Rozdział 8: W domu

28 5 2
                                    

-Po co ci Pierwszy Klucz? - zapytałam, bacznie przyglądając się Dawidowi.
-Po nic. Po prostu jestem ciekawy, co się z nim stało.
Zaczęłam nerwowo bawić się koszulką. Ulysses i wszyscy inni wielokrotnie prosili nas, abyśmy nikomu nie mówili o sprawach tak ważnych, jak Pierwszy Klucz. Zresztą opowiadali nam niewiele na temat Pierwszego Klucza. Dawida poznałam dwa dni temu. Miałam wielką ochotę mu zaufać, ale czy byłoby to mądre?
-Niestety, nie wiem - skłamałam. Modliłam się, aby uwierzył. Nigdy nie byłam dobrym kłamcą.
-Szkoda - westchnął brunet, po czym odwrócił się.
-Do zobaczenia. Widzimy się jutro o 6 pod cukiernią.
-Pa- rzuciłam tylko, wchodząc do domu.
Przywitała mnie cisza. Słyszałam tylko ciche chrapanie babci. Zajrzałam do kuchni. Na stole stał talerz z herbatnikami. Wzięłam jeden i spojrzałam na zegar. Była dopiero 20. Dlaczego rodzice już spali?
-Mamo, tato, wróciłam! -krzyknęłam, ale odpowiedziała mi przerażająca cisza. Na palcach weszłam po schodach na piętro. Uchyliłam drzwi do pokoju rodziców. Niby wszystko wyglądało zwyczajnie. Rodzice leżeli w łóżku, przykryci kołdrą. Okno było otwarte, a światło zgaszone. Weszłam do środka. Drewniana podłoga zaskrzypiała. "Spokojnie, Kate. Wszystko w porządku." szeptałam do siebie. Nagle mój wzrok przykuło coś, co wystawało spod poduszki Julii. Podeszłam i wyciągnęłam ten przedmiot.  Musiałam powstrzymać krzyk, kiedy zobaczyłam, że jest to strzykawka. Nie miałam bladego pojęcia, jakim cudem znalazła się ona tutaj, ani jaką substancją była wcześniej napełniona. Zaczęłam się instynktownie cofać. Zbiegłam po schodach i chwyciłam do ręki telefon. Szybko zadzwoniłam do doktora. Był to młody mężczyzna, tuż po studiach, który niedawno przyjechał do Kilmore Cove.
-Proszę Pana, jest jeszcze jedna sprawa. Na dole śpi moja babcia, mógłby Pan zobaczyć, czy nic jej się nie stało? Ja muszę teraz wyjść, zostawiam panu klucz pod wycieraczką- zakończyłam rozmowę, a lekarz rozłączył się. Wybiegłam z domu. Pogoda była zaskakująco ładna, jak na kwiecień. Zamknęłam dom na klucz i ukryłam co pod wycieraczką, tak, jak umówiłam się z doktorem.
-Co mam robić?- zapytałam, patrząc na szarawe niebo- dziadku, co ty byś zrobił na moim miejscu?
Z moich oczu zaczęły spływać łzy. Otarłam je wierzchem dłoni. Nie mogłam sobie pozwolić na rozpacz, a przynajmniej nie w tym momencie. Podniosłam głowę. Przede mną latał świetlik. Wyciągnęłam ręce i złapałam go. Poczułam, że teraz nie jestem sama. Delikatny wiatr poruszył moimi włosami. Wypuściłam robaczka. Świetlik wyleciał i pofrunął w kierunku miasteczka.
-Poczekaj! - krzyknęłam, po czym doskoczyłam do roweru i zaczęłam jechać za zwierzątkiem. Świetlik nie leciał zbyt szybko, jakby nie chciał mnie zgubić. Robiło się coraz ciemniej. Robaczek poprowadził mnie pod Willę Argo. Zaczęłam zastanawiać się, czy przypadkiem nie pochodzi on z groty Metis. Zeszłam z roweru i ponownie załapałam robaczka.
-Dziękuję, dziadku- szepnęłam do niego, a następnie wypuściłam go. Uwolniony owad odleciał, aż w końcu zniknął mi z oczu. Podeszłam do drzwi domostwa Moorów. Biorąc głęboki wdech i wydech, zapukałam do drzwi

--------------------------
Jeeej, łapcie kolejny rozdział! Czy tylko ja tak bardzo lubię motyw z świetlikiem? Jak wam mija dzień?

Ulysses Moore: Wędrowcy ZdumieniaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz