Rozdział 5

12.1K 627 364
                                    

W oczach Harry'ego łzy walczyły o lepsze z determinacją.

- Nigdy nie skrzywdziłbym nikogo w taki sposób. Zamierzam bronić ludzi przed prześladowcami, nie stać się jednym z nich.

Snape poczuł, jak włoski na karku stają mu dęba. "No to się zaczyna..."

Snape kazał wracać chłopcu do jego wieży wkrótce po tej deklaracji; wszystko inne byłoby nieklimatyczne. Poinformował Pottera, że ma się zjawić w lochach po ostatniej lekcji następnego dnia, aby obaj mogli towarzyszyć podczas kolacji panu i pani Weasley.

- Załóż najlepsze ubrania, Potter - polecił. - Musisz zrobić dobre wrażenie.

Chociaż doskonale wiedział, że nic błahszego od chorego na wściekliznę hipogryfa nie powstrzymałoby Molly Weasley przed zajmowaniem się tym dzieckiem, nie widział powodu, dla którego Potter miałby wpaść w samozadowolenie. Chłopiec posłusznie skinął głową w odpowiedzi, podobnie jak na powtórzony rozkaz zabraniający mu wspominać młodym Weasleyom cokolwiek na ten temat. Od ich rodziców zależeć będzie, co i jak powiedzieć potomstwu, a Snape nie zamierzał pozwolić Potterowi zdradzić nowin przedwcześnie.

Następnego dnia jego zajęcia zakończyły się przed czasem, po tym, jak trzeciorocznej Puchonce udało się wyprodukować chmurę trującego gazu zamiast zadanego eliksiru uzupełniającego krew. Nadal nie był stuprocentowo pewny, co takiego zrobiła ta durna dziewczyna, podejrzewał jednak, że była zbyt zajęta przyglądaniem się Krukonowi z ławki obok, aby chociaż wybrać odpowiednie składniki, nie mówiąc już o ich dodawaniu we właściwej kolejności. Nieważne - zaklęcia odkażające oczyszczą powietrze do rana i tylko trzech uczniów trafiło do Poppy.

Snape wykorzystał niespodziewany czas wolny na ukradkowe zajrzenie na boisko do quidditcha. Gryfońskie i ślizgońskie pierwszaki miały właśnie pierwszą lekcję latania z madame Hooch - Snape miał ochotę sprawdzić, czy znalazłyby się wśród nich jakieś nowe talenty do drużyny jego domu. To, że był tam też ten bachor, Potter, stanowiło zwykły zbieg okoliczności, zapewniał się solennie. Fakt, że Pottera wychowali mugole, przez co najpewniej spadnie z miotły i coś sobie złamie, nie miało z nim samym nic wspólnego. Był jego opiekunem, nie znaczyło to jednak, że miałby się nim - no cóż - opiekować. To Hooch prowadziła lekcje latania i to do niej należało dopilnowanie, aby żaden z jej uczniów nie odniósł obrażeń.

Nie żeby dobrze wywiązywała się z obowiązków, przypomniał sobie Severus ponuro, ale to już problem Pottera, nie jego. On zjawił się tam w poszukiwaniu utalentowanych Ślizgonów, nie jako obrońca pewnego gryfońskiego bachora. A fakt, że w ręku trzymał różdżkę, na usta zaś cisnęło mu się zaklęcie amortyzujące, było zwykłym zbiegiem okoliczności.

Ma się rozumieć, że lekcja ledwie się rozpoczęła, kiedy ten spasiony przygłup Longbottom momentalnie coś sobie złamał. Najwyraźniej jego nieudolność w eliksirach była regułą, nie wyjątkiem. I Voldemort obstawał, że czystokrwiści byli lepsi? Czarny Pan bezwzględnie powinien spędzić trochę czasu jako nauczyciel w magicznej szkole z internatem. To całkiem szybko kazałoby mu zrewidować jego teorię eugeniki.

Rozkazawszy pozostałym uczniom spokojnie czekać na jej powrót, Hooch zagoniła płaczącego chłopca do skrzydła szpitalnego. Ach, tak, z całą pewnością tak właśnie się stanie, zadrwił Snape w duchu. Weź klasę pełną młodych cymbałów, daj im miotły, zdejmij nadzór dorosłych i oczekuj, że dzieciaki będą grzecznie siedzieć. Jakże racjonalne. A dyrektor to jego ganił za metody utrzymywania porządku na lekcjach.

Może gdyby Hooch zbiła kilkoro z nich ich własnymi miotłami, zanim sobie poszła, byłaby jakaś szansa, że będą posłuszni, choć i w to Snape wątpił. W rzeczy samej, zaledwie parę sekund minęło do wybuchu działań wojennych i - co mogło nie być zaskoczeniem - to Malfoy je wszczął.

Nowy Dom Harry'ego | TłumaczenieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz