✟VIII. Tertre'a✟

136 30 48
                                    

Obudził go chłód i delikatne syczenie oraz rozmowy. Otworzył powoli swoje dwukolorowe oczy i rozejrzał się wkoło. Leżał na puchatym łóżku, przykryty jakimś kocem, podłączony do dwóch magicznych kryształów, które monitorowały stan jego zdrowia. Delikatnie i powoli usiadł. Znajdował się w sali w pokoju medycznym. Rozmasował dłonie, które niemiłosiernie go szczypały. Spojrzał w bok i zobaczył na innych łóżkach ludzi albo raczej dorosłe ranne bazyliszki. Są do ludzi podobni, ale mają w niektórych miejscach łuski, ogon, gadzie oczy i rogi. Chciał wstać, ale pielęgniarka mu nie pozwoliła. Spojrzał na nią, była piękna jak na bazyliszke przystało. Długie ciemno-czerwone włosy opadały na pielęgniarski fartuch. Policzki, dłonie i łydki pokrywały czerwone łuski, z tyłu widać było tego samego koloru ogon, a z głowy wyrastała para rogów. Jej żółte oczy patrzyły na Nika uważnie i badały jego stan.

  — Powinieneś leżeć — powiedziała. — Straciłeś dużo ~tum i krwi.

— Nic mi nie będzie — odpowiedział Klaus. — Bywało gorzej. Czy jestem w  środku Sar nerr Zur?

Kobieta w odpowiedzi pokiwała głową i zaczęła dokładnie go badać. Po kilku minutach stwierdziła, że mag może wstać i się przejść. Ale przed tę musi się spotkać z przywódcą. Gadziooka wskazała na dwójkę strażników za nią, mówiąc tym samym, że oni go przypilnują. Nie protestował, wiedział że to tylko środki ostrożności. W końcu niewielu go będzie pamiętać, gdyż ostatnia jego wizyta w tym miejscu była wieki temu. Wtedy Araesz był piękny i młody. Może kończył wtedy z jakieś czterdzieści, może pięćdziesiąt lat? Pamięć już go zawodzi o takie drobne szczegóły. Wstał, ubrał się i zabrał swoje ostrze, po czym skierował się za strażą.

Niewiele się zmieniło, korytarze dalej były zrobione z piaskowca i skromnie ozdobione. Nie było zdjęć czy dywanów, ale pochodnie wykonane z kości i kilka obrazów. Chodząc tunelami, przypomniał sobie jak był tu po raz pierwszy, kiedy bazyliszki go złapały i chciały zabić. Wtedy pomógł im z łowcami i poszukiwaczami skarbów, ale jak widać historia lubi się powtarzać. Nauczył ich również dużo, na przykład władanie magią czy rzemieślnictwo. Udoskonalił razem z nimi medycynę i pomógł przy edukacji małych bazyliszków. Wynalazł nawet specjalną machinę, zrobioną z kryształów ulraz, która miała inkubować jajka w domowym zaciszu. Oczywiście na początku, większość bazyliszków była przeciwna jego pobytowi tutaj, ale w końcu się do niego przekonali, a Niklaus stał się ich Tertre'a. Oznacza to pobratymca krwi, a żeby nim zostać trzeba przejść rytuał, w którym bazyliszki wymieniają się swoją krwią. Klaus był pierwszym nordem, który wymienił krew z bazyliszkiem i do tego nie byle jaki, a z samym przywódcą.

✟ rok 1248, okolice Sarr ner Zurr✟ 

Mężczyzna z przewiązaną przez oczy opaską i zawiązanymi rękami, został wrzucony do jednej z cel w leżach bazyliszków. Usiadł on i oparł się o ścianę miał przy sobie rzeczy, które pomogą mu przeżyć kilka tygodni na pustyni. Zdjął opaskę z dwu kolorowych oczu, a więzy rozgryzł i wstał. Pilnowało go dwóch strażników, jeśli spróbuje uciec to tylko rozgniewa te istoty. Postanowił więc, że poczeka i odnowi swoją energię. Usiadł po turecku i zamknął oczy, rozłożył ręce na obie strony i uniósł się lekko nad ziemią. Czuł otaczające go życie i wszystkie emocje bazyliszków w pobliżu. Strach, gniew, ból, smutek. Wszystkie te uczucia kłębiły się w nich i czekały aż wybuchną. Skupił się na umyśle doradcy i widział wszystko co zadziało się przed dwoma tygodniami. Jak ludzie z plemienia Berheszów napadają na nich i porywają młode. Stwierdził, że to będzie jego szansa, by zaprzyjaźnić się z tymi pięknymi istotami.

Mijały godziny, a on nie ruszył się o krok. Strażnicy patrzyli na niego jak na trędowatego i zastanawiali się co to za pojeb im się trafił do pilnowania. Klaus słyszał to wszystko i tylko śmiał się w duchu. W życiu już słyszał nie jedną obelgę, od ludzi czy ojca. Kiedyś chciał jego uwagi i zainteresowania, teraz był dla niego tak samo niepotrzebny jak reszta sabatu. Obchodziła go tylko i wyłącznie jedna osoba. Rien dla której jeszcze wytrzymuje w tym pieprzonym miejscu. Drzwi się nagle otworzyły, a straż kazała mu się ruszyć. Zakuli go w kryształowe kajdany i zaprowadzili za sobą do komnaty władcy. Była ona pełna skór i kości, a na tronie siedział, około trzydziestoletni mężczyzna, o czerwonych gadzich oczach, czarnej łusce i trzech parach rogów na głowie ułożonych jak korona. Czuć było od niego siłę, nawet bez użycia do tego zaklęć pomiarowych.

Sabat Czerwonego KsiężycaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz