Rozdział V

214 42 2
                                    

Poranki z kacem nie były tymi ulubionymi Pete, w przeciwieństwie do Mikeya, który nie ważne ile wypił, nigdy nie miał kaca. Przeklęty Way! Wentz obudził się i pierwsze co zrobił, to zmrużył oczy, porażony promieniami słonecznymi. Po kilku minutach podjął kolejną próbę otworzenia oczu, tym razem z większą ostrożnością. Obrócił się na drugi bok, wzdychając cicho z bólu głowy, który rozsadzał mu czaszkę. Spojrzał na drugą stronę łóżka, na której leżał Mikey i uśmiechnął się pod nosem, przysuwając do chłopaka i wtulając w jego plecy. Jego skóra była miękka i gładka, cudownie ciepła i przyjemna. 
- Pete, chcę spać. Jest za wcześnie, żeby żyć. - burknął, mimowolnie uśmiechając się na usta starszego na swojej szyi. Może to było niepoprawne, ale oboje mieli to gdzieś, skoro było też piękne i idealne. Nakrył dłoń Wentza swoją, poprawiając poduszkę pod swoją głową. 
- Jest 12:28, a za niecałe cztery godziny mamy próbę, wiesz? - przyciągnął go jeszcze bliżej siebie, chowając twarz we włosach szatyna. Nie chciał stąd iść, nie chciał, ale oboje musieli. Przecież nikt nie może się dowiedzieć, nikt nie może nic wiedzieć.
- Ugh, wygrałeś! - Way obrócił się w jego stronę, otwierając oczy. Przecież dwunasta to jeszcze rano, a Pete powinien to doskonale wiedzieć. Mimo wszystko widok mężczyzny wywołał na jego twarzy szczery i szeroki uśmiech. - Jak tam samopoczucie?
- Pęka mi głowa. Kompletnie nie pamiętam jak się tutaj znalazłem, pamiętam za to co robiłem. - zachichotał cicho, gładząc chłopaka po policzku. Chciałby częściej widzieć jego uśmiech, był taki uroczy i piękny. Przytłaczała go jedynie myśl, że to mógł być niestety jednorazowy wybryk, zabawa, nic większego, żadne uczucie. Błagał o to, żeby to nie była zwykła zabawa.
- Możemy tu zostać? Może nie jest przesadnie przytulnie, bo po pijaku ciężko było się dogadać z właścicielką i wybłagać ją o dodatkowy pokój dla zespołu, ale... chcę tu zostać. - westchnął, wtulając się w Pete. 
- Ja też chcę zostać, z Tobą, nie chcę nigdzie iść. Na pewno nie teraz, nie w tym momencie.
- Pete? Co... czujesz? - zapytał niepewnie, odsuwając się kawałeczek.
- Ja... nie wiem. Nigdy nie czułem czegoś takiego. Chyba Cię kocham. Nie od teraz, od zawsze. Tak mi się wydaje. - wzruszył ramionami, unikając wzroku Mikeya. Chłopak uśmiechnął się tylko, przysuwając ponownie do mężczyzny.

- To dobrze, bardzo dobrze, bo ja chyba czuję to samo. - swoją twarz ukrył w ramionach Wentza, wciąż nie mogąc przestać się uśmiechać. I mówił czystą prawdę. Może nigdy nie czuł czegoś takiego, ale to było równie przyjemne, co gra na jego basie i gdyby miał wybierać między jednym, a drugim, to wybrałby ramiona starszego. Bo Pete Wentz był najlepszym basem jaki Mikey widział w swoim życiu. 

My New Bass || Petekey ✔️Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz