Mężczyzna obrócił się i popatrzył na mnie ze zdziwieniem. Jego wąskie ni to zielone, ni to szare oczy zamieniły się w duże, okrągłe ślepia.— A Ty jeszcze nie w domu? Przecież zamarzniesz, Amelio — szepnął mężczyzna. — Popatrz, już jesteś cała przemoczona.
Miał rację. Moje były całe mokre, a białe tenisówki, w których stałam wypełniły się wodą.
— Mówiłam już, że nie... wrócę... do domu.— Zaczęłam się dziwnie jąkać. – Poza tym... twoje imię...
Mężczyzna uśmiechnął się i przejechał dłonią po czarnej, porysowanej karoserii. Trwając tak w zamyśleniu, wyglądał poważnie i straszenie dojrzale jak na swój wiek.
– Michał. Zadowolona? Mam na imię Michał – wyrzucił z siebie, a ja usatysfakcjonowana pokiwała głową. – A teraz mam cię zaciągnąć do tego domu czy pójdziesz tam sama?
– Mogę powiedzieć, że pójdę, a tego nie zrobię. Równie dobrze mogę powiedzieć, że nie pójdę, a jednak zmienię zdanie i wrócę tam.
– To oznacza, że wybierasz opcję, abym cię zaciągnął. Jak sobie życzysz – powiedział Michał i uśmiechnął się ponuro. — Już na pewno wtedy jego uśmiech robił na mnie wrażenie.
– Nie, nie. To oznacza, że wybieram opcję wolnej przechadzki w kierunku mojego mieszkania.
– Jak sobie życzysz dzieciaku, a więc do widzenia — rzucił szybko, a ja odwróciłam się na pięcie w stronę domu. – Mam nadzieję, że jeszcze się spotkamy. – Usłyszałam przez ramię, jednak zapewne to tylko mi się zdawało. W słowach tych zawarł on jednak nadzieję.
Wszystko, co zawierało nadzieje, kolorowało mój świat na inne odcienie niż szarość. Co prawda, nadzieja mogła być zgubna. Bo przecież mógł mieć on dzieci. Żonę. Albo i trzy kochanki.
Stawiając kroki na wąskim krawężniku, zaczęłam się śmiać. Zapanował we mnie obłęd. Czysty absurd, spowodowany natłokiem przeżyć, problemów, łez. Choć zawsze istniała opcja, że to inni powariowali. Niedotknięta urojeniami został ja. Tylko ja.
Wczesną wiosną osiedle wyglądało dość ponuro. Na drzewach brakowało jeszcze liści i młodych pędów. Wśród ciemnozielonej trawy można było tylko ujrzeć małe krokusy.
Krok i krok, aż w końcu znalazłam się pod drzwiami bloku. Wchodząc do niego, poczułam gryzący zapach tytoniu, który przeplatał się ze słodkim zapachem hiacyntów. Tytoń kusił.
Dość młodo sięgnęłam po pierwszego papierosa. Chcąc popisać się przed starymi znajomymi, po prostu zapaliłam. Mimo okropnego gryzienia w płucach paliłam coraz więcej. Po kilku tygodniach odkryłam swój nałóg i po prostu zaczęłam palić. Paliłam raz mniej, raz więcej. Przepuszczałam pieniądze na okropne uzależnienie. Ukrywałam się po kątach, by nikt nie zobaczył, że weszło mi to w krew. Aż raz postanowiłam podjąć walkę.
Po wielu przegranych walkach, w końcu przyszedł czas na wygraną. Nałóg oznaczał upadek. Kompletny upadek, jednak nie na samo dno. Z dnia na dzień udawało mi się wrócić na powierzchnię. Aż któregoś dnia podniosłam się z upadku i dzielnie otrzepałam kolana. Wygrałam swoją walkę, nie wiedząc jeszcze, że to była pierwsza wygrana walka i pierwszy zwyciężony nałóg.
Usiadłam na schodach i uśmiechnęłam się sama do siebie. Przez moment nawet poczułam dumę. Dumę z siebie.
A teraz zostało mi postawić wszystko na jedną kartę. Wstałam i poszłam szukać jego mieszkania.
Moja ciekawość względem jego najwidoczniej nigdy nie znała granic.
CZYTASZ
Lalkarz
RomanceCzy aby naprawić popsute życie wystarczy wziąć do ręki młotek i gwoździe? A może lepiej znaleźć własnego Lalkarza? Tylko jaki sens jest naprawiać to, co zniszczone? Może łatwiej pstryknąć palcami i całkowicie wyparować? Tytułowy Lalkarz to dorosły m...