Harry
Obudziwszy się w tym samym, zimnym pomieszczeniu, wiedziałem, że po tej krótkiej, pięknej chwili spędzonej z Louisem, wróciłem "do siebie". Ptaki nie ćwierkały, a słońce nie przedzierało się przez rolety w oknach. Nie było w tym pokoju nic nadzwyczajnego, oprócz czarnej szafy naprzeciw mojego łóżka. Ona w prawdzie też była zwyczajna, jednak jej zawartość już niekoniecznie. Usiadłem na kraju łóżka, przetarłem twarz dłonią i jak to mam w zwyczaju, wypiłem szklankę wody, którą poprzedniego wieczoru postawiłem na stoliku nocnym. Założyłem na siebie bokserki i ruszyłem w kierunku łazienki, gdzie wziąłem prysznic i umyłem zęby. Następnie zrobiłem sobie pośpiesznie śniadanie, w postaci odgrzanej zupy chińskiej. Po skończonym posiłku wróciłem do sypialni aby się ubrać. Zarzuciłem na siebie czarną bluzę i skórzaną kurtkę a na nogi włożyłem szare, luźne jeansy i nike. Przejechałem rękami po włosach aby je zaczesać do tyłu. Patrzyłem w swoje odbicie w lustrze przytwierdzonym do szafy i zastanawiałem się "kim właściwie jestem?" i "czy dobrze postępuje?". Na to drugie w prawdzie znałem odpowiedzieć, jednak nie była ona jednoznaczna. Moja miłość do Louisa jest tak silna, że nie pozwalała mi odpowiedzieć "nie". Otworzyłem szafę i spojrzałem na te wszystkie cuda, które nawet nie były moje. Mogłem ich jedynie używać do wyznaczonych celów. Zabrałem P-64 oraz kilkanaście nabojów aby móc w razie czego załadować dodatkowo magazynek. Pistolet schowałem pod pasek spodni i wyszedłem z domu upewniając się, że drzwi są szczelnie zamknięte.
***
- -Masz szczęście, że jesteś na czas.- powiedział Troy gdy zamknąłem za sobą drzwi do samochodu, siadają na miejscu pasażera.- Nie lubię czekać.
-Raczej nie jesteś tego nauczony.- odparłem zapinając pas bezpieczeństwa. Mężczyzna chwycił mnie za szyję i mocno przygwoździł do oparcia siedzenia, tak, że ledwo łapałem powietrze.
-Nie pyskuj smarkaczu.- splunął mi w twarz, a ja jedynie wytarłem ślinę o swoją bluzę gdy wreszcie mnie puścił. Jechaliśmy w totalnej ciszy do wyznaczonego miejsca. Powinienem się wtedy denerwować, ale właściwie było mi już wszystko jedno. Za dużo już miałem na sumieniu.
-Tamten budynek, drugie piętro, numer 24.- powiedział Austin, wskazując na wielki, ciemny budynek, naprzeciwko nas.- Nie pierdol się z nim.
-Jasne.- szepnąłem, wysiadając z BMW. Przebiegłem na drugą stronę ulicy i chwilę potem byłem już w budynku, śmierdzącym papierosami i alkoholem. To była typowa dzielnica rozpaczy. Mieszkali tam ćpuni i alkoholicy, co miesiąc spóźnieni z zapłatą za mieszkanie. Wszedłem po schodach na drugie piętro a zobaczywszy mieszkanie numer 24, przekręciłem klamkę w nadziei, że drzwi będą otwarte.
-Oczywiście.- szepnąłem gdy drzwi z cichym stuknięciem się uchyliły. Otworzyłem je na oścież i przeszedłem przez próg. Mieszkanie było zaniedbane, wyglądało jakby ktoś nie sprzątał w nim przynajmniej kilka miesięcy, jak nie więcej. Przeszedłem przez zaatakowany pleśnią korytarz i znalazłem się w salonie. Na stoliku stały puste butelki po piwach, wódce i jakimś tanim winie. Znajdowało się tam również na widoku zioło, przynajmniej 20 gramów. Z kolei na kanapie leżał szczupły, krótko ścięty, młody mężczyzna. Spał. Podszedłem do bruneta, wyciągnąłem broń i przystawiając mu ją do skroni, krzyknąłem aby się obudził. Otworzył momentalnie oczy, a zobaczywszy mnie wstał, jednak ja kazałem mu z powrotem usiąść na sofie.
-Harry.. Rozmawiałem z Austinem. Miał się jeszcze zastanowić. Potrzebuje dwóch, góra trzech dni. Kurwa stary..- zaczął jednak nie skończył, ponieważ broń wystrzeliła, a jego mózg rozprysnął na białej ścianie. Stałem tam jeszcze chwilę w bezruchu, po czym wyszedłem spokojnym krokiem z mieszkania. Troy czekał wciąż naprzeciwko budynku. Wszedłem do samochodu i dałem mu do ręki jego usb, które wcześniej odpiąłem od kluczy mojej ofiary.
-Dobra robota.- powiedział, przyglądając się mi.- Wciąż nie mogę uwierzyć, że jesteś gejem.
Zmarszczyłem brwi, nie mogąc zrozumieć do końca co ma na myśli.
-Musisz naprawdę kochać mojego syna, żeby robić do wszystko dla niego i tej jego rodzinki.- zaśmiał się odpalając samochód.- Podziwiam Cię.
-Czemu tak się zachowujesz? Jaki jest powód twojej nienawiści w stosunku do własnego syna? Wiesz jak się czułem gdy go zobaczyłem wtedy na pogrzebie Anne? Pękło mi serce. Nie z tęsknoty, ale z powodu tego, że wiedziałem, że będę musiał go ponownie zostawić. Czemu? Nie możesz mi odpowiedzieć na to jedno pytanie, za to wszystko co dla Ciebie robię?
Troy jechał jednak w ciszy, nawet nie reagując na moje słowa. Odwiózł mnie do domu i kazał stawić się wieczorem w Grenadier. Będąc już w mieszkaniu, wszedłem pod zimny prysznic, po czym poszedłem spać, zwykle tak robiłem po każdej robocie wykonanej dla Troya. Wieczorem udałem się tam gdzie mężczyzna wcześniej prosił abym przyszedł. Szukałem go pomiędzy stolikami, aż wreszcie ujrzałem na samym końcu sali, popijającego samemu piwo z kufla. Poprosiłem Sally, kelnerkę, także o jedno po czym udałem się do wcześniej wspomnianego stolika.
-Czemu chciałeś mnie widzieć?- spytałem wygodnie rozsiadając się na siedzeniu.
-Prawie za każdym razem gdy się spotykamy, pytasz mnie dlaczego nienawidzę Louisa? Dlaczego nie chcę dla niego dobrze, prawda?- odparł zaciągając się cygarem.
-Owszem. Pytam o to, ponieważ jestem zdumiony tym wszystkim. Pomimo już tak długiego czasu znajomości z Tobą, ja po prostu nie rozumiem.
-A czemu ty chcesz Harry? Czemu chcesz dla Louisa dobrze?
-Chcę dla niego jak najlepiej, ponieważ go kocham. Kocham go nad życie. Jestem w stanie, jak widzisz, poświęcić dla niego całe swoje szczęście, najlepszy okres w moim życiu, aby tylko go chronić.
-Widzisz Harry. Ty chcesz dla niego dobrze, ponieważ go kochasz. Ja chcę dla niego źle, ponieważ go nienawidzę. A nienawidzę go dlatego, że od zawsze był ciotą. Nie potrafił poradzić sobie z najprostszymi rzeczami. Gdy wpadłem w kłopoty przez dragi i alkohol Anne wyparła się mnie, rozwiodła się ze mną. Myślałem, że Louis stawi się za mną. Jak syn za ojcem. Było inaczej. Smarkacz odwrócił się ode mnie, ode mnie się nie odwraca Harry. Jestem jak pierdolony wrzód na dupie. Mnie się nie da pozbyć.- powiedział dopijając piwo, kilkoma dużymi łykami.
-W wielkim skrócie. Mam żal do Louisa. Daję mu jedynie szansę przez Ciebie. Żałuję, że nie ty jesteś moim synem. Moglibyśmy tworzy dobry zespół. Może ty byś się wstawił za mną. Kto wie.- zaśmiał się a ja jedynie siedziałem tam osłupiały. Wiedziałem, że z Troyem było źle, ale do tamtego wieczoru nie wiedziałem, że aż tak.
-Odwieść Cię do domu Troy?- spytałem z uwagi na to, że jeszcze nie tknąłem swojego piwa, a widziałem w jakim stanie znajduje się Austin.
-Nie trzeba. Liam mnie podrzuci. Zadzwonię po szczyla. Niech się uczy.- poklepał mnie po ramieniu i wyszedł z baru zostawiając mnie samego przy stoliku.
-Coś jeszcze podać Harry?- usłyszałem melodyjny głos Sally koło siebie.
-Nie kochanie*, nie trzeba.- uśmiechnąłem się do niej a ona jedynie wy ćwierkała coś pod nosem i odeszła z powrotem za ladę. Nie wiedziałem co robić, ponieważ zadawałem się z psychopatą.
"Ale czy to ma w tym momencie jakiekolwiek znaczenie w obliczu liczby osób, którą dla niego już zabiłem?" spytałem sam siebie w myślach, po czym dopiłem szybko piwo i wróciłem do mieszkania przygotowany na następny, koszmarny dzień.
*- w anglii często nawet dobrzy znajomi nazywają się "my love" czy "my darling". jest to dla nich normalne i nie ma żadnego podtekstu :)
_________________________________
Tym razem perspektywa Harrego.
YOU ARE READING
Where are you, darling?/ L.S.
FanfictionHarry i Louis przyjaźnili się praktycznie od zawsze. Nie dzieliło ich prawie nic. Obaj pragnęli podróżować, zamieszkać w odludnym miejscu, z dala od cywilizacji i natłoku stresu czy hałasu,który przytłaczał ich wraz z otwarciem oczu. Jednak pomimo...