rozdział 3.

430 19 5
                                    

Obudziło mnie gwałtowne szturchnięcie w ramię. Półprzytomna usiadłam na łóżku i otworzyłam zaspane oczy.
- Chodź wstawaj. Musimy iść na patrol - Seth cały czas szarpał moją koszulkę. Lili stała obok i świeciła mi w oczy latarką.
- Już wstaję, dajcie mi chwilę - ziewając weszłam do łazienki i po chwili wkroczyłam z powrotem do pokoju w dżinsach, trampkach i blado niebieskiej koszulce. Na szyi zapięłam naszyjnik z księżycem. Tak wyszykowana zapięłam granatową bluzę, napisałam karteczkę dla mamy i po kolei wyskoczyliśmy przez otwarte okno. Dopiero tam spojrzałam na zegarek Lili. Była 5 rano. Popatrzyłam zła na przyjaciół.
- Przepraszam, ale nie mogliśmy inaczej cię ściągnąć - tłumaczył się Seth. Wywróciłam oczami. Zaczęliśmy biec, a tuż przy wejściu do lasu każde z nas zmieniło się w wilka. Jako zwierzęta porozumiewamy się telepatycznie. Rozmawiamy tak między sobą. W ten sposób rozmowa nie jest taka trudna.
Biegliśmy na miejsce zbiórki, gdy nagle usłyszałam wiadomość od alfy.
- Chodźcie nad potok, kogoś jeszcze wam dam. Tylko zmieńcie się w ludzi - poprosił. Spojrzeliśmy po sobie. Nowy członek watachy? Brzmi fajnie. A my jako pierwsi go poznamy. Ruszyliśmy natychmiast szybciej. Po chwili byliśmy na miejscu. Tak, jak powiedział Wednesday przemieniliśmy się w ludzi. Wyszliśmy na polanę i wtedy zauważyłam, że obok alfy stoi jeszcze jeden chłopak. No fajnie, to musi być nowy.
Podeszliśmy bliżej, a wtedy chłopak się odwrócił i spojrzał w nasz stronę. Był nieco wyższy ode mnie i średniej budowy, wyglądał na około 17 lat. Miał bujne, średniej długości ciemne włosy, promienny uśmiech i duże, ciemno brązowe oczy o niesamowitej głębi. Zerkał na nas z ciekawościa i nie mówił ani słowa.
- To jest Justin. Znalazłem go wieczorem na polanie Siedmiu Drzew i zaproponowałem wstąpienie do naszej watachy. Waszym zadaniem jest wprowadzenie go w nasze zwyczaje i zapoznanie z lasem. Bądźcie dla niego mili, proszę. Ja idę poszukać tamtych z drugiego patrolu - oznajmił Wednesday, po czym zniknął w krzakach. Zostaliśmy sami. Tylko my i nowy, no i oczywiście las. Zerknęłam na Justina, nie wyglądał na ,,młodego" wilkołaka. Raczej przypominał takiego, który dobrze wie, po czym chodzi. Nic nie mówiliśmy, tylko mierzyliśmy się wzrokiem zakłopotani. Chcąc przerwać krępującą ciszę, Seth spytał.
- Możesz iść teraz z nami na patrol? Jeżeli nie chcesz to cię odstawimy do domu.
- Nie ma sprawy, mogę z wami iść. Wednesday powiedział, że zawiadomi moich rodziców- odparł miłym, ciepłym głosem.
- Zatem ruszajmy - zakrzyknęła Lili i po chwili każde z nas biegło na czterech łapach. Okazało się, że Justin po przemianie ma brązową sierść. Zmieniał się sprawnie i płynnie, nie, to nie jest jakiś nowy wilk.
Pędziliśmy przez las jakieś pół godziny, gdy naraz wylecieliśmy nad klify. Roztaczał się z tamtąd piękny widok na falujące w spokoju morze. To tu, nieopodal znaleziono ostatnio kolejne martwe ciało. Postanowiliśmy tam zostać na godzinę. Może napastnik znowu tu przyjdzie. Zmieniliśmy się w ludzi i usiedliśmy na skałkach obok urwiska. Słońce zaczynało wyłaniać się znad horyzontu, ptaki śpiewały już całkiem głośno, a od strony lasu dochodził orzeźwiający zapach rosy, liści i kwiatów. Było przepięknie. Chwilę ciszy i zachwytu przerwał Justin.
- Nie miałem pojęcia, że tu jest tak pięknie- westhnął.
- To prawda, a jeszcze wielu miejsc nie widziałeś - odpowiedziała Lili.
- Do tej pory najładniejsze miejsce, jakie widziałem to ta Polana Siedmiu Drzew, ale ten widok przebija wszystko - westchnął rozmarzony. Na chwilę ponownie zapadła cisza, a potem Seth zapytał.
- Lili, o której mamy się stąd zmywać?
- O 7 : 30, tak mi powiedział Wednesday. A co? - zapytała moja przyjaciółka.
- Nic, bo chce mi się spać. Jak złapiemy tego mordercę przysięgam, że nie wyjdę ze swojego pokoju, tylko będę odsypiać - Seth ziewnął przeciągle i podrapał się za uchem, jakby nie wiedział, co zrobić z ręką. Justin natychmiast się orzywił.
- Jakiego mordercę?! O co chodzi?
- Wednesday ci nic nie powiedział?- spytaliśmy jednocześnie. Zaprzeczył głową.
- Dobrze, opowiem ci - odezwałam się i usiadłam bliżej niego. Pachniał przyjemną mieszanką ziół, lawendy i lasu. Mogłabym ten zapach wdychać godzinami.
- Od jakiegoś czasu w naszym lesie giną ludzie. Turyści, nie wiemy, kto to, zawsze nam ucieka. Na miejscu zostawia tylko zwłoki bardzo zmasakrowane. Ostatnią ofiarą był kilkuletni chłopczyk z pobliskiej wsi. Musimy od teraz patrolować teren i nie pozwolić na kolejne morderstwa. Wednesday zapowiedział, że żadne z nas nie spocznie, dopóki nie złapiemy i nie zabijemy tego zwyrodnialca - zakończyłam moją mroczną historię. Patrzyłam chłopakowi w oczy. Były pełne strachu i zgrozy.
- Boże, nie wiedziałem, że jest aż tak źl... - nie dokończył, bo nagle usłyszeliśmy szelest w krzakach. Podskoczyliśmy i schowaliśmy się w gęstwinie z drugiej strony. Nad klify wszedł jakiś mężczyzna. Wyglądał na około 30 lat, ale nie było go dokładnie widać pod słońce. Średniego wzrostu, niepozorny facet. Lecz było w nim coś takiego, co kazało trzymać się od niego z daleka. Na początku nie miałam pojęcia, co to może być. Nagle serce mi na chwilę stanęło, gdy ujrzałam w jego ręku nóż. Nagle mężczyzna stanął i obejrzał się. Chwilę potem rzucił się do ucieczki. Wbiegł pomiędzy drzewa i tyle go widzieliśmy. Mogliśmy ostrożnie opuścić kryjówkę. Zdezorientowani spojrzeliśmy na siebie. Przez minutę panowała cisza, aż nagle zdaliśmy sobie sprawę, że nie ma nigdzie Lili.
- Chodźcie tu. Chyba coś mam - jej głos dobiegał z pomiędzy drzew. Pobiegliśmy tam. Klęczała nad jakimś papierkiem. Ukucnęłam obok, chłopcy zrobili to samo.
- Wydaje mi się, że mamy naszego mordercę - powiedziała grobowym głosem i podniosła papier. Był to wyciąg z bazy danych policji. Spojrzeliśmy na siebie ze strachem.
- Musimy szybko odnaleźć Wednesday'a !!- zakrzyknęłam. Lili wzięła kartkę i wszyscy naraz rzuciliśmy się do biegu w drogę powrotną.

Midnight - biały wilkołak.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz