Straciłem ją. To był koniec. Kiedy pierwszy raz wziąłem leki, czułem się okropnie. Poczułem głęboką pustkę, byłem w depresji. Nie ukrywajmy, chciałem ją pamiętać. Kiedy wróciliśmy do domu, od razu pobiegłem do lasu i wszedłem do domku na drzewie. Co zastałem? Pustkę. W rogu leżała moja poduszka i koc, nie było nawet śladu po Beatrycze. Nic nie wskazywało, żeby kiedykolwiek tam była. Wtedy popłynęły pierwsze łzy, czułem, że to niesprawiedliwe. Dlaczego ja? Na świecie jest ponad 7 miliardów ludzi i to akurat ja zakochałem się w osobie, która nie istniała. Wtedy to do mnie nie docierało. Nie czułem jeszcze, że nie istnieje. Miałem wrażenie, jakby wyjechała gdzieś daleko, nie zostawiając po sobie nic, z czym mógłbym ją skojarzyć. Nadal myślałem, że mogę ją spotkać. Dlaczego? Mimo że nie było po niej śladu w moim otoczeniu, choć wszyscy twierdzili, że nigdy jej nie było, nie mogłem albo nie chciałem przyjąć tego do wiadomości.
Po dwóch dniach leki zaczęły działać. Zdawałem sobie sprawę, że moje życie nie ma sensu. Ta pustka mnie zżerała. Byłem wściekły na siebie, rodziców, lekarzy, pielęgniarki i na mój chory umysł. Dlaczego? To pytanie wciąż nieustannie powracało. Kiedy o nim zapominałem, wracało ze zdwojoną siłą. Bolała każda, najmniejsza myśl. Po co to ciągnąć? Postanowiłem.
Wtedy popełniłem pierwszą próbę samobójczą. Do dziś mam ślady żyletek na nadgarstkach. Wziąłem pudełko i wyszedłem z domu. Skierowałem się w stronę szkoły, ale gdy tylko zniknąłem z pola widzenia rodziców, ruszyłem w stronę lasu. Wszedłem do domku, niewiele myśląc wyciągnąłem żyletkę i pociągnąłem ostrzem po skórze. Trysnęła krew. Mnóstwo kropel poplamiło moją niebieską koszulę. Czerwone plamy wryły się w pamięć. Pociągnąłem ostrzem po drugim nadgarstku. ~To koniec.~ Pomyślałem. ~Jeśli jej nie ma, nie zaznam szczęścia i nie istnieję.~ powoli robiłem się senny. Czułem, jakby ulatywały ze mnie problemy. Z każdą straconą kroplą krwi czułem się lżejszy. Nie wiem, co się później ze mną działo, zemdlałem.
Wiem jedno. Uratowali mnie! Znienawidziłem ich za to. Dlaczego?! Coraz więcej pytań. Wiedzieli? Chyba wiedzieli, że coś jest nie tak, a może... Nie zdawali sobie sprawy, jak się czuję. Lekarz zdecydował, że przepisze mi silne psychotropy. Żyłem tylko na prochach. Gdybym przestał je brać, najzwyczajniej dopiąłbym celu. Zniknąłbym jak przemija dzień, gdy przychodzi noc i zasłania świat czernią. Z tą różnicą, że ja opuściłbym ten świat na dobre. Stałe sesje z psychologiem trzy razy w tygodniu były okropne i wciąż takie same.
- Witaj Natanielu. Jak się dziś czujesz? - Standardowe pytanie.
- Pusty. - Standardowa odpowiedź.
- Opowiedz mi o niej coś jeszcze. Jaka była Beatrycze? - Znowu?! Dlaczego ponownie wymawia jej imię?! Nie będę współpracował, nie zmusi mnie!
- Jej nigdy nie było.
- Tak, jasne, naturalnie. Więc powiedz, jak ją sobie wyobrażałeś? - Zaczyna się frustrować.
- Riche była wyjątkowa.
- To zrozumiałe, ale powiedz mi coś więcej. Wiemy już, skąd pochodzi, znamy jej imię i pochodzenie jasnych włosów. - No tak. Znów to samo. Chce się dowiedzieć czegoś o niej, wypytać rodziców i wytłumaczyć mi, skąd wziął się jej obraz. Ten światły umysł odgadł już genezę jej imienia. Stwierdził, że było takie, a nie inne, bo jako dziecko na wakacjach przebywałem u babci. Uwielbiała mi czytać baśnie francuskie. Mówiła o nich, że są opisem potęgi miłości. Szczególnie uwielbiała baśń o chłopce Beatrycze. Była to młoda dziewczyna, która pokochała hrabiego, zresztą z wzajemnością. Na drodze ich uczuciu stanął jednak jego ojciec i pewien zakochany w niej muszkieter. Rycerz długo próbował ją przekonać do ożenku, ale kiedy zrozumiał, że już zawsze będzie mu odmawiać, wpadł w szał. Podsunął ojcu jej ukochanego straszny plan. Nie bacząc na możliwość utraty ukochanej, oskarżył ją o paranie się magia. Dziewczyna spłonęła na stosie. W ten sposób obydwoje ją stracili. Muszkieter wpadł w obłęd i powiesił się rok później, a hrabia nigdy się nie ożenił. Krążyła też plotka, że Beatrycze nawiedzała go jako duch aż do śmierci.
Ja również bardzo lubiłem tę historię. Lekarz twierdzi, że stąd upodobanie do jej imienia. Bardzo jasne, blond włosy też miały powstać w oparciu o babcię, bo ta zestarzała się, siwiejąc w kolorze nieskazitelnej bieli.
- Miała liniowo-szare oczy, które promieniały fioletowym blaskiem, gdy była szczęśliwa, a szarzały, kiedy się smuciła. - Powiedziałem zrezygnowany.
- Świetnie, świetnie, fantastycznie bym powiedział! Dobrze chłopcze, teraz zawołaj swoich rodziców.
- Jasne doktorze. - Powiedziałem monotonnie i podniosłem się z krzesła i wszedłem do dźwiękoszczelnej sali obok. Rodzice wyszli z niej i skierowali się do pokoju lekarza za ścianą. Mama rzuciła w moja stronę zasmucone spojrzenie. Martwiła się, to jasne. Jedyne dziecko, chore i do tego jeszcze próbujące się zabić. Miała prawo się martwić. Z żalem opadałem na krzesło. Nienawidziłem przebywać w tej sali. Tak bardzo przypominała pokój, w którym się z nią żegnałem. Była między nimi jakaś różnica? Jedna ściana była ogromną szybą, ktoś musiał mieć mnie wciąż na oku. Matka uparła się, że chce mnie widzieć. Za szybą był pokój lekarza. Wpatrywałem się pustym wzrokiem w moje odbicie w szkle.
Zmieniłem się. Kiedyś byłem wesoły i dbałem o siebie. Moje brązowe włosy były teraz zlepione i spadały mi do oczu. Miałem wory pod oczami i mętnie spojrzenie od brania ciągłych leków. Nie byłem już taki sam. Ze względu na mój stan zdrowia, rodzice zdecydowali, że maturę zdam za rok, może dwa lata. Pogrążony w myślach nie zauważyłem, kiedy drzwi się otworzyły.
- Kochanie? Nat? - Podniosłem wzrok na matkę. - Choć. Lekarz chce z tobą mówić.
- Jasne. - Podniosłem się ociężale i ruszyłem w stronę gabinetu.
- Natanielu, już wiem! Jako dziecko, kiedy jeszcze bawiłeś się na farmie swoich dziadków, często chodziłeś pod krzaki bzu. Myślę, że to wspomnienie pozwoliło wykreować twoją przyjaciółkę! - Powiedział wyraźnie z siebie dumy. To przeważyło szalę. Jak mógł być dumny! Niszczył mi życie i zabawiał się rozgryzaniem chorego umysłu! To był potwór!
- Tak! Brawo doktorze! - Rzuciłem z sarkazmem. - Naprawdę należy się panu medal. To takie odkrywcze! - Z moich ust sonczył się jad. - Jest pan wyraźnie dumny?! Gratuluję! Co więcej, uwieeelbiam te nasze spotkania, ale coś jest w nich nie tak... Już wiem! Może fakt, że ciągle rozdrapuje pan stare rany. Jak śmiesz?! Pan nie zdaje sobie sprawy z tego, co czuję. Jaka była? Co robiła? Czuję się, jakby obchodził się ze mną pan jak z królikiem doświadczalnym. Nigdy! Nie zrozumie pan, jak to jest. Ja ją kocham i to się nie zmieni, ale jej nie ma i nigdy nie było. To co? Zadowolony? Mam dość. Chce wracać do domu. - Rzuciłem chłodno w stronę rodziców i wyszedłem na korytarz. Ze strony gabinetu dobiegł mnie głos ojca.
- Tak nam przykro, doktorze. To przez leki.
- Nie. - Przerwał mu doktor. - To moja wina, nie zdawałem sobie sprawy z jego uczuć. Był dla mnie tylko ciekawą zagadką, którą chciałem rozgryźć. -Odchrząknął. - Musicie mnie państwo zrozumieć! Pierwszy raz stykam się z tak młodą osobą, która jest chora na schizofrenię. - Powiedział pokornie. - Myślę, że w tej sytuacji najlepszym rozwiązaniem będzie, jeśli Nataniel zmieni psychologa.
- Jasne doktorze. Jeśli pan tak uważa. - Powiedziała jak zwykle smutno matka, potem oboje wyszli i zabrali mnie do domu. Tam, jak co dzień, matka wepchnęła we mnie leki, których nienawidziłem. Potem poszedłem do pokoju, położyłem się do łóżka i rozmyślałem. Jak zawsze, od pierwszego dnia, wciąż myślałem o niej. Próbowałem, starałem się znaleźć coś, co mogło nie być normalne w jej zachowaniu. Ocean myśli przerwało skrzypienie drzwi. Pośpiesznie otarłem strumienie łez i spojrzałem na ojca. Jego twarz wyrażała wielkie zmęczenie, a oczy patrzyły na mnie znużonym wzrokiem. Nie dziwiłem mu się. Moje leki były naprawdę drogie i z każdym dniem dostawałem coraz to nowsze. Ojciec musiał dużo harować. Psychotropy, bez nich pewnie już dawno wąchałbym kwiatki od spodu. Taki mój czarny humor, kiedyś po prostu śmiałem się z nią, ale nigdy nie rozmawialiśmy o śmierci. To straszne, jak obszedł się ze mną los. Wracając do mojego ojca, oprócz zmęczenia, widziałem w nim coś jeszcze. Był bardzo smutny. Choć wyraz twarzy miał obojętny, wiem, że smucił go widok przygnębionej matki i mój nieobecny wzrok, który widział przy każdym wspólnym posiłku. Lekarz chciał mieć pewność że jem normalnie i ze nie zagładzam się na śmierć. Nikt mi już nie ufał.
- Będę miał nowego psychologa? - Spytałem, przerywając głuchą ciszę.
- Tak, twój doktor zrezygnował. - ~Jak każdy.~ pomyślałem. Do tej pory miałem już dwóch i oboje zrezygnowali. Wszystkich zniszczyłem od środka. - Synu, wiem, że jest ci ciężko. To trudne stracić cały świat, ale...
- Nie! Ty nie wiesz, jak się czuję. - Zapewniłem go.
- Naturalnie, że wiem. Kiedyś mnie też rzuciła dziewczyna, którą bardzo kochałem, ale życie toczy się dalej. - Prychnąłem.
- Nie. - Powiedziałem cicho, by następnie krzyknąć rozdrażniony. - Nigdy nie zrozumiesz! Ciebie rzuciła dziewczyna, ale ona była! Mogłeś być jej przyjacielem albo widywać ją w wolnych chwilach. Nie zniknęła! Nie rozpłynęła się w powietrzu! Został po niej ślad, a ja? Ja dowiedziałem się, że Beatrycze nigdy nie było! Nie mogę się z nią przyjaźnić ani jej widywać. Nie mam po niej żadnych pamiątek, a leki systematycznie zabijają we mnie jej wspomnienie. Ty. Nie. Wiesz. Jak. To. Jest. - Prawie wycedziłem ostatnie zdanie. Spojrzałem na ojca ostrym jak brzytwy którymi się ciąłem, wzrokiem, a on bez słowa wyszedł. Czy byłem zadowolony? Sam nie wiem, wiedziałem że ich krzywdzę, że boli ich moje zachowanie. Nie wiem jednak czego spodziewali się od zupełnie pustej otoczki? Wewnątrz mnie nie było już nic. Na początku był ból i głęboki żal, ale po czasie, kiedy te uczucia spełniły swoją rolę i zabiły mnie od środka, byłem już zupełnie pusty. Pozbawiony radości, smutku, złości, żalu, strachu, empatii. Została we mnie tylko mała iskierka miłości. Tlący się niewielki promyczek, gdzieś wewnątrz mnie przygaszany kolejnymi lekami. Zbyt mały, by choć w części zapełnić moje puste wnętrze.
.....
Kolejna wizyta u lekarza. Tym razem pani psychoanalityk. Och, czyli odkryli, że jestem bardziej szurnięty niż myśleli? Co to zmieni? W końcu moje zachowanie ją zgniecie. Nikomu nie życzę próbować mnie leczyć. Jestem nieobliczalny. Samo milczenie w moim towarzystwie może doprowadzić człowieka na skraj przepaści emocjonalnej.
- Witaj Natanielu. Jestem doktor Morgan, ale myślę, że możesz mówić do mnie Cindy. - Powiedziała dość wesoło. Kiedy spojrzała w moje oczy, uśmiech nie zszedł z jej twarzy. Można powiedzieć, że jej nie przestraszyłem, ale to byłoby kłamstwo. Gdy spojrzało się na jej oczy, można było zobaczyć czający się w nich lęk. Naprawdę nie wiem, ile rodzice jej zapłacili, ale ja, będąc o zdrowych zmysłach, za żadne skarby świata nie chciałbym przebywać ze sobą. Gdyby to było możliwe, uciekłbym od siebie, ale niestety! Trzy próby samobójcze nie przyniosły rezultatów, więc byłem na siebie skazany.
- Oczywiście. Myślę że nie będę miał z tym kłopotu, Cindy. - Podkreśliłem ostatnie słowo.
- Chcę być z tobą szczera Nat. Jesteś dość niezwykłą postacią. Nigdy nie spotkałam osoby w twoim wieku, która jest tak poważnie chora i popełniła już trzy próby samobójcze, a do tego dostaje takie ilości leków, jakich nigdy nie przepisywałam nawet seryjnym mordercom. - Uśmiechnąłem się pod nosem. ~Jestem wyjątkowy i jeszcze nie raz spróbuje umrzeć. Zapewniam.~ - Chcę, żebyś otwarcie powiedział mi, o czym konkretnie chcesz ze mną rozmawiać.
- Szczerze?
- Tak, chce szczerości. - Powiedziała pewnie, a ja wypuściłem głośno powietrze.
- Nie chce z tobą o niczym rozmawiać. Chce już umrzeć, bo życie mnie męczy. -Powiedziałem zgodnie z prawdą. Na początku nieco się zszokowała, ale szybko odzyskała uśmiech.
- To niemożliwe! Przecież nikt nie chce umierać. Musiałbyś pożegnać osoby, które kochasz i sprawić im ogromny ból.
- Ja już nie kocham. Do rodziców mam szacunek, ale nie potrafię już im zaufać. Nie wiem, czy to zrozumiesz. Tracąc Beatrycze, straciłem wszelką radość, chęć do życia, szczęście i miłość, która została wyniszczona przez leki. Takie małe, różowe tabletki nieszczęścia. - Zadrwiłem.
- Nie wiem, czy mi uwierzysz, ale staram się zrozumieć twoją sytuację. Dziękuję ci za szczerość. Możesz poprosić swoich rodziców?
- Tak, jasne. - Wstałem zrezygnowany i ruszyłem w stronę drzwi. Znów ten pokój. Zamknięty, całkiem jak małpa w zoo.
- Ale Nat.
- Coś jeszcze? - Spytałem znużony.
- Proszę, żebyś nie wchodził do pokoju za szybą. Myślę, że może mieć na ciebie zły wpływ. Chce, abyś poszedł do kafeterii, ale... - Zawiesiła głos, czym zyskała moje pełne skupienie. - Pamiętaj, że ci ufam Nataniel i nie chcę, żebyś mnie zawiódł.
- Jasne. Rozumiem aluzję. - Powiedziałem, a kącik moich ust lekko drgnął. Kiedy moja matka zobaczyła, że oddalam się z jej pola widzenia, momentalnie się zdenerwowała.
- Synku, ale gdzie idziesz? - Zaczęła się denerwować, ale przerwała jej doktor Morgan.
- Spokojnie. Nataniel jest mądry i wie, jak ma się zachowywać. Idź już. -Powiedziała, a ja pośpiesznie się oddaliłem. Kiedy byłem blisko kafejki szpitalnej, przez głowę przemknęła mi myśl. ~Mam okazję! Mogę umrzeć, żeby żyć.~ Ale sam nie wiedząc czemu, zignorowałem ją i poszedłem kupić gorącą czekoladę. Usiadłem przy stoliku i poczułem na sobie czyjś wzrok. Rozejrzałem się dookoła i dostrzegłem drobną dziewczynę. Miała dziecięce rysy twarzy, bardzo jasne blond włosy i błękitno-szare tęczówki. Zaskakujące było to, że jej brwi i rzęsy były białe, a nie ciemne, jak u innych. Obserwowałem ją krótką chwilę, ale szybko straciłem zainteresowanie i wróciłem wzrokiem do brązowego płynu. Usłyszałem dźwięk odsuwanego krzesła i kroki. Nie musiałem podnosić głowy, żeby wiedzieć, kto to był.
- Możesz usiąść. - Powiedziałem, a dziewczyna szybko odsunęła sobie krzesło, jakby bała się, że zmienię zdanie.
- Jestem Bella. - Powiedziała cicho, trochę wystraszona.
- A ja jestem psycholem. - Rzuciłem sarkastycznie.
- Nie wierzę ci. - Zaprzeczyła pewnym głosem. Podniosłem na nią wzrok i zmierzyłem zimnym, nieprzyjemnym spojrzeniem. Zszokowany zatrzymałem się na jej oczach. Wcale nie były niebieskie! One były liliowe!? Czy to była?... Nie! To niemożliwe, wzrok płatał mi figle.
- Jestem psycholem chorym na schizofrenię. - Drążyłem.
- I co z tego? Ja jestem chora na albinizm, ty na schizofrenię, ale to jeszcze nie znaczy, że jesteśmy psycholami. - Powiedziała i uśmiechnęła się, a ja poczułem ulgę. No tak, te tęczówki mają taki kolor przez to, że jest chora. Naszą krótka rozmowę przerwał czyjś głos.
- Natanielu. Wracamy do domu. Pożegnaj się z koleżanką. - Stwierdził jakby dość wesoło ojciec.
- To cześć. - Pożegnałem się oschle.
- Mam nadzieję, że jeszcze cię kiedyś zobaczę. - Oznajmiła ciepło, a jej liliowe oczy zaświeciły znajomym blaskiem, co wprawiło mnie w dobry nastrój.
- Jeśli nie wezmą mnie za psychola jak do tej pory, to jest to całkiem możliwe. - Powiedziałem ze śmiechem i wyszedłem z kafejki.
W drodze do domu milczeliśmy. Rodzice nie chcieli na siłę podtrzymywać rozmowy, jak to mieli w zwyczaju. Byłem im za to wdzięczny- męczyły mnie pogawędki o pogodzie i terapeutach. Widać było, że głęboko nad czymś myślą. Nie interesowało mnie to, miałem swój własny cel. Chciałem wyłapać jak najwięcej różnic między Beatrycze a Bellą. Ucieszyło mnie to, że było ich dużo, dlatego gdy byliśmy już w domu, zwyczajnie zapomniałem o niej i skupiłem się na myślach o Beatrycze. Chciałem pamiętać jak najwięcej, a leki bardzo mi to utrudniały. Usiadłem do notesu. Coraz gorzej było mi przypominać sobie szczegóły naszych rozmów. Chciałem je zapisać, żeby móc je pamiętać i do nich wracać. Przecież jej obiecałem. Moje zajęcie przerwało skrzypienie drzwi.
- Kochanie, jutro znów jedziemy do pani psycholog. - Usłyszałem głos mamy. Chwilę się zawahałem, ale trudno było mi nie sprawić jej bólu. Tylko wtedy czułem, że jeszcze żyję.
- Ona jest psychoanalitykiem. Takim od psychopatów. - Tak, to dziwne, ale takie drobne uwagi naprawdę ją raniły.
- Oczywiście Nat. - Zacisnęła zęby. Nie chciałem, żeby tak do mnie mówili. - Proszę, umyj się. Nie kąpałeś się już tydzień.
- I co z tego? Jaki to ma sens? - Jeśli nie mogę umrzeć, to przynajmniej niech pozwolą mi być tym, kim chcę. -Nie muszę dbać o higienę, po co mi to?
- Synku, proszę. - ~To mnie nie wzruszy.~ Pomyślałem, ale jej ton zmienił się. -Natychmiast. - Powiedziała tak zimno i oschle, że aż się wzdrygnąłem.
- Dobrze, jak sobie życzysz. - Powiedziałem z kpiną w głosie, ale postanowiłem spełnić jej prośbę. Podeszła do mojego biurka z lekami w dłoni. Z zaskoczeniem stwierdziłem, że jest ich nieco mniej, ale jak zwykle widziałem niewielką, okrągłą, różową pastylkę. Lek na schizofrenię, źródło mojego nieszczęścia. ~Już zawsze będzie wśród tych tabletek.~ Pomyślałem z goryczą. ~Nic nie może zmienić tego, że jestem psycholem.~
- Wiem, że jest ci ciężko brać ten lek, ale tak musi być. - Stwierdziła matka łagodnie. Zdawałem sobie jednak sprawę z tego, że to i tak nic nie zmieni.
- Jasne. - Powiedziałem szybko i zażyłem leki. W tym czasie mama kątem oka obserwowała moje notatki. Wieczorem, tak jak obiecałem, wziąłem szybki prysznic. Wzdrygnąłem się, gdy poczułem wodę i momentalnie przypomniałem sobie, jak w lecie pływałem w jeziorze razem z nią. ~Nie, nie z nią! Pływałem sam!~ Kiedy to sobie uświadomiłem, nagle w każdym wspomnieniu zaczęła ukazywać mi się jej postać. Poczułem ból, zacząłem głośno szlochać i skuliłem się na podłodze. W jednej sekundzie zakręciłem strumień wody. Kiedy w końcu się podniosłem, byłem całkiem suchy. Nie wiem ile czasu tak trwałem, ale wyschły nawet moje łzy. Spojrzałem na moje dłonie i mimowolnie wzrok zatrzymał się na głębokich bliźnich. Śladach prób samobójczych. Zaśmiałem się smutno. Trzy! Trzy razy tak samo i nie nauczyli się? Za każdym razem to były cięcia. Zawsze! Traciłem dużo krwi i po każdej kolejnej próbie mój stan był coraz gorszy. Nagle ogarnęła mnie silna chęć powtórzenia tego. Zacząłem cicho, ale bardzo dokładnie przeszukiwać szafki w łazience. W końcu znalazłem starą brzytwę ojca. Miał ją po dziadku... dziadek i babcia. Wtedy przed oczami stanęła mi dumna twarz mojego byłego psychologa i to dodało mi sił. Szybkim ruchem przeciąłem skórę nadgarstka i zrobiłem drugie nacięcie na prawej ręce. Tym razem odpłynąłem niezwykłe szybko.
Obudziłem się w białym pomieszczeniu. ~Umarłem.~ Pomyślałem, ale moje złudzenia szybko zostały rozwiane, kiedy do pokoju weszła psychoanalityk. Popatrzyła na mnie mglistym wzrokiem. Na twarzy jak zwykle panował uśmiech.
- Nie tak łatwo od nas uciec. - Powiedziała ciepło.
- Tym razem przynajmniej byłbym czysty w trumnie. - Powiedziałem bez wyrazu.
- Nataniel! - Skarciła mnie. - Posłuchaj, twoje zachowanie martwi nas wszystkich, dlatego razem z twoim doktorem... - Na te słowa do pokoju wszedł człowiek, który zniszczył moje życie. - Zdecydowaliśmy, - Ciągnęła. - że dla twojego dobra pozwolimy ci odstawić na jakiś czas leki.
- Już niedługo spotkasz się z komisją rządową, która rozpatrzy tę prośbę. - Powiedział doktor Rodney. W mojej głowie zaczęły kotłować się setki myśli, ale, ku mojemu zdziwieniu, szybko podjąłem decyzję.
- Nie. - Powiedziałem poważnie.
- Nie?! Czy nie tego pragnąłeś?! Nie do tego prowadziły te wszystkie próby samobójcze?! Chłopcze. - Zaczął się gorączkować. - Odratowaliśmy cię cztery razy. Cztery! Straciłeś tyle krwi, ile nie oddał jeden honorowy dawca w całym swoim życiu!
- Spokojnie doktorze. - Powiedziała Cindy. - Proszę zostawić nas samych. -Stwierdziła głosem nie znoszącym sprzeciwu. Kiedy doktor wyszedł, przysiadła na moim łóżku. - Natanielu, wytłumacz nam to. Bardzo dziwi nas twoja decyzja. Z kartoteki jasno wynika, że to jedyna rzecz, o której marzysz.
- To prawda, ale nie zniósłbym tego. Pozwolicie mi być z nią tydzień, może miesiąc i znów mi ją zabierzecie. - Powiedziałem. W tym momencie opadła ze mnie maska, którą tyle czasu kreowałem. Zacząłem płakać.
- Rozumiem twój ból. Musisz jednak zrozumieć, że wszyscy chcą, żebyś żył i wyszedł na prostą. Widzimy tylko jedno rozwiązanie tej sytuacji. - Powiedziała i otarła mój załzawiony policzek. Potem, ku mojemu zdziwieniu, przytuliła mnie mocno. To uwolniło kolejne emocje. Kontakt z osobą, której na mnie najwyraźniej zależało, zaowocował falą łez. Nie wiem, jak długo mnie pocieszała. Zmieniłem decyzję.
- Zgoda.--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Kontynuacja KOCHANIE JA NIE ISTNIEJE! Liczę na odzew, chętnie dowiem się co myślicie o pani psychoanalityk i oczywiście o Belli. Jak myślicie czy te postaci są tylko poboczne czy znacznie wpłyną na fabułę. Myślę, że napisze jeszcze jedna lub dwie części. Kolejna za 2 tygodnie. Za tydzień dodam kolejny one shot nie związany z tą historią.
Zachęcam do komentowania i gwiazdkowania opowiadań, To naprawdę motywuje. (Tak, wiem, że każdy tak pisze i dopóki nie zaczęłam tworzyć myślałam, że to blef, ale teraz sama widzę jak bardzo to napędza do pisania). Pamiętajcie też o umowie jeśli wbijecie 10 gwiazdek to kolejna część wchodzi zaraz po wbiciu, a jeśli nie to dopiero we wtorek. Zachęcam do dodawania mojego zbioru do biblioteki żebyście byli na bieżąco. Możecie też polecić go znajomym.
Wasza Slodka.
CZYTASZ
Z pamiętnika Buntownika |zbiór One Shotów|
Teen Fiction*Cześć! -Siemka. ~Hej! *Jestem Mike -Tu Brian ~Pisze Nataniel *Chciałem się... -... z wami podzielić... ~... moją historią. *Może słyszeliście kiedyś... -... historię podobną do tej mojej... ~...lovestory lubią być podobne. *Ale mam wrażen...