobowy.

- Ta to się umie rozpychać - rzekła Sandra. - Trochę się bałam wczoraj, że  jak weźmiemy ją do swojego pokoju to będziemy miały ją na głowie przez cały obóz, ale jest całkiem fajna prawda ?

- Prawda - odpowiedziałam. - I jaka zaradna - dodałam głośniej, widząc, że  Marsha idzie do nas, dumnie unosząc nad głową swoją zdobycz.

- Mówiłyście coś o mnie ? - Domyśliła się Marsha.

- Pewnie - przyznała się Sandra i z kamienną twarzą dodała - Właśnie mówiłyśmy o tym, jaka jesteś okropna, i zastanawiałyśmy się jak wytrzymamy z Tobą do końca obozu.

Marsha miała przez chwilę zmartwioną minę, ale wkońcu spojrzała podejrzliwie na towarzyszki i roześmiała się.

-  I tak wiem,że przygarnęłyście mnie tylko dlatego, że nie chce wam się samym rozkładać namiotu - powiedziała z triumfem w głosie.

- Nie dość, że zaradna to jeszcze jaka domyślna - droczyła się z nią dalej Sandra. - A rozkładałaś już kiedyś namiot?

- Też pytanie ! - obruszyła sie Marsha. - Setki razy.

- To dobrze, bo już myślałam, że będę musiała się męczyć  sama z tą manualną niedojdą. - Sandra wskazała palcem na mnie.

- Hej! - zawołałam z udawanym oburzeniem, ale po pierwsze byłam przyzwyczajona do dość cierpkiego poczucia humoru przyjaciółki, a po drugie w głębi duszy cieszyłam się,  że Sandra nie będzie skazana wyłącznie na moją pomoc w rozbijaniu namiotu. Wcale nie uważałam siebie za manualną niedojdę, ale akurat ta czynność nie budziła we mnie entuzjazmu. Ja myślałam jednak nad czymś innym. Rozglądałam się po dolinie, nigdzie jednak nie widziałam koni, a przecież tu miały na nas czekać.
Gdy gospodarz zaprowadził nas m miejsce, gdzie możemy rozbić obóz, i moje towarzyszki od razu zabrały się do pracy. Zapytałam się co mogę robić.
Sandra patrzyła na mnie przez chwilkę, po czym odparła:

Gorzej być nie może Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz