Drzewa są piękne. Takie... naturalne, ale nie banalne. Nie potrzebują ludzi. Są samowystarczalne.
-Odpłynąłeś znowu?- z rozmyślań wyrywa mnie głos Lilhian.
-Yhm...- bąkam zawstydzony. Prostuję się na siedzeniu i włączam do rozmowy rodzeństwa.
Widząc to, dziewczyna prycha. Czasami, przez takie incydenty, zastanawiam się czy oni zwracają uwagę na mnie tylko w żenujących chwilach. Znowu staję się niewidzialny.
Niewidzialność jest dobra.
Z tą mantrą przeżywam dni, kolejne i kolejne... Życie stało się moją rutyną, a dzięki temu, mogę ukrywać prawdę, prawdziwego siebie.
Tourbus zatrzymuję się przed jakimś klubem, wysiadamy, a techniczni rozładowują sprzęt, który za chwilę będą podłączać.
Dla reszty rutyną, a właściwie żałobą są koncerty w spelunach takich jak ta, przed którą właśnie stoimy.
-O której zaczynamy?- pytam.
-O 19-nastej, ale musimy się nastroić, więc bądź gotów wcześniej, okej?- odpowiada Shan- najstarszy z nas.
-Nie ma sprawy!
Udaję się do pustego pomieszczenia w środku. Zawsze tak robę, przynajmniej od czasu wypadku. Siadam w kącie, wyjmuję notatnik i coś do pisania.
To nie tak, że wena przychodzi od razu, albo tworzę na siłę. Zapisuję pomysły, które łączę z wcześniejszymi i tak powstają teksty, do których później rodzeństwo układa melodię.
Bazgram na kartce pierwsze myśli:
"Wydaje mi się,
że niebo jest dziś wyżej
a to samo miejsce
kilka godzin temu
nie było takie piękne
jak teraz
Zaraz potem poprawiam: "jak w tej chwili"
Tak wygląda moja praca w zespole- dodatkowo, jestem głónym wokalistą.
Resztę czasu spędzam podobnie, przelewam myśłi na papier, skreślam, coś dopisuję, łącze ze sobą.
Kieruję się w stronę kulis, gdzie reszta przygotowuje się do koncertu. Dołączam do nich i chwiłę później zaczynamy.
-Witajcie kochani!- wołam.-Cieszymy się, że przyszliście! Damy czadu?- tłum odpowiada potężnym rykiem.
-To zaczynamy!-wtrąca Nataniel.
Gramy, czasem coś mówimy, a fani krzyczą nasze imiona, skaczą i napierają na barierki coraz mocniej, tak że fałdki grubasa wchodzą w nią coraz bardziej.
" Za oknem słońce wita nowy dzień,
a ja wiem, że to jeden z tych,
który zasłoni je czarnymi chmurami"
Zgraja śpiewa razem z nami:
"(...) Początek- dobry
Koniec- nieprzewidywalny"
Gdyby tylko znali historię powstanie tego liryku...
"(...) Nie jestem już małym chłopcem,
który chowa się przed burzą,
teraz musze stawić jej czoła.
Choć nie wiem jak
i wcale nie chcę"
Kończę, a Shan przeciąga na gitarze.
Salę zalewa fala braw i krzyków.
To nie jest prawdziwe, jest metaforą tak samo jak piosenka.
Moję życie jest metaforą.
-------------------------------------
Zapraszam do czytania i komentowania. Zmotywujecie do napisania kolejnej części?
Całuję,
Zakochana w nieznajomym.
CZYTASZ
Za kulisami
Teen FictionW dzieciństwie mieszkałem w domu dziecka. Pewnego dnia dowiedziałem się, że para muzyków zakłada coś na kształt rodziny zastępczej dla utalentowanych dzieciaków. Jeździli po takich ośrodkach i zrzeszali nas. Dostałem się. Kilka lat później...