chapter 17

356 60 5
                                    


Nigdy nie wiesz jak czas potrafi szybko lecieć, dopóki nie spojrzysz na kalendarz. 

Wpatrywałem się w kartki papieru wiszące na ścianie przede mną. Przez pierwsze dziesięć minut chciałem wierzyć że to tylko Sammy wyrwał o jedną kartkę za dużo, albo po prostu zapomnieli o jednym miesiącu, przez co ten cały czas planowaliśmy nasz grafik w złym czasie. Myliłem się jednak. Z kalendarzem wszystko było w porządku i faktycznie dzisiaj wypadał ostatni dzień listopada, co znaczyło tylko jedno. 

Jutro wracamy do Kansas. 

Przełknąłem głośno ślinę, nie wiedząc czemu mnie to tak uderzyło. Czas leci i normalnym następstwem jest to, że rok zatacza kółka. W którymś momencie w końcu wraca do początku, tam gdzie wszystko się zaczęło, tylko że gdy już wróci, nic nie jest takie samo. Wszystko jest inaczej. 

Upiłem łyk kawy z kubka który wciąż tkwił w mojej dłoni, która dziwnym sposobem zacisnęła się mocniej niż wtedy, gdy tu przechodziłem. No nic, czas się pakować. Sammy wraca dzisiaj sam, zapewniał mnie że podwiezie go kolega z wydziału. Jedyne co mi pozostało to spakować rzeczy i po upływie półtora roku wrócić do domu z bratem. 

***

[Sam's POV]

- Dzięki za wczoraj, nie dałbym rady sam - odparłem z uśmiechem, pakując książki do torby. 

- Nie ma sprawy, Samuel. 

- Samuel? Mówiłem ci żebyś mnie tak nie nazywała... 

Dziewczyna zaśmiała się melodyjnie i zmierzwiła włosy ręką. Sana była zdecydowanie jedną z najmilszych osób jaką poznałem na uniwersytecie, ba, może nawet w Bostonie. Nie dość że pomagała mi z  nadrabianiem materiału, to jeszcze poznała mnie z większością ludzi, co było dosyć konieczne, ze względu na ogrom pracy zespołowej. 

- To co, jutro do domu? Cieszysz się?

Uśmiechnąłem się lekko, po czym podniosłem torbę z ziemi i założyłem na ramię. 

- Prawdę mówiąc, raczej tak. Rodzina to jedno, ale w końcu będę miał okazję zjeść coś innego niż zupki chińskie z kubka. 

Sana zachichotała i oboje ruszyliśmy w stronę wyjścia z sali. 

- Pamiętaj żeby przytulić ode mnie Charlie jak wrócisz - odparła blondynka ze świetlikami w oczach. 

- Będę pamiętać. 

Sana i Charlie znały się już w dzieciństwie, kiedy obie należały do kółka gier RPG. Potem straciły ze sobą kontakt, aż do czasu gdy Sana wpadła w odwiedziny do mieszkania, a ja akurat rozmawiałem z rudą przez Skype'a. 

- Dlaczego rozmawiasz z Charlie Bradbury?! - krzyknęła wtedy blondynka, chyba pierwszy i ostatni raz słyszałem by podniosła głos. 

- Sana? To ty, śmieciu?!

Potem były tylko krzyki i reszta wyzwisk, więc usunąłem się do kuchni. Przez dwie godziny obserwowałem z Deanem gwałtowne gestykulacje Sany w odpowiedzi na niestworzone historie Charlie, które w większości miały nas w roli głównej. 

- ...a potem zostawili nas i wyjechali do Bostonu. Koniec historii. 

- Jesteście pochrzanioną rodziną - krótko skomentowała blondynka, rzucając rozbawione spojrzenie mnie i mojemu bratu. 

- Zdajemy sobie z tego sprawę - przyznał Dean. 

Po krótkiej ciszy, Sana uśmiechnęła się do przyjaciółki w monitorze. 

- To jak tam sobie radzisz, pindo? 

Usłyszałem głośny śmiech rudej po drugiej stronie. 

- Dobrze. Znalazłam pracę tymczasową jako grafik komputerowy, zastępuję jakiegoś gościa który jest na chorobowym... Zastanawiam się nad adoptowaniem kota... - zamyśliła się na chwilę, nucąc coś pod nosem. - Ach, poza tym mam Castiela, więc nie jest źle. 

Sana zaśmiała się, ale jako jedyna z naszego towarzystwa. Nawet Charlie chyba nie w porę, bo już po fakcie, ugryzła się w język, teraz siedząc cicho. Nie chciałem żeby to było oczywiste, więc zerknąłem tylko przelotem na mojego brata. Jak zwykle nic nie dał po sobie poznać, jednak mogłem zobaczyć jak mocno zaciska rękę na blacie. 

- Uważaj, bo jeszcze się zakochasz - rzuciła żartobliwie Sana.

Charlie zaśmiała się głośno i nerwowo. 

- Przecież wiesz że wolę dziewczyny. Widziałaś kiedy dziewczynę? To błogosławieństwo w tym gównianym świecie, Sana. Poza tym nie kręcą mnie genitalia z dwoma szyszkami na spodzie. 

Zakrztusiłem się własną śliną, gwałtownie odbijając się od blatu kuchennego. 

- Dobra, dość na dzisiaj. Charlie, idź spać. Sana, mamy jutro test. Ustny. Nie bierz tego do siebie, ale idź się edukuj.

- Samuel ma rację - blondynka zwróciła się do swojej przyjaciółki i wzruszyła ramionami. - Miło było cię znowu zobaczyć, bejb. Napisz do mnie.

Ruda mrugnęła do niej, po czym pożegnała się ze wszystkimi i rozłączyła. Nie minęło pięć minut, a Sana też wyszła, kierując się prosto do mieszkania po drugiej stronie ulicy. Ta to się nachodzi... 

Odetchnąłem głęboko, wyłączając laptopa i opadając na kanapę. 

- Myślałem że nigdy nie skończą. My też jesteśmy tacy nieznośni? - zapytałem Deana, ale nie dostałem odpowiedzi. 

Spojrzałem w ostatnie miejsce gdzie go widziałem, czyli w kuchni. Nie było go tam. 

- Dean? - zawołałem. Cisza.

Zmarszczyłem brwi, zastanawiając się gdzie go wywiało. Mogłem się wtedy skapnąć że prawdopodobnie siedzi na tarasie i gapi na miasto z butelką piwa, ale nie miałem na to siły. Zasnąłem po kilku minutach, kompletnie zapominając o teście, ale suma summarum i tak zdałem. Ledwo, ale zdałem. 

Wracając do teraźniejszości, krótko po wyjściu z sali pożegnałem się z Saną. Dzisiaj był ostatni dzień na uniwersytecie tego roku, więc razem z paroma kolegami chcieliśmy to oblać. Harvard jednak nie całkiem pozostawał pusty na okres grudnia, bowiem nie wszyscy decydowali się na przerwę. Ci którzy nie mieli gdzie jechać, albo mieli za duży dystans do pokonania więc po prostu zostawali, spędzali święta na uniwersytecie. Na początku chciałem im zazdrościć, ale nie. Zdecydowanie chciałem już wrócić do domu. Wiedziałem że Dean podziela moje odczucia, ale jest bardziej zdenerwowany powrotem niż ja. Zmierzenie się ze swoim ex na pewno nie należało do najlepszych z nadchodzących wydarzeń, ale w końcu i tak musiałby to kiedyś zrobić. Poza tym, wydaje mi się że oboje jeszcze ze sobą nie skończyli. Dean nigdy nie powiedział mi czemu z nim zerwał, ale słyszałem co działo się z Cas'em po tym jak wyjechaliśmy. 

Kto wie czy nasz powrót zrobi więcej dobrego, czy złego. 


__________________________________________________________________________


ktokolwiek wymyślił grypę jelitową musiał mieć naprawdę nakopane w dupie od ludzkości żeby się tak potwornie zemścić, nie polecam. 




{pl} Beating HeartOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz