Rozdział 7

52 7 0
                                    

Odnaleźli nas!

To była pierwsza myśl Aydena, jaka go naszła, gdy wybuchło to całe zamieszanie w myśliwskim domku Ezehiela. Działał na wpół metodycznie, na wpół z szybką analizą sytuacji. Doskonale wiedział co do niego należy. Musiał ochronić dziewczynę, choć to nie należało w gruncie rzeczy do jego obowiązków. Nie potrafił jednak zostawić jej, nie wiedząc, czy Guorin albo jego brat są gdzieś w pobliżu. W tej jednej chwili, wszystko się zmieniło. Decyzja została podjęta za niego.

Ciągnął za sobą niespotykanie cichą Florę. Odkąd ją poznał, mógł o niej powiedzieć wszystko oprócz tego, iż markotnie będzie wykonywać czyjeś polecenia. A jednak teraz kroczyła za nim posłusznie, pogodzona z losem. Mimo lęku jaki z pewnością odczuwała, nie dawała tego po sobie poznać. Robiło to na nim wrażenie.

Gdy tylko zeszli po schodach ukrytych za biblioteczką, podążali dalej ciemnym tunelem. Oświetlała im drogę tylko wąska smuga światła z latarki. To nawet dobrze zwarzywszy na to, że najlepiej by było, by nikt ich nie zobaczył. Musieli zniknąć z lasu jak najszybciej. Po kilku, przedłużających się minutach dotarli do głazu blokującego tylne wyjście.

— Gdzie prowadzi to wyjście? — Flora zadała pierwsze pytanie odkąd opuścili bibliotekę.

— Na skraj lasu, od strony bocznej drogi prowadzącej do Lynn — odpowiedział Ayden, spoglądając na dziewczynę.

— Czyli wracamy do Lynn? — Zmarszczyła brwi ze zdziwienia, na co posłał jej tylko lekki uśmieszek nim wrócił do poszukiwania, cholernej dźwigni ukrytej przez Ezehiela.

— Przecież już wcześniej mówiłem ci, że w pierwszej kolejności odwiedzimy twoją przyjaciółkę — mruknął. Przeciągnął dłonią po zakrzywieniu skały i w końcu natrafił na niewielką rączkę. Przesunął dźwignię i od razu usłyszeli zgrzyt przesuwanych kamiennych drzwi.

— A czy nie będzie to dla niej zbyt niebezpieczne? — zapytała, pełna wątpliwości, co do planu zupełnie nieprzypominającego planu. Ayden spojrzał na nią w taki sposób, że postanowiła drążyć dalej. Czuła się przy nim jak mała dziewczynka, a nie dorosła kobieta. — Czy nie przywędrują za nami ci, co napadli na domek w lesie?

— Ależ ty jesteś uparta — jęknął, wciąż idąc do przodu. Po chwili ciszy, gdy znów miała zapytać o to samo, odezwał się zmęczonym głosem –—mogą za nami wyruszyć, jednak nie sądzę, by nas znaleźli. Ezehiel całkiem dobrze mnie przygotował do roli, pieprzonego, obrońcy.

— Obrońcy? Ty? — parsknęła, nie mogąc się powstrzymać.

Jakoś trudno jej było sobie wyobrazić, by ten zadufany w sobie facet miał być szkolony na bezinteresownego ochroniarza. Mimo, iż jej pomógł, nadal emanował czymś w rodzaju aury o treści „samotny wilk – trzymać się z daleka".

Dotarli do szosy i kierowali się wciąż w stronę miasta. Nie było to zbyt bezpieczne, ale cóż ona może wiedzieć, skoro ten świat dopiero poznawała. Ayden w końcu ją puścił i pokazał, że ma zaczekać na boku. Sam wyszedł na sam środek jezdni. Nie wiedziała, co robił dopóki nie zauważyła nadjeżdżającego samochodu.

— Ayden! Co ty robisz?! Uciekaj! Zwariowałeś?! Ayden! – zaczęła krzyczeć, jednak ten tylko się uśmiechnął i wymamrotał coś pod nosem.

Samochód zatrzymał się tuż przed jego butami. Serce Flory uderzało szybciej niż powinno. Była przerażona głupotą tego idioty. Podbiegła do niego i uderzyła z całej siły pięścią w twarz. Bardziej z zaskoczenia niż z bólu odskoczył od niej.

— Co ty u diaska wyprawiasz, kobieto?!

— To ja pytam o to ciebie, kretynie!

— Panowałem nad wszystkim. Nie musisz mnie bić — oburzył się mężczyzna, masując szczękę. — A teraz, jeśli już skończyłaś dramatyzować, wsiądźmy do naszego środka transportu.

Polowanie na czarownice - Tom 1 - Po drugiej stronie lustra [Zawieszone]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz