rozdział 1.

725 26 14
                                    

Wczoraj przyszłam do domu ze szkoły i od razu wkroczyłam do kuchni. Byłam okropnie głodna. Natychmiast wsunęłam pozostawione przez mamę kanapki i posprzątwaszy po sobie, poszłam do pokoju. Cartera jeszcze nie było, pewnie trening mu się przedłużył. Od jakiegoś czasu non stop siedzi na tym boisku do siatkówki i gra, gra ile wlezie. Ja natomiast muszę męczyć się z nauką i próbować zdać do następnej klasy. Jejku, dlaczego Carter ma tak fajnie?
Zabrałam się za lekcje, choć nie bardzo mi szło. Wciąż rozpamiętywałam ostatnie wydarzenia.

W lesie niopodal naszego domu( mieszkamy stosunkowo bardzo blisko lasu) znaleziono kolejne martwe ciało turysty. Było całkowicie zmasakrowane, nawet twarzy nie dało się rozpoznać. Leżało pod jednym z największych drzew,  prawie przy ścieżce. Widać, mordercy nie zależało na ukryciu swojej ofiary. Policję wezwali przypadkowi przechodnie, był szum na całe miasto, bo niewiadomo było kto to. Przez cały tydzień na komisariat przychodziły rodziny zaginionych osób i sprawdzały, czy to ktoś z ich bliskich. W końcu po odciskach palców rozpoznano turystę z Chicago.

Podejrzewają, że był to atak jakimś ostrym narzędziem. Razem z przyjaciółmi robiliśmy zakłady co to mogło być. Ja obstawiam za kuchennym nożem. Tak wiem, okropne.

Z zamyślenia wyrwało mnie szturchnęcie w ramię. Odwróciłam się zaskoczona i stanęłam oko w oko z Carterem. Jego niebieskie, głębokie oczy jak zwykle rzucały radosne błyski, a z twarzy nie znikał promienny uśmiech. Brązowe, bujne włosy były w całkowitym nieładzie.
- No nareszcie, siatkarz przyszedł! Chcesz kanapki, są jeszcze w lodówce? - przywitałam się. Chłopak przybił nadstawioną piątkę i odparł.
- Nie dzięki, byłem z chłopakami na hotdogach - i znów się uśmiechnął. Ja nie wiem, czy mój brat nie potrafi się nie uśmiechać? Ja zwykle też się uśmiecham, ale bez przesady. Najczęściej śmieję się, gdy biegam po lesie. Wtedy nawet największe zmartwienia znikają i zostaję tylko ja. No i jeszcze ta druga wersja mnie.

- Dobra więc teraz twoja kolej, żeby pilnować domu. Ja idę pobiegać! - zdecydowałam. Odechciało mi się kompletnie siedzieć w domu i stwierdziłam, że skoro Carter wrócił to teraz jego kolej na ,,stróżowanie".Carter wytrzeszczył oczy i spytał.
- To mama nie dała ci szlabanu na wychodzenie do lasu?
- Jasne, że mi dała, ale nie mogę ciągle siedzieć w domu. Czasem Wednesday mnie zawoła i wtedy muszę iść, a mama o tym doskonale wie- odpowiedziałam krótko. Nie lubiłam, jak wracał do tematu tabu.
- Tylko nie wracaj za późno, kundelku! - zaśmiał się Carter i potarmosił mi pieszczotliwie włosy.

Odkąd się dowiedział mówi na mnie kundelek. Z reguły mi to nie przeszkadza, ale na Boga, nie mam wytatuowanego napisu na czole,, potarmos mnie''.

Podeszłam do niewielkiej komody i otworzyłam małą szkatułkę znajdującą się na samym dnie. Otworzyłam ją. Miałam w niej moje najcenniejsze rzeczy. Wspólne zdjęcie z rodziną, kolczyki z chrztu i karty do gry w piortusia, którymi uwielbialiśmy się bawić. Jednak nie tego szukałam. Pod zdjęciem leżał naszyjnik. Srebrny, z małym księżycem ozdobionym kryształkami. To najpiękniejsza rzecz, jaką mam od urodzenia. Zawsze mi towarzyszył i przynosił szczęście.
Założyłam go na szyję i stanęłam przed bratem.
- Idę tylko pobiegać, muszę się ruszać. Powiedz mamie, że nic mi nie jest i niedługo wrócę- powiedziałam idąc w stronę drzwi. Kiedy już wychodziłam, Carter złapał mnie za rękę. Miał poważną minę.

- Midi proszę cię, tylko uważaj. Tam jest teraz niebezpiecznie - w jego oczach krył się strach. Jednak nie miał powodów do zmartwień. Doskonale sobie radzę w lesie i nigdy się nie zgubiłam. A od tego mordercy byłam o wiem szybsza i silniejsza.

- Nie martw się, co mi mogą zrobić? - dparłam. Widząc wzrok Cartera wywróciłam oczami.
- No dobrze już, będę uważać. Pa - zapięłam bluzę z kapturem i wyszłam. Oddaliłam się może jakieś 10 m od domu i zaczęłam biec. Ta czynność sprawia mi tyle przyjemności, że nawet nie zauważyłam, gdy dotarłam do ściany lasu. Obejrzałam się, czy nikt nie widzi i wbiegłam pomiędzy drzewa. W pewnej chwili biegłam już tak szybko, że wszystko po bokach było zamazane. Ale tak właśnie było najfajniej. Cudownie jest rozwijać taką prędkość. Nagle przed sobą zobaczyłam pień drzewa. To była doskonała okazja. Odbiłam się od ziemi wzięłam głęboki wdech i przywołałam najszczęśliwsze wspomnienie, jakie tylko miałam. Kiedy Carter mówi mi, że jestem jego najlepszą przyjaciółką. Rozległ się cichy szelest i wylądowałam gładko na czterech łapach. Miałam już białą sierść, ogon, ostre zęby i tylko czysto niebieskie oczy pozostały ludzkie. Ubrania i naszyjnik zniknęły i pozostałam tylko ja. Ta druga ja. Tak, jestem Midnight .... biały wilkołak!!

Midnight - biały wilkołak.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz