No, cześć Cas. Minęły już... trzy miesiące? Prawie cztery, odkąd Cię nie ma. Nie ma Cię tu, ze mną, ekhm... to znaczy z... z nami. Nie ma Cię z nami, Cas. Pamiętasz ten cholerny plac zabaw, gdzie jest Wasz cholerny portal do Nieba? Ja i Sammy ostatnio przejeżdżaliśmy tamtędy, w drodze powrotnej. Byliśmy w Alabamie załatwić jakieś cholerne syreny. Zatrzymałem się tam, chciałem się rozejrzeć, nie liczyłem oczywiście na to, że nagle, do cholery, się przede mną pojawisz, dupku.
Sammy wysiadł za mną, nic nie powiedział. Ostatnio niewiele do mnie mówi, bo kiedy próbuje - to mówi o Tobie, Cas, jakby... czuł, że cierpię? Po Twoim odejściu? Czy coś, no, więc... Rozglądałem się i w pewnym momencie zauważyłem, że pod zjeżdżalnią jest tak dziwnie rozkopany piach, cofnąłem się do Dziecinki, wziąłem łopatę i zacząłem kopać, uderzając się kilka razy w tył głowy o tę pieprzoną zjeżdżalnię... eh, mam nadzieję, że nie będziesz się gniewał za te wszystkie przekleństwa, ale ta zjeżdżalnia naprawdę jest popierdolona!
Nie uwierzysz, co tam znaleźliśmy, to znaczy, powinieneś, bo to było Twoje cholerne naczynie!
- Cholera, Dean, to jest... - wykrztusił z siebie Sam, patrząc w dół, na jego twarzy wypisywał się szok. Kłopotliwie spojrzał na swojego starszego brata, który już zdążył się pochylić nad definitywnie martwym ciałem, zaczynającym zjadać siebie - nieprzyjemny zapach, zgnilizna i robactwo - tym teraz było naczynie Castiela. Piękno, którym niegdyś emanowało zniknęło, jakby właściwie nigdy go nie było. Skóra przybrała ziemisty, wręcz brudny i siny odcień; liczne rany, znajdujące się na niej zaczynały gnić, robactwo je pożerało. Policzki zapadły się, oczodoły również. Usta były wręcz białe, włosy zaczęły wypadać. Całe ciało schudło, wydawało się bardziej szczupłe niż kiedyś. Ten widok zwyczajnie wywoływał ból w sercu.
- B-Boże, Cas... - wyszeptał Dean, trzymając w dłoniach twarz z zapadniętymi policzkami. Usta trupa nieco się uchyliły, a z nich na świat wyszło kilka maleńkich larw. Starszy łowca skrzywił się i na widok tego świństwa niezbyt delikatnie puścił głowę, która obiła się o twardy, wilgotny piasek. Sam zakrył usta rękawem, gdyż do jego nozdrzy dotarł zapach zgnilizny - Musimy go stąd zabrać, Sammy.
Ogarniasz, Cas? Leżałeś tam w dole, jak te wszystkie pieprzone trupy, które dotychczas odkopałem tylko po to, by je spalić. Właściwie... Nie TY tam leżałeś, tylko Twoje naczynie. Nie miałeś ze sobą swojego ostrza, nie miałeś tego swojego obrzydliwego prochowca... Wiesz czym byłeś okryty? Jakimś jedwabistym gównem, które były w Twojej krwi. Twoje piękn... Twoje ciało całe było pokryte pieprzonymi, gnijącymi ranami, z których wychodziły robale, rozumiesz? A ja... ucieszyłem się. Słyszysz? Ucieszyłem się, że to ktoś pozbawił Ciebie życia, a nie, że mnie zostawiłeś! Tuż przy sercu miałeś największą ranę. Podejrzewałem, że to był finalny cios. Wiesz, dotarło do mnie również to, że zabił Cię jeden z któryś tych Twoich pierzastych braciszków. Tylko Anielskie ostrze mogło zostawić tak wypalone rany...
- Chcesz przewozić gnijące ciało w Impali? - zdziwił się, ale z drugiej strony, przecież to Cas... lub to co z niego pozostało.
- Jeszcze się pytasz?! - prawie wrzasnął, po czym odchrząknął - Musimy go zabrać, musimy... Muszę zabrać go stąd, nie będzie gnił na cholernym placyku zabaw!
Chwycił trupa w swoje ramiona, próbując go podnieść. Nieprzyjemny zapach zawirował mu w głowie, ale nie chciał go zostawić. Nie mógłby. Jedwabny materiał zsunął się z ziemistego ciała, ukazując jeszcze więcej ran i... nagość. Cas, to naczynie, ciało było nagie. Przez to Dean poczuł niesamowitą przykrość, nikt nie uszanował ciała jego przyjaciela, zostało zwyczajnie pozbawione ubrania, zdewastowane i porzucone. Sam pobiegł do Impali, na tylnym siedzeniu rozłożył dwa duże koce, które znalazł w bagażniku, by jego brat mógł ułożyć tam Castiela.

CZYTASZ
"Dean?" | DESTIEL
Fiksi PenggemarCastiel - uparty dzieciak w prochowcu, który znowu poprzez swoją naiwność sprowadził na siebie ogromne zainteresowanie ze strony Nieba. Dostanie szansę nowego życia. W innym świecie. Bez Winchesterów, bez potworów, bez skrzydeł.