Z każdym z nas łączą się jakieś historie. Na samym początku naszej przygody w domu Antoniego i Julii odbyliśmy zebranie. Właściwie nie wiem jak miałbym to inaczej nazwać, w każdym razie usiedliśmy w salonie i każdy po kolei, jak na terapii grupowej, mieliśmy się przedstawić w kilku zdaniach.
Najbardziej zapamiętałem to co powiedziała Róża. Większość, a przynajmniej tak mi się zdaje, trafia do domu dziecka, ponieważ zostali porzuceni. Cóż, nie zawsze muszę mieć rację, prawda?
- Rano, jak zawsze, tato wyszedł na budowę. Po południu zamiast niego w drzwiach stanął policjant. Powiedział, że zdarzył się wypadek. Kilku budowlańców zostało rannych, a dwoje z nich zginęło jeszcze zanim zdążyli ich przetransportować do szpitala. Wśród nieszczęśliwców był tata. Mama nie potrafiła żyć bez niego, zaczęła świrować, na początku nikt po za mną o tym nie wiedział. Myślałam, że jej przejdzie... ale było coraz gorzej. Sąsiedzi zauważyli, że dziwnie się zachowuje- mówiła sama do siebie, twierdząc, że obok niej stoi mąż. Ją zamknęli w pokoju bez klamek, a mnie odesłali do ośrodka...
Na jej nieszczęście, była kochana. Jak zasmakujesz tego uczucia, raczej nie przyzwyczaisz się do jego braku.
Zawsze była miła, nawet w stosunku do mnie. Rzadko ludzie mnie lubili, nawet Chris miał z tym problem jeszcze w ośrodku.
Wyśmiewał moje piosenki, nie rozumiał ich. Nadał mi nawet ksywkę, jak to leciało...O! Muzykancik.
W tamtym czasie niewiele o mnie wiedział, a jego zdanie na mój temat zmieniło się, gdy usłyszał jak śpiewam. Zrozumiałem to dopiero po przyjeździe Antoniego.
Jak wspominałem wcześniej, uparł się, że nie pojedzie bez kumpla, który jest utalentowany. Zdziwił mnie jedynie fakt, że tym "kumplem" podobno byłem ja.
Przyjęli nas oboje, a nasza relacja od nienawiści, przerodziła się w braterstwo.
Wypadek odebrał mi brata.
Chris miał w sobie energię, którą zrzeszał ludzi. Swoich rodziców nie miał okazji poznać, ale wierzę, że widząc go, szybko pożałowaliby decyzji sprzed osiemnastu lat.
Był przywódcą, śmialiśmy się, że niedługo rzuci brzdąkanie na basie i zrzuci Antoniego ze stołka menadżera zespołu. Może nawet tak by się stało.
Po jego śmierci wszyscy w domu odczuli stratę, choć po reszcie nie widać tego szczególnie, mogę być tego pewien. Po prostu są różne sposoby żałoby.
W dzień tego zdarzenia, kilka godzin wcześniej opowiadał mi o jakiejś dziewczynie:
- Brunetka, o krótkich nogach... Młody, nie masz bladego pojęcia jaka ona była piękna. Nie potrafiłem odwrócić od niej wzroku- mówił rozmarzony.
- Jakoś ten opis nie pasuje mi do mojego wyobrażenia dziewczyny dla ciebie- nie pierwszy raz opowiadał mi o cudownej brunetce, blondynce itp. Podobały mu się modelki, których nogi sięgały raczej szyi.
Podzieliłem się z nim tą myślą, co skwitował prychnięciem.
- Kościotrupy są przereklamowane, w tej było coś wyjątkowego. Emanowała jakąś dziwną energią, pochłonęła mnie zapachem kawy zmieszanej z czymś czego pochodzenia nie zidentyfikowałem. Ten zapach był wyjątkowy, pasował do niej.
Spojrzałem na niego zdziwiony.- Za chwilę pomyślę, że się zakochałeś- odparłem.
- Czy ja wiem, raczej pasowałaby do ciebie, nawet największego gbura, jak na przykład- pokazuje na mnie- ty, umiałaby rozweselić.
Skrzywił się, gdy moje ramię wkręciło się między jego żebra, ale zaraz potem wybuchnął śmiechem.
Więcej o nie nie usłyszałem.
Uwielbiał mi dogryzać, teraz mi tego brakuje. W zespole traktował mnie jak równego sobie, nie bronił, nie traktował jak ofiarę. Wiedział jak tego nienawidzę. Wiem, że mi pomagał.
Świadczą o tym choćby siniaki na moim brzuchu czy ramionach sprzed kilku dni. Przy nim nikt nie miałby odwagi podnieść na mnie ręki.
On energiczny podrywacz i ja- wciąż zamyślony luzak. Duet idealny.
Rose też ma swojego Chrisa w Lilce.
W ten sposób można przeżyć kolejne dni, mając u boku kogoś kto ci dopiecze, ale podeprze i nie będzie wspominać przeszłości.
CZYTASZ
Za kulisami
Teen FictionW dzieciństwie mieszkałem w domu dziecka. Pewnego dnia dowiedziałem się, że para muzyków zakłada coś na kształt rodziny zastępczej dla utalentowanych dzieciaków. Jeździli po takich ośrodkach i zrzeszali nas. Dostałem się. Kilka lat później...