Wybuchnęłam histerycznym śmiechem. On zniknął. Pojawił się i zaraz zniknął.
Tik - tak.Jego pojawienie też było dziwne. Nikt tu z radością nie przychodził, a każdy cień uśmiechu gasł po chwili jak świeczka bez tlenu. Wracali tu jedynie ludzie, którzy pogrzebali swoje marzenia, stracili nadzieję, utracili coś wielkiego (cokolwiek to dla nich znaczyło) lub po prostu przechlali swój majątek, bądź też zbankrutowali na różnych, to rzeczach.
Tik - tak.Usiadłam na ławce. Otworzyłam książkę i zagłębiłam się w lekturze. Obok mnie przemknęła Erka na sygnale.
Tik - tak.Szkoda tego, po kogo przyjechali. W miejskim szpitalu warunki wydawały się zbliżone do tych, które panowały w zakładach karnych.
Rzuciłam wzrokiem w przestrzeń, lecz zaraz szybko powróciłam do lektury.
Tik - tak.Jeszcze nikt nie zrozumiał, dlaczego kochałam książki.
Literatura tutaj powoli zamierała. Wiersze, baśnie, powieści wszystko to, było tu nieznane.Szelest kartek, zastąpiły przyciski, choć może ekrany tabletów czy telefonów.
Tik - tak.Zapach papieru zastąpiły popołudnia spędzane na nielegalnym handlu czy dilerce.
Tik - tak.Dotyk stron zastąpił kac, również ten moralny.
Tik - tak.Z klatki wybiegli ratownicy trzymający nosze. Wyciągnęłam szyje, lecz nie zobaczyłam chłopaka, który mnie zaczepiał. Nie zobaczyłam nikogo, kogo znałam. Na noszach leżał jakiś starszy pan. Pewnie właśnie otrzymał wiadomość, w której dowiedział się o kłopotach finansowych swojego syna i dostał zawału.
Tik - tak.Krople deszczu zaczęły pojawiać się i na moim ubraniu. Tak jakby chciały obmyć mnie z jakiegoś brudu, lecz moje ciało było czyste. Dusza tylko pozostawała brudna.
Tik - tak.Siedziałam na zimnym stolę. Nagle, na parterze otworzyło się okno i młoda kobieta zaczęła wołać:
— Dzieci! Do domu, jeszcze się przeziębicie. — Zachrypiały głos zagłuszały krople, bębniące o parapet. — Tobie też, dziecino radzę iść do domu. — Troskliwie skierowała się do mnie i zamknęła okno.
Mimo prośby kobiety siedziałam dalej, w tym samym miejscu, lecz plac zabaw i boisko, które znajdowały się w pobliżu, zaczęły pustoszeć.
Tik - tak.Szczękanie zębami, mokra bluza i włosy zmieniające się w zlepione, mokre strąki doprowadzały mnie do irytacji.
Kap, kap. Kap. Kap, kap i kap.
Deszcz dudnił o wszystko, a na ulicach powstawały coraz to, większe kałuże. Jednak postanowiłam siedzieć dalej. W miejscu tak zimnym, ciemnym i mokrym czułam się bezpiecznie. Tu mogłam żyć we własnej mydlanej bańce. Tu miałam swój świat. Tu nie miała żadnych sekretów przed sobą. Tu mogłam czekać na niego.
Tik - tak.Dlaczego coś każe mi dowiedzieć się więcej o tym mężczyźnie? Co mnie przyciąga do niego?
Tik - tak.Grupa ludzi przechodząca na chodniku wydawała mi się znana jak prawie wszyscy stąd. Z ich ust zaczęły płynąć wyzwiska, a towarzyszącą im muzyka, która ciągle miała, ten sam rytm powodowała, że ulica zaczęła wyglądać jeszcze ciemniej.
Tik - tak.Nie paliła się żadna lampa, nie paliła się żadna latarnia, nie paliło się nic co, by mogło dawać, jakiekolwiek światło. Jedynie blask oświetlenia z parteru rzucał radosny cień na chodnik.
Tik - tak.A może tak jednak wrócić do domu? Zaczynałam się trząść.
Jednak po krótkiej chwili odrzuciłam pomysł i zaczęła z pustymi, szklanymi oczami oglądać jezdnię.
Tik - tak.Dzisiejsza kłótnia w domu nie była miła, zresztą żadna kłótnia nigdy nie jest miła. Ojciec jak zwykle wrócił pijany, a wchodząc do domu, otworzył kolejną butelkę czystej.
Czerwone auto właśnie przecięło ulicę i hamując gwałtownie przy przejściu dla pieszych, o mało nie potrąciło jakiejś babci.
Tik - tak.Słowa, które usłyszałam, zabolały mnie jeszcze bardziej. Bolały bardziej niż policzki wymierzone przez niego. Słyszałam na swój temat już dużo, lecz to bolało mocniej, poza tym kierowała je osoba, która powinna mnie kochać z całego serca, choć niestety tak nie było.
Tym razem przez jezdnię przejechał pojazd, który z całą pewnością powinien znajdować się już na złomowisku. Zamiast czarnej karoserii pojawiła się rdza i pokryła większą część samochodu.
Tik - tak.Wyrzutek. W tym miejscu było pełno takich osób. Pełno niechcianych dzieci, pełno ludzi nieznających konsekwencji z bycia rodzicem.
Na wspomnienia dzisiejszego poranka i innych wcześniejszych dni moich oczu zaczęły płynąć łzy.
Nie zauważyłam, kiedy na trawę spadła książka, lecz usłyszała trzask drzwiczek samochodu.
Tik - tak.Który raz podnosiłam głowę, by sprawdzić, czy to on? Piąty? Siódmy? A może szesnasty?
Tik - tak.Urojenie, które pojawiało się w mojej głowie, nie dawało za wygraną i nakazywało czekać na niego. Wystarczyła jej tylko jedna odpowiedź, jedna jedyna odpowiedź, chciałam wyłącznie wiedzieć coś o nim, o tym tajemniczym mężczyźnie.
Tik - tak.Rozsądek nakazywał mi iść do domu, wziąć jakieś tabletki i położyć się w ciepłym łóżku. Ta nitka bezpieczeństwa w jej głowie mówiła mi o tym, że czekanie na nieznajomego mężczyznę jest nierozsądne i nieodpowiedzialne.
Tik - tak.Kobieca intuicja mówiła zaś, że tym razem z auta wysiądzie on. Mówiła, że kiedy się obróci to się o nim, czegoś dowie.
Tik - tak.Rozsądek i odpowiedzialność zeszły na drugi plan, a poczucie lęku oraz ryzyko stąpania po cienkiej lince nad przepaścią zwyciężyły. Podniosła z nadzieją głowę.
Tik - tak.Kolejny dość wysoki mężczyzna. Kolejny w czarnym, skórzanym płaszczu. Kolejny z czarnymi sznurówkami przy czarnych butach, lecz już niekolejny a jedyny, jedyny z łysiną na głowie. Jedyny z zadrapaniem na policzku.
Tik - tak.To on! — krzyknęłam w myślach. — To on! to on!
Zerwałam się i zaczęła biec w stronę auta. Zamykał drzwiczki. Chyba był smutny.
Tik - tak.
CZYTASZ
Lalkarz
RomanceCzy aby naprawić popsute życie wystarczy wziąć do ręki młotek i gwoździe? A może lepiej znaleźć własnego Lalkarza? Tylko jaki sens jest naprawiać to, co zniszczone? Może łatwiej pstryknąć palcami i całkowicie wyparować? Tytułowy Lalkarz to dorosły m...