Rozdział 5 - Jednak to nie ona!

9.8K 769 674
                                    

Lekcje powoli mijały, a nastrój Adriena nie ulegał poprawie. Nawet Nino dał sobie spokój z nawiązaniem z nim jakiejkolwiek rozmowy. U Marinette było podobnie, Alya na każdej przerwie próbowała się dowiedzieć, co z nią jest nie tak, ale nie uzyskała żadnej odpowiedzi.

Teraz siedzieli na stołówce, a mulaci przyglądali się tej niemrawej dwójce, siedzącej naprzeciw nich, patrząc raz na dziewczynę, a raz na chłopaka i tak kilka razy.

— Dłużej tak się nie da, powiecie co wam jest? — Alya spojrzała na nich znad okularów.

— Nic. — odparła Marinette, bawiąc się ołówkiem.

— Nieważne. — mruknął Adrien, turlając czerwone jabłko po stole między swoimi rękami.

Dalsze próby nawiązania kontaktu według nich nie miały sensu. Między całą czwórką do końca przerwy panowała cisza.

Po usłyszeniu dzwonka, wszyscy bez słowa wstali od stołu i poszli do najpierw do swoich szafek po fartuchy, dzięki którym nie ubrudzą się farbami, a potem do pracowni plastycznej.

Każdy z uczniów zajął miejsce przy swojej sztaludze. Młodzież zaczęła się przygotowywać do zajęć. Marinette wyjeła swoje farby i pędzle, i ułożyła wszystko na swoim miejscu. Podwinęła rękawy fartucha i związała włosy bandaną.

Skrzypnięcie drzwi i stukot grubych podeszew glanów, zasygnalizowały przybycie ich ekscentrycznej nauczycielki plastyki.

— Dzisiaj temat dowolny, malujcie, co chcecie, ja muszę wyjść na chwilę. — oznajmiła i wyszła równie szybko, co przyszła.

Madame Jeane to niska kobieta po czterdziestce. Jej czarne, zazwyczaj nastroszone na wszystkie strony świata włosy, przeplatane były już siwymi pasmami, a w kilka drobnych warkoczyków wplecione były gdzieniegdzie gołębie pióra, które przyprawiały zatoki Adriena o istny potop. Ubierała zazwyczaj luźne, długie, szare swetry i wzorzyste spódnice po samą ziemię, a na nosie zawsze obecne były okulary zerówki w grubych okrągłych oprawkach.

Kobieta wyszła z klasy, zostawiając młodzież samej sobie.

Marinette wiedziała, co miało znaleźć się na jej płótnie. Postanowiła namalować widok, który rozciągał się z wieży Eiffla; paryskie kamienice, nocne niebo, mieniące się tysiącami jasnych punkcików, Księżyc w pełni. To zdecydowanie ten widok namaluje.

Adrien nie mógł nic konkretnego wymyślić. Długo się zastanawiał nad tematem swojej pracy. Przeczesał palcami swoje złociste włosy, zostawiając je w jeszcze większym nieładzie. Wyjrzał przez okno, by zaczerpnąć inspiracji. Rozglądał się po całym mieście, a jego zielone oczy zabłysły, kiedy spostrzegł wyłaniający się ponad dachami czubek stalowej dumy Paryża. Szybko chwycił za ołówek i z uśmiechem zaczął szkicować. Nie był jakoś szczególnie uzdolniony, ale nie był też totalnym beztalenciem. Szkicowanie konturów budowli zajęło mu trochę czasu. Odłożył ołówek, chwycił pędzel, którego włosie było zamoczone w brązowej farbie wymieszanej z ciemnopomarańczową w takich proporcjach, by jak najlepiej oddać odcień utlenionej stali wieży Eiffla. Jego obraz powoli nabierał kolorów, do pełni kompozycji brakowało tylko błękitnego nieba. Niestety nie miał farby w potrzebnym mu odcieniu.

— Pst, Mari. — szepnął do dziewczyny stojącej tuż obok niego. — Masz może niebieską farbę? — uśmiechnął się do niej serdecznie.

— Jasne. — uśmiechnęła się i spojrzała na tubki leżące tuż przed nią. — Potrzebujesz atramentowego, błękitu królewskiego, błękitu paryskiego, błękitu pruskiego, kobaltowego, chabrowego, cyjanowego, lapis-lazuli, lazurowego, modrego, indygo, sinego, szafirowego, ultramaryny, turkusowego czy grynszpanu.

Who Are You, Purrincess? ||Miraculous||✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz