Słońce delikatnie przebijało cienkie zasłony promieniami, już był ranek. Ptaki swoim słodkim śpiewem otulały świat. Staromodny budzik przygotowywał się już do alarmu, gotów obudzić każdą żywą duszę w pobliżu setek mil.
Czarnowłosy mężczyzna, śpiący na podniszczonej kanapie, cicho pochrapywał. Mieszkał sam. Cóż, właściwie ten domek w lesie, na skraju polany, był od niedawna jego domem, potrzebował porządnego remontu, więc odnowił jak tylko potrafił. Miał dosyć mieszkania w mieście - to nie było dla niego.
Dźwięk budzika rozniósł się po chatce, a mężczyzna podniósł się od razu do siadu. Wyłączył alarm i przetarł opalonymi dłońmi swoją twarz. Dobrze spał tej nocy.Sięgnął leżącą na podłodze koszulkę z logiem zespołu AC/DC i ubrał. Nie fatygował się, by ubrać coś na tyłek. Skierował się do malutkiej kuchni, która właściwie ograniczała się tylko do lodówki, krótkiego blatu, kilku szafeczek i przenośnej kuchenki gazowej.
Zabrał się za przygotowanie czarnej kawy. Nie pił innej, uważał iż mleko, cukier czy inne dodatki niszczą tylko kawę.
Do napoju przygotował kanapkę z masłem orzechowym i galaretką, jego ulubioną. Jadł taką odkąd pamiętał.Wyszedł na niewielką werandę, znajdującą się przed domem. To było zdecydowanie jego ulubione miejsce w całym domu. Widok zapierał mu dech w piersi, czuł niezwykłą więź z naturą, kochał spędzać tu poranki, dlatego zdecydował się przeprowadzić tu na stałe. Domek należał do jego pradziadka, który odszedł dawno temu. Od tamtego czasu nikt tu nie chciał mieszkać. Nie wiedzieli co tracili. Ten skraj polany był dla niego najpiękniejszym miejscem na świecie. Cały dzień ptaki śpiewały, wiał przyjemny wiatr - fakt, zimy bywały trudne, ale równie piękne... Czasami też brakowało elektryczności. Mężczyzna przypomniał sobie ten jeden letni miesiąc, gdy nie miał prądu. Czuł wtedy niesamowite zjednoczenie z naturą.
Gdy zjadł kanapkę, zaczął powoli pić kawę. Przyglądał się drzewom, które przez wiele lat nie zmieniły się ani trochę, patrzył na znajomą rodzinę wiewiórek, biegającą wokół starej sosny - do dziś nie wiedział gdzie jest ich dom, choć próbował go znaleźć nie jeden raz. Dobrze go ukryły. Zaraz musiał zbierać się do pracy - tej płatnej. Później pomagał w sklepie charytatywnym swojej przyjaciółki z piaskownicy, Wendy. Niechętnie opuścił stare, wiklinowe krzesło i wszedł z powrotem do izby. Znalazł na podłodze wytarte jeansy i ubrał. Jeszcze tylko musiał umyć zęby i był gotowy na spotkanie z rzeczywistością.
Zabrał ze sobą skórzaną listonoszkę, wewnątrz niej miał teczki potrzebne do pracy, portfel i opakowanie gum miętowych. Nie zamykał nigdy domku. Prawie nikt nie wiedział, gdzie znajduje się jego nowy dom... Może z wyjątkiem Vicki - jego byłej żony - i ich wspólnych dzieci, które mogły go odwiedzać raz w miesiącu podczas weekendu. Rozstali się, ponieważ on nie potrafił dłużej być z kobietą, nie umiał jej kochać tak jak powinien. To nie było jego wina, iż Bóg takim go stworzył - tak to sobie tłumaczył.
Otworzył drzwi swojego zardzewiałego forda torino, który z każdą jazdą coraz bardziej nadawał się na wysypisko. Ale on kochał to auto. Dostał je od swojego kochanego ojca, który umarł sześć lat temu. Był dla niego wzorem.
Droga do miasta zajmowała ponad czterdzieści minut, z czego w mieście trzeba było jechać naokoło, by ominąć korki.
Wszedł do budynku, gdzie pracował na recepcji. Klinika weterynaryjna. Blisko zwierząt, które zdecydowanie są lepsze niż ludzie.
- Jesteś dziś szybciej, Misha. - usłyszał za sobą głos Cindy.
Cindy od jakiegoś czasu pracowała tu na stażu, pomagał jej w odnalezieniu się tutaj. Miała dziewiętnaście lat, a była niska jak dziesięciolatka. Uważał, że to bardzo urocze.
CZYTASZ
"Dean?" | DESTIEL
FanfictionCastiel - uparty dzieciak w prochowcu, który znowu poprzez swoją naiwność sprowadził na siebie ogromne zainteresowanie ze strony Nieba. Dostanie szansę nowego życia. W innym świecie. Bez Winchesterów, bez potworów, bez skrzydeł.