Rozdział 1

66 12 4
                                    

Natasha
Po raz trzeci sprawdzam zawartość plecaka, odhaczajac kolejno wszystkie rzeczy na liście, którą każdy z uczestników obozu dostał od organizatora. Potem biorę drugą kartkę do ręki ze spisem przedmiotów, które sama uznałam za niezbędne i upewniłam się, że wszystko spakowałam.
Teraz już spokojna, że o niczym nie zapomniałam, wzięłam plecak i zeszłam na dół. Ojciec czekał już na mnie w samochodzie, mama stała przy drzwiach z dużym plastikowym pojemnikiem z kanapkami.

-Mamo za dużo tego nie zmieści mi się - zaprotestowałam.

- nie marudź ! Idź tata już czeka.

Byłam już i tak trochę spóźniona więc zrezygnowałam ze sprzeciwiania się i dyskusji z mamą i wepchnęłam pojemnik do bocznej kieszeni plecaka.
Pocałowałam mamę w oba policzki i pobiegłam do samochodu, a raczej próbowałam biec, bo plecak był taki ciężki, że nie za bardzo mi na to pozwalał.

-uff- odetchnęłam, sadowiąc się na moim siedzeniu obok taty .
-ruszaj, bo Sandra się już napewno denerwuje

Za czterdzieści pięć minut cała grupa uczestników obozu miała się spotkać na dworcu Greyhounda w Minneapolis, skąd odjeżdżał nasz autobus do Albuquerque, a ja i tata mieliśmy jeszcze podjechać po moją przyjaciółkę.

-nie martw się, będziecie na czas - zapewnił mnie ojciec - i dotrzymał obietnicy, bo na miejsce zbiórki dotarłyśmy akurat wtedy, kiedy pan Sellers, opiekun, którego poznałyśmy na spotkaniu informacyjnym, zaczął odczytywać nazwiska uczestników. Zanim zdążyłam się wraz z Sandrą rozejrzeć po grupie ustawionych w kręgu dziewcząt i chłopców usłyszałam nazwisko, którego dźwięk zmroził mi krew w żyłach.

- Clint Braddock!

-jestem! - zawołał wysoki szatyn,  podnosząc rękę. Rozejrzał się, a kiedy jego wzrok zatrzymał się na mnie uśmiechnął się od ucha do ucha.

- co on tu robi?- szepnęłam do przyjaciółki. -  nie widziałam go na liście. Nie było go na spotkaniu informacyjnym.

- nie wiem - odparła Sandra. - może złapał się w ostatniej chwili, bo ktoś zrezygnował.

Poczułam, że cały entuzjazm, z jakim podchodziłem do tego obozu, gdzieś się ulotnił. Clint Braddock od dziesięciu lat, od pierwszego dnia, kiedy zaczęliśmy razem chodzić do zerówki, zatruwał mi życie. I najwyraźniej postanowił zatruć mi również ten wyjazd.

-nie ma Rona - powiedziała Sandra, nachylajac się do mojego ucha. Z jej głosu wyraźnie przebijało rozczarowanie.

Rozejrzałam się i stwierdziłam, że rzeczywiście nie ma. W innych okolicznościach jego nieobecność na pewno by mnie ucieszyła, Ron był bowiem najlepszym przyjacielem Clinta i zawsze kiedy gdzieś pojawił się jeden z nich, można było iść o zakład, że za chwilę zjawi się drugi. No, ale Clint i tak już tu był, więc co za różnica?  Dla mnie żadna, ale dla Sandry, która od dawna podkochiwala się w Ronie, kolosalna. Byłam tak zdenerwowana, że nie usłyszałam, kiedy opiekun wyczytał moje nazwisko.

- jest, jest! -zawołał Clint.

-Ty jesteś Natasha Osborne? - zapytał pan Sellers, uśmiechając się do niego.

-tu jestem- rzuciłam najgłośniej jak tylko umiałam, ostentacyjnie nie patrząc w stronę Clinta - czy on się nigdy ode mnie nie odczepi ? - zwróciłam się do przyjaciółki. Sandra była jednak tak przygnebiona, że wzruszyła tylko ramionami.
- napewno się spóźni - pocieszyłam ją- zawsze się spóźnia - dodałam, ale zanim zdążyłam to powiedzieć, uświadomiłam sobie, że Ron spóźnia się przecież zawsze ze swoim przyjacielem, a skoro Clint był na miejscu zbiórki punktualnie, to Ron prawdopodobnie nie pojawi się w ogóle.

Cassy Tucker! - zawołał opiekun, rozwiewajac w ten sposób resztki nadziei Sandry, bo listę uczestników obozu ułożono alfabetycznie, więc nazwisko Rona Thompsona musiałoby się znaleźć wyżej.

- no pięknie - powiedziałam wzdychając ciężko. -jedna z nas będzie miała przechlapany obóz, dlatego, że jedzie z nami pewien głupek, a druga dlatego że inny nie jedzie.

- wiesz mimo wszystko wolałabym być na twoim miejscu - wyznała Sandra.

Opiekun właśnie skończył czytać listę, kiedy podszedł do niego opalony blondyn.

-przepraszam, spóźniłem się kilka minut- rzekł, kładąc plecak na ziemi.

Pan Sellers pokręcił głową.
- powiedziałbym raczej, że kilkanaście. - popatrzył z przyganą na spoźnialskiego i zwrócił się do uczestników obozu: - Mam tylko nadzieję, że nie będziecie brać z niego przykładu. Na tego typu wyprawach jak ta, która nas czeka, zdyscyplinowanie jest rzeczą najważniejszą.

- oczywiście, podpisuję się pod tym bez zastrzeżeń - potwierdził gorliwie blondyn.

- to jest Jack Synder - przedstawił go pan Sellers - jedzie z nami jako mój pomocnik, chociaż szczerze mówiąc, Nowy Meksyk zna o wiele lepiej niż ja, bo stamtąd pochodzi.
Jack uśmiechnął się do dziewcząt i chłopców, ukazując piękne zęby, które na tle opalonej twarzy wydawały się wręcz nieprawdopodobnie białe. Miał nie więcej niż 22 lata i był nieprzyzwoicie przystojny. 
Popatrzyłyśmy po sobie
- może jednak nie będzie tak źle - powiedziałyśmy jednocześnie.

Jeśli to czytasz zostaw coś po sobie gwiazdkę albo kom będę w ten sposób wiedzieć czy mam pisać dalej to motywacja dla mnie i będę wtedy dodawać częściej rozdziały :-)

Gorzej być nie może Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz