Rozdział 6

609 65 20
                                    

Geralt ubierał się, drżąc na całym ciele z zimna. Rana na jego dłoni krwawiła, ale niezbyt mocno. Urwał skrawek koszuli i przewiązał nim skaleczenie.

Próbował podjąć decyzję, co ma teraz zrobić. Miejsce, w którym znalazł sztylet było z pewnością niecodzienne. Miał powody przypuszczać, że wietrzyca nie była z nim do końca szczera. Zapinając na piersi klamrę pasa od mieczy, miał już w głowie gotowy plan.

Wyszedł na główną drogę we wsi i skręcił na południe ku polom. Na wysokości, gdzie zaczynał się sad, wszedł pomiędzy jabłonie. Nie starał się iść cicho. Wiatr skutecznie zagłuszał stawiane przez niego kroki. Doszedłszy do krańca sadu, nie zakręcił w stronę łąk, lecz poszedł jeszcze dalej przed siebie. Dopiero będąc w sporej odległości od obejścia Murnów, skierował kroki w wysokie, mokre od deszczu, słaniające się na wietrze trawy.

Liczył, że pojawienie się od drugiej strony łąk zaskoczy wietrzycę i da mu choć tę minimalną przewagę. Zobaczył ją już ze sporej odległości. Miał rację, była odwrócona do niego plecami, czekając aż przyjdzie z naprzeciwka. Zatrzymał się, rozważając swoje położenie, wkalkulowując element zaskoczenia i myśląc gorączkowo nad najlepszym wyjściem z sytuacji.

Przyjrzał się sztyletowi, czekając na natchnienie. Broń była pięknej roboty. Wyglądała, że wyszła spod elfiego kowadła. Zaraz nad taszką u nasady rozpoczynał się wygrawerowany wzór przywodzący na myśl kwiaty kapryfolium. Jelec sztylet miał prosty i zakończony kolkami o współśrodkowych kręgach na bocznych ścianach. Uchwyt rękojeści był karbowany poziomo, z wyraźnym zgrubieniem w połowie chwytu. Głownia natomiast miała kształt pączka tulipanu. Była to naprawdę piękna robota, bez wątpienia elficka.

Oglądając grawerunek przeplatający się z cieniutką struziną, obmyślił plan. Bardzo ryzykowny i niepozbawiony luk. Mówiąc szczerze - dziurawy jak stare rzeszoto, ale nie miał czasu wymyślać nic lepszego. Schował sztylet do cholewy lewego buta, sprawdził, czy srebrny miecz gładko chodzi w pochwie i ruszył w kierunku przezroczystej zjawy unoszącej się na wietrze.

- Nie znalazłem w domu sztyletu.

Wietrzyca odwróciła się w jego stronę.

- Więc szukaj dalej. Nie masz innego wyjścia - powiedziała słodkim głosem krążącym wokoło po łące.

- Nie ma go tam - odpowiedział spokojnie. - I ty o tym wiesz.

- Nie wiem, o czym mówisz.

- Jesteś upiorem. W twoją naturę wpisane jest pragnienie zemsty.

W jednej chwili wiatr wzmógł się jeszcze bardziej, a twarz szklanowłosej zmatowiała, przybierając groźny wyraz.

- Wyraziłem chęć, aby ci pomóc. Ale czy ty naprawdę chcesz tej pomocy? Czy tylko prowadzisz jakąś swoją grę, zabawiając się moim kosztem?

- Znalazłeś sztylet? - Głos potoczył się głośnym echem hen, aż po skraj lasu.

- Nie - odpowiedział krótko wiedźmin.

- Nie wierzę ci!!!

W jednej chwili dobył miecza, uskakując jednocześnie przed szarżującą upiorzycą. Wszystko działo się bardzo szybko. Wywinął się w półpiruecie przed kolejnym atakiem próbując sięgnąć ją sztychem, ale cel minął go zbyt szybko. Spróbował jeszcze trzykrotnie, za każdym razem z tym samym skutkiem. Co gorsza, z coraz większym trudem wykonywał uniki. Wietrzyca atakowała z coraz większą prędkością. Kiedy po raz kolejny uskoczył, zobaczył, że napastnik zmienia taktykę, wykręcając z szarży i zatrzymując się dwie stopy nad ziemią. Poczuł silny podmuch wiatru i zorientował się, że leci do tyłu. Instynktownie skrzyżował nadgarstki w Znak Heliotropu, wytracający impet uderzenia o ziemię. Leżąc wśród wysokich łodyg blekotu podniósł szybko głowę. Wietrzyca sunęła wprost na niego. Dzieliła ich odległość nie większa jak dziesięć kroków.

Wiedźmin: Pokłosie wiatruOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz