VII.

405 26 28
                                    

Przecisnęłam się przez tłum i podbiegłam do mężczyzn. Wepchnęłam w ich dłonie dokumenty i dokładniej rozejrzałam się, czy nie ma nikogo obok nas.

-Off.- spojrzałam na niego i otworzyłam jego paszport.- Nazywasz się Yoshiatsu Shiroyama i jesteś japońskim studentem. Płyniesz promem do Włoch, aby spotkać się z swoją narzeczoną. Uwielbiasz komputery i hazard.- Mężczyzna pokiwał głową, a ja przesunęłam się do Kagekao.- Ty nazywasz się John Black. Masz dwadzieścia pięć lat i podróżujesz po świecie. Nie jesteś zbyt towarzyski, dlatego większość czasu spędzisz w pokoju.- odsunęłam się od nich i głośno odetchnęłam.-Wszystko zrozumieliście?

Zamiast usłyszeć ich pokrzepiające komentarze, wokół mnie rozniósł się śmiech. Założyłam ręce na piersi i tupnęłam nogą ze złości. Podeszła do nich i każdemu stanęłam na stopie. Ze mną się nie zadziera.

-Kekeke Weroniko...- Kagekao otarł łzę, która spływała po jego poliku.- Nie uważasz, że ja bardziej pasuję do roli Japończyka, a on Amerykanina?

Posłałam w jego stronę mordercze spojrzenie i fuknęłam. Off podszedł do mnie i rozczochrał moje włosy. Szybko odepchnęłam jego dłoń i odsunęłam się na bezpieczną odległość.

-Gorzki cukiereczku, doceniam to co dla nas robisz, ale spójrz na to z innej strony. Bez ciebie też dalibyśmy sobie radę, a tak to okradłaś biednych ludzi z dokumentów.

-A wiesz co? Pierdol się!- posłałam w jego stronę nienawistne spojrzenie i zaraz potem skierowałam je na Kagekao.- I ty też! Pierdolcie się obydwoje.

Odwróciłam się do nich plecami i zaczęłam iść w kierunku promu.

-Mogę się pierdolić, ale tylko z tobą!

Puściłam uwagę Offa mimo uszu i dalej szłam przed siebie. Nie pozwolę im się wyprowadzić z równowagi. Będę spokojna i pokażę im, że beze mnie nie daliby rady.

***

Stałam w długiej kolejce, myśląc tylko o tym, aby schować się już w pokoju. Przede mną Off próbował poderwać jedną z sprzątaczek, a za mną stał cichy jak zwykle Kagekao. O dziwo podryw patyczaka działał, bo kobieta zapisała mu swój numer na przedramieniu. Czy ona nie widzi, że on nie ma twarzy i ogólnie jest tak jakoś nieludzki?

-Pani paszport?

-Tak.

Rozkojarzona spojrzałam na mężczyznę i zamrugałam kilka razy powiekami. Mężczyzna stał przede mną z kamienną miną i wyciągniętą ręką. Dopiero kiedy odchrząknął zrozumiałam co ma na myśli. Od razu otworzyłam swoją torbę i zaczęłam w niej panicznie grzebać, wywalając przy tym połowę jej zawartości. Na szczęście na samym jej dnie odnalazłam paszport, który podałam mężczyźnie z uśmiechem na twarzy.

-Pokój pięćset piętnaście.

Chwyciłam klucz i szybko zaczęłam zbierać swoje rzeczy. Nagle obok mnie pojawił się Off i o dziwo mi pomógł. Wymamrotałam w jego stronę ciche podziękowanie i skierowałam się w stronę pokoju. Założyłam kaptur na głowę; chciałam już po prostu zniknąć.

Maszerowałam dość szybko przed siebie, gubiąc się przy okazji wśród korytarzy. W pewnym momencie zaczęłam panikować i po prostu biegłam przed siebie. Nagle na mojej drodze coś stanęło, a ja upadłam na ziemię.

-Cholera jasna!

Głośno krzyknęłam i spojrzałam przed siebie. Na ziemi leżał mężczyzna, który chichotał. Dokładniej mu się przyjrzałam. Miał długie do pasa siwe włosy. Jego twarz pokrytą bliznami, do połowy zakrywała grzywka, przez co nie mogłam dostrzec jego oczu. Mężczyzna był cały ubrany na czarno. Wyglądał dość niecodzienne. Po chwili usiadł i posłał w moją wielki uśmiech.

-Undertaker, miło mi poznać.

Mężczyzna wyciągnął w moją stronę bladą i chudą dłoń. Miał długie, czarne paznokcie, co kompletnie mnie zdziwiło. Niepewnie uścisnęłam jego dłoń i szybko ją zabrałam.

-Mi też miło poznać, mógłbyś bardziej uważać.

-Ja uważać? To ty na mnie wpadłaś. Biegłaś przed siebie wpatrzona w podłogę, a mi nie chciało schodzić się z twojej drogi.

Cicho prychnęłam i podniosłam się z ziemi. Poprawiłam swoje ubranie i z wojowniczym wyrazem na twarzy, spojrzałam na ciągle chichoczącego mężczyznę.

-Mógłbyś się tak nie szczerzyć i mnie przeprosić. Będę miała przez ciebie siniaki.

-Dramatyzujesz... jeżeli z tych siniaków powstanie coś gorszego, obiecuję że załatwię tobie darmową usługę w moim zakładzie pogrzebowym.

-Z-zakładzie pogrzebowym?

-Undertaker?

Nagle obok nas pojawiła się kobieta. Tak jak mężczyzna była cała ubrana na czarno. Miała ciemne włosy upięte w kucyk i była, nie wierzę, że to mówię... była ładna. Kiedy mężczyzna nareszcie podniósł się z ziemi i stanął obok niej, wyglądali jak para modeli. Byli do siebie idealnie dopasowani. Poczułam jak staję się niesamowicie słaba. Od kiedy pamiętam każdy mówił, że ja i Jason tworzymy parę idealną. Byliśmy do siebie tak samo dopasowani jak oni. O czym ja do cholery myślę? Szybko wyminęłam parę i zaczęłam przyglądać się numerom pokoi. Chcę stąd uciec.

-Ej poczekaj!

Zatrzymałam się i niechętnie odwróciłam w stronę głosu. Undertaker, o ile takie imię w ogóle istnieje, zaczął iść w moją stronę. Wyciągnął przed siebie chudą dłoń z pudełkiem i podstawił mi go pod nos.

-Co to jest?

-Ciasteczka. Częstuj się.

-Podziękuję.

-Kim ona jest?

Obok nas ponownie pojawiła się pani idealna. Zmierzyła mnie wzrokiem i przytuliła się do mężczyzny. Czy ona chce sprawić żeby mnie zabolało? Jeżeli tak, to jej się udało. Głupia pinda.

-Nazywam się Weronika i nie musisz się martwić. Nie chcę odbić ci chłopaka.

-Męża skarbie, męża.

Cicho westchnęłam i znowu zaczęłam iść przed siebie, niech oni nareszcie dadzą mi spokój. Jak na złość szli dalej za mną, przez co do moich uszu dotarł szept mężczyzny.

- Musisz być spokojniejsza moja kosteczko. Ja jedynie zaprzyjaźniam się z moją przyszłą klientką.

Kobieta prychnęła, a ja w tym samym momencie odnalazłam swój długo poszukiwany numer. Nareszcie zniknę.

Last HeavenOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz