III. Jerome Valeska is dead

1.2K 92 42
                                    

-Jak się miewa nasz kwiatuszek? - zaśmiała się Barbara, nawiązując tym samym do prezentów, które zaczęłam otrzymywać w ostatnim czasie. Spiorunowałam ją spojrzeniem, na co wybuchła gromkim śmiechem.

-Przepraszam, ale to jest śmieszne. Który to już bukiet?

-Czternasty - przewróciłam oczami - Minęły dwa tygodnie, a ja niedługo założę własną kwiaciarnię.

-Facet wydaje fortunę, próbując zwrócić na siebie twoja uwagę, mogłabyś okazać więcej entuzjazmu. Takich mężczyzn nie zostało zbyt wiele, zastanów się nad tym, co mówię. Wiesz przecież, że zawsze mam rację.

-Równie dobrze ten człowiek może być niebezpieczny. Ciągle tylko wypisuje jak wiele o mnie wie. Wiesz jak to się nazywa? Stalking.

-Zabiłaś matkę, siedziałaś w Arkham, byłaś w najniebezpieczniejszej grupie przestępczej w całym Gotham, zarządzasz przestępczym półświatkiem, a pod sercem nosisz dziecko seryjnego mordercy i psychopaty. Chcesz coś jeszcze powiedzieć? - własnie w ten sposób jednym, krótkim zdaniem Barbara zamknęła moje usta - Poza tym, od razu zakładasz najgorsze. Może jest po prostu nieśmiały. Kobieto, nie możesz być przez całe życie sama! Masz niecałe dwadzieścia lat, cały świat stoi przed tobą otworem, a ty masz zamiar ciągle żyć przeszłością? Takim sposobem stracisz najlepszy czas swojego życia. W porządku, jesteś w ciąży, nadal kochasz Jerome'a, mimo że NIEJEDNOKROTNIE - podkreśliła - Cię skrzywdził, ale on nie żyje. Jerome Valeska nie żyje, rozumiesz? Nie jesteśmy nieśmiertelni, nie będziemy żyć wiecznie, ale nikt nie każe ci o nim zapominać: nadal będzie żył twoim sercu, w twojej głowie, w twoim nienarodzonym dziecku i będzie tam już do końca. Jestem przekonana, że chciałby też twojego szczęścia, więc dlaczego stawiasz dookoła siebie wielki mur?

-To stanowczo zbyt wcześnie - wycedziłam przez zaciśnięte zęby.

-Bardzo możliwe. Nie zapominaj jednak, że nikt nie zmusza cię do tego, byś wiązała się z tym człowiekiem. Daj szansę nowej znajomości, otwórz się na ludzi, a miłość prędzej czy później zapuka do twych drzwi. Hej! - krzyknęła nagle - Chyba mam pomysł kim może być tajemniczy RW. Ubieraj się i jedziemy do The Sirens - już otwierałam usta, by odpowiedzieć co myślę o jej pomyśle, jednak szybko mi przerwała - Bez dyskusji.

***

-A więc twoim zdaniem Robert Wilson jest tajemniczym RW? - zapytałam, zakładając ręce na piersiach - Inicjały się zgadzają, ale Babs... On jest chyba przed pięćdziesiątką - dodałam, z niesmakiem patrząc na grubawego mężczyznę, delektującego się szklanką bliżej nieokreślonego alkoholu.

-Możliwe, że nie jest zbyt czarujący, ale jest obrzydliwie bogaty - zauważyła - Gruba ryba, amerykańska wersja Pablo Escobar'a, stoi za przemytem kokainy i broni z USA do Europy, więc przy dobrych wiatrach pożyje jeszcze rok, może dwa. A wtedy, jeśli odpowiednio to rozegrasz, będziesz mogła przywitać się z niemałym spadkiem.

-Sugerujesz, że miałabym się związać z człowiekiem dla jego pieniędzy? - uniosłam brew - Nah, to zupełnie nie w moich stylu. Poza tym nie chcę wylądować na celowniku konkurujących z nim baronów narkotykowych. Lubię swoje umiarkowanie spokojne życie, Babs.

-Tak tylko mówię - wzruszyła ramionami - Słyszałam, że lubi młode dziewczyny.

-Tak, a młode dziewczyny na pewno kochają go za cudowne wnętrze - przewróciłam oczami.

-Zawsze możesz iść i się po prostu przywitać, dlaczego jesteś tak problematyczna?

-Pójdę, ale tylko po to, aby udowodnić ci, że twoja teoria jest błędna.

-Powodzenia - usłyszałam za plecami, gdy odchodziłam od baru.

***

-Panie Wilson - zaczęłam, przysiadając się do stolika mężczyzny - Miło mi pana poznać, nazywam się Ruby Cranston i nieoficjalnie zarządzam tym miejscem.

-Słyszałem o pani wiele dobrego - odpowiedział dwuznacznie - Nie dość, że piękna, to bardzo niebezpieczna. Bogata kartoteka, jak na dwudziestoletnią kobietę. Moje uszanowanie - niedyskretnie oblizał usta, spoglądając w mój dekolt.

-Dziękuję, ale do pana jeszcze mi daleko - odpowiedziałam, mentalnie uderzając się w czoło, że w ogóle zgodziłam się tu przyjść. Facet był zwykłym burakiem, który patrzył na każdą kobietę jak na kawał soczystego mięsa. A lubił pojeść, to było widoczne.

-Może omówilibyśmy to w moim apartamencie przy lampce dobrego wina? - zaproponował - Nie lubię spać samotnie - dodał, wyginając usta w obrzydliwym uśmieszku - Zawsze śpię nago, więc potrzebuję kogoś, kto mnie ogrzeje - cholera, co za bezczelny typ. 

-Uhm, może innym razem - uśmiechnęłam się fałszywie - Jestem w pracy i mam masę obowiązków na głowie. Miło było pana poznać - dodałam, wstając od stolika - Do zobaczenia.

-I jak? I jak?

-Mogłam się z tobą założyć o sto baksów - przewróciłam oczami - Po minucie rozmowy, w bardzo niedelikatny sposób zaproponował mi pójście z nim do łóżka.

-Oh - zapał Barbary ostygł - Hej, przynajmniej spróbowałaś. 

-Wracam do domu, nie czuję się najlepiej. Ten człowiek skutecznie obrzydził mi dzień - wzdrygnęłam się na myśl o jego tłustych włosach.

-Ruby, dziś po pracy wraz z Tabithą wybieramy się na romantyczną kolację. Będziemy spały w hotelu. Pamiętaj: zero imprez i spraszania chłopaków - powiedziała matczynym tonem, na co obie wybuchłyśmy śmiechem.

-Słyszałeś, młody? Chyba dziś zaszalejemy przy popcornie i szklance soku pomarańczowego - zażartowałam, klepiąc się po brzuchu - Bawcie się dobrze, dziewczyny - pomachałam blondynce na pożegnanie.

-Dzwoń, gdyby coś się działo. Odbiorę - zapewniła - Przepraszam za tą nadopiekuńczość, ale po prostu się martwię.

-Zabiłam matkę, siedziałam w Arkham, byłam w najniebezpieczniejszej grupie przestępczej w całym Gotham, zarządzam przestępczym półświatkiem, a pod sercem noszę dziecko seryjnego mordercy i psychopaty - przypomniałam jej słowa - Dziękuję za wszystko, co dla mnie robisz, ale choć raz się zabaw. Poradzę sobie.

***

-Kwiaty? - zapytałam samą siebie, wchodząc do salonu - Znowu? - jęknęłam. Wyciągnęłam z torebki telefon, by wykonać kontrolny telefon do Tabithy, póki jeszcze nie musiałam przeszkadzać im w randce - Cześć słońce - przywitałam się - Mam pytanie: znowu ktoś zostawił kwiaty?

-Nie wiem o czym mówisz kochanie - zaśmiała się - Od rana nie było mnie w domu.

Miałam wrażenie, że przez chwilę moje serce przestało bić. Nogi odmówiły posłuszeństwa, a oddech zmienił się w płytki i bardzo szybki, zupełnie jakbym właśnie ukończyła maraton.

-Coś się stało? - zapytała zaniepokojona - Mam przyjechać?

-Nie, wszystko w porządku - zaśmiałam się fałszywie - Słuchaj, muszę kończyć. Bawcie się dobrze, do jutra - zakończyłam połączenie, odkładając telefon na bok. Drżącymi dłońmi chwyciłam za liścik, dołączony do kwiatów.

Ciepło.
Ciepło.
GORĄCO.
RW

Światło zgasło.




book two ● change ● jerome valeskaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz