XXVIII.

316 28 0
                                    

Cała podróż, minęła nam o dziwo dość spokojnie. Już na samym początku Smiley usnął, a zaraz po nim ja. Kiedy wyszliśmy z samolotu, byliśmy wypoczęci i o dziwo dogadywaliśmy się bez zgryźliwych uwag i sarkazmu. Razem opuściliśmy lotnisko, śmiejąc się przy tym ciągle. Potem autobusem do centrum miasta i właśnie teraz znajdujemy się w kluczowym momencie. Stoimy przed sobą i nie wiemy co mamy powiedzieć. Teoretycznie w tym momencie, nasza wspólna podróż się zakończyła. Mieliśmy tylko razem przedostać się do Stanów. Nasze dalsze losy nie zostały omówione. Nie wiem co on planuje, gdzie chce pójść i co zrobić. On jak i sama ja, nie wiemy jakie są moje plany na najbliższe dni.

-Nasza podróż się skończyła.- Smiley rozpoczął rozmowę. Tego się nie spodziewałam.- Chyba jedyne co mi pozostało, to podziękowanie i życzenie powodzenia.

-Tak. Chyba tak.

Stałam przed nim, nie mogąc wyrzucić z siebie ani jednego słowa. Zostanę sama. Znowu będę sama. Nagle w mojej głowie rozległ się irytujący głos: przecież w torbie masz Laughing Jack'a. Nie będziesz sama imbecylu. A dwumetrowy klaun obok mnie wcale nie wzbudzi podejrzeń. Do tego nie mogę trzymać go tak wiecznie. W końcu i on odejdzie. Ale na razie go masz przy sobie więc nie dramatyzuj. Ale za chwilę go nie będzie. Panikujesz.

-Yyy... czy coś się dzieje?

Podskoczyłam do góry, kiedy zostałam wyrwana przez Smiley'a z mojej wewnętrznej rozmowy. Pokręciłam przecząco głową i przytuliłam mężczyznę. O dziwo oddał on mój gest. Mimowolnie delikatnie się uśmiechnęłam. Palenie mostów za sobą było najgorszym co mogłam w życiu zrobić. Odejście od siebie w zgodzie jest dużo bardziej opłacalne. Dzięki temu zyskujemy, a nie tracimy. Dlaczego kiedyś byłam taka głupia?

-Przepraszam za to co zrobiłam. Za to, że wtedy cię wyrzuciłam i za to, że prawie zabiłam. Przepraszam Smiley.

-Eh, tak ładnie o tym mówisz, że jestem zmuszony ci wybaczyć.- odsunęłam się od niego i popatrzyłam spod byka.- No dobra, dobra.- mężczyzna ponownie zamknął mnie w szczelnym uścisku. Nadal pachniał żelem pod prysznic i lekami. Kocham to połączenie.- Też ciebie przepraszam. Mogłem cię nie rozcinać.

***

Szłam przed siebie nie wiedząc, gdzie tak właściwe mam zamiar dotrzeć. Smiley powiedział mi, że chce odpocząć i zniknąć. Nie wiem co miał na myśli, ale jestem pewna, że prędzej czy później usłyszę o nim w wiadomościach, bądź natknę się na niego na ulicy.

-Przepraszam panią, gdzie tutaj można rozbić biwak?

Spojrzałam na nieznanego mi mężczyznę. Był dość wysoki i dobrze zbudowany. Obok niego stała równie wysoka dziewczyna. Byli bardzo do siebie podobni. Wydaje mi się, że są rodzeństwem. Do tego cali obładowani byli plecakami i innymi ustrojstwami.

-Jeżeli chcecie żyć, to proponuję nie zbliżać się do okolicznych lasów. Te tereny nie są bezpieczne.

Na twarzach nieznajomych zagościły uśmiechy. Po chwili wybuchli śmiechem. Westchnęłam i ruszyłam w dalszą drogę. Ludzie bywają irytujący.

-Proszę poczekać!- ponownie się zatrzymałam i odwróciłam w stronę biegnących za mną zwiedzających.- Jesteśmy poszukiwaczami zjawisk paranormalnych. Podobno w tych lasach wskaźniki wariują.

-Duchy wam krzywdy nie zrobią. Bójcie się tych, którzy żyją i tam przebywają.

-A może przynajmniej powie nam pani gdzie jest ten adres?

Mężczyzna podsunął do mnie karteczkę. Chwyciłam ją i dokładnie się przyjrzałam napisowi. To mój adres.

-Wiem gdzie to. Naprawdę tam straszy?

-Yhym, to najbardziej nawiedzony dom w Ameryce.- w oczach mężczyzny pojawił się niebezpieczny błysk. W co ja się wpakowałam?- Zaczęło się od ucieczki dwóch chłopaków. Potem zniknęła także córka, a ich matka została zamordowana w dość brutalny sposób. Dzieci nigdy nie odnaleziono. Dużo osób przypuszcza, że to one doprowadziły do jej śmierci. Z tego co wiadomo znęcała się nad nimi. Chciały się zemścić.- na mojej twarzy gościł spokój, a wewnątrz umierałam ze śmiechu. Gdyby tylko wiedzieli z kim mają do czynienia.- Potem wprowadziło się tam małżeństwo. Pewnej nocy usłyszeli jakieś hałasy na strychu. Najpierw wszedł tam mężczyzna, a potem kobieta. Nim przyjechała policja on już nie żył, a ona ostatkami sił bredziła coś o demonach. Chwilę potem i ona zmarła. Ich dziecku nic się nie stało, jednak znaleziono przy nim opaskę z szpitala psychiatrycznego. Znajdowało się na nim imię Annabell. Po dłuższych oględzinach okazało się, że była to zaginiona córka.

Mężczyzna chciał kontynuować, jednak ja zaczęłam klaskać i cicho się śmiać. Rozgryźli mnie. W końcu po tylu latach udało im się dowiedzieć kim jestem. Kolejny sukces amerykańskiej policji!

-Przepraszam, że tak reaguję, ale to dość tandetna historyjka. Wiecie może czy ktoś tam mieszka?

-Aktualnie dom jest opuszczony. I nie, to nie jest jakaś tam historyjka, a fakty.

-A Jason nie wyrwałby z was flaków gdybyście chociaż tknęli jedną z jego lalek.

-Co?

-Nic, nic.- Na mojej twarzy nadal znajdował się wielki uśmiech. Oni są tak bezbronni.- Jeżeli chcecie odwiedzić ten dom, musicie jechać autobusem numer cztery, a następnie wysiąść na ostatnim przystanku. Mam nadzieję, że pomogłam.

Wyminęłam zdziwionych ludzi i zaczęłam iść przed siebie. To chyba odpowiedni moment, żeby razem z L.J.'em zrobić komuś Paranormal Activity.

Last HeavenOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz