I.

1K 33 117
                                    

-Czternaste słowo, na stronie sześćdziesiątej siódmej to... zabójca?- szybko otworzyłam książkę na wskazanej stronie i zaczęłam przeliczać słowa. - Znowu mam rację. Nie ma dla mnie równych w tej grze!

Wyrzuciłam dłonie w górę i zaczęłam tańczyć swój własny taniec zwycięstwa. Po chwili jednak ponownie położyłam się na ziemi i zaczęłam tępo wpatrywać się w sufit. Chwyciłam w dłonie kilka odłamków szkła i delikatnie zaczęłam jeździć nimi po swojej skórze, aż nagle mocniej pociągnęłam lustrem, a z mojej ręki wypływać zaczęła czarna krew. Podeszłam do jednej z ścian i delikatnymi machnięciami, zaczęłam kończyć swój kolejny obraz. W moim nowym domu każdą ścianę, czy też podłogę, bądź nawet sufit, pokrywały rysunki; tylko one pozwalały mi całkowicie nie zwariować. Po chwili poczułam pod swoim palcem twardą kość. Odsunęłam się na kilka metrów i dokładniej przyjrzałam swojemu dziełu. Po całym bunkrze rozniósł się mój histeryczny śmiech. Kiedy opadły mi klapki z oczu, zauważyłam, że wszystkie ściany pokryte są napisami. 

Always watches no eyes... Can't run... Leave me alone... 

A teraz przede mną pojawiło się zwieńczenie tego wszystkiego. Wysoka sylwetka mężczyzny bez twarzy, wyglądała jakby strzegła całego namalowanego lasu, a ja byłam, a dokładniej jestem intruzem. Usiadłam na zimnej posadzce i spojrzałam na swoje trzęsące się dłonie. Pokryte one były całe czarną mazią i brudem. Nie mogąc na nie patrzeć, szczelnie się nimi otuliłam i schowałam w jednym z kątów. Nade mną spoczywał wielki napis ZDRAJCA. Nie wytrzymam tu ani sekundy dłużej. Nagle jak na zawołanie, z sufitu opadło trochę tynku. Przechyliłam swoją głowę na bok i dalej przyglądałam się tej niecodziennej sytuacji. Czułam jak całe pomieszczenie zaczyna drżeć, a po chwili na podłogę zaczęły opadać kolejne kawałki, a dokładniej już całe bloki. Wyszłam z swojego kąta i podeszłam do jednej z wielu dziur na sklepieniu. Na mojej twarzy poczułam ciepłe promienie słońca. Przysłoniłam oczy dłońmi i ponownie wyjrzałam przez dziurę. Nade mną stało trzech mężczyzn. Po tym jak mnie ujrzeli, zaczęli energicznie gestykulować i wydzierać się w jakimś nieznanym mi języku. Po chwili jeden z nich podał mi drabinę. Chwyciłam swoimi skostniałymi palcami jeden z szczebelków i zaczęłam się po nim wspinać. Nagle moje ciało zostało otulone przyjemnym ciepłym wiatrem. Położyłam się na miękkiej trawie i zamknęłam oczy. Jestem wolna.

-Kim jesteś?

Uchyliłam jedną powiekę i spojrzałam w kierunku mężczyzny, który po wielu namowach znajomych odezwał się do mnie łamaną angielszczyzną. Usiadłam przed nim i dokładniej im się przyjrzałam. Sądząc po ich wyglądzie i tym co mnie otacza, prawdopodobnie znajdowałam się w jakimś Azjatyckim kraju. Przechyliłam delikatnie swoją głowę i uśmiechnęłam się w stronę moich wybawicieli.

-Nazywam się Weronika i zamierzam was zabić po tym, jak dowiem się gdzie jestem.

Mężczyźni wpatrywali się we mnie ze zdziwieniem. Po chwili zaczęli radośnie kiwać głowami i tępo się uśmiechać. Głośno westchnęłam i podniosłam się z ziemi. Posłałam im ostatnie rozbawione spojrzenie i przeszyłam ich ciała sznurkami bez mrugnięcia okiem. Odeszłam od nich na kilka kroków i rozejrzałam się dokładnej po otaczającym mnie polu. Wokół mnie znajdował się gęsty las, jednak ja stałam na niewielkiej polanie. Ponad drzewami wybijała się tylko jedna góra. Przymrużyłam oczy i z całych sił próbowałam sobie przypomnieć skąd kojarzę to miejsce.

-To jest góra Fudżi. Pod nią rozciąga się las, po japońsku nazywa się Aokigahara.

Spojrzałam na pocztówkę, którą Japończyk trzymał w dłoni. Na zdjęciu znajdował się wielki szczyt, z każdej strony otoczony lasem.

Last HeavenOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz