Rozdział 11

48 21 9
                                    

Nathan:

-Co z nią? - zapytał czarnowłosy

-No wiesz... Jest jak jest. - głos Cartera wydobywał się z komórki.

-A jakieś konkrety?

-Nooo, to była wczoraj w szkole, wyszła z niej i nie uwierzysz, ale...

-No mów! - nakazał

-Trafiliśmy do domu! Po prostu wow!

-Czyli nie masz nic do powiedzenia?

-Do powiedzenia mam dużo, niekoniecznie będziesz chciał tego słuchać...

Na te słowa Nathan rozłączył się i zaczął rozmyślać o Amber.

Coś mi tu nie pasuje...

Carter:

-Nie daje spokoju?

-Powiem szczerze, że to do niego niepodobne. -zamyślił się Carter. - Wczoraj dzwonił 3 razy i jeszcze dzisiaj... Niedługo będę mu musiał zdawać relację z jej snu. - rzekł zrezygnowany.

-Ale nie mów, że nie interesuje cię to jak się czuje.

-Obchodzi, pozatym nie mogę jej teraz zostawić... Nie po tych wszystkich latach. Wszystko już jest gotowe?

-Nadal nie mamy tylu ludzi aby...

-W takim razie musimy ich znaleźć. Nie obchodzi mnie kto to będzie... Po prostu... to jedyny sposób.

-Wiesz, że ON nie będzie zadowolony gdy dowie się o tym ostatni.

-W takim razie mu powiedz.

-Em... wiesz... wolałabym nie. Jest dość... wybuchowy.

-Do wieczora masz mi zorganizować potrzebny sprzęt, a teraz wybacz. Praca wzywa. - dodał z uśmiechem po czym wyszedł.

Amber:

Dziewczyna wygramoliła się z łóżka, skierowała do szafy, ubrała ciemne spodnie, szarą koszulkę i czarne buty, a na koniec do ręki wzięła tego samego koloru skórzaną kurtkę. Zeszła na parter, udała się do kuchni i zrobiła sobie śniadanie. Jadła w spokoju gdy nagle...

-No hej!

Na te słowa dziewczyna podskoczyła na krześle niemal się nie wywracając.

-Jak ty wszedłeś?

-Podobnie jak wczoraj.

-Czyli...

-Oknem.

-W Spidermana się bawisz?

Will jedynie zgromił ją wzrokiem po czym powiedział:

-Obiecałem, że pójdziemy razem do szkoły więc jestem.

-W takim razie chodźmy.

Wyszli z domu i zaczęli iść w stronę szkoły.

-Przemyślałaś to co ci powiedziałem?

-Cały czas nad tym myślę... Naprawdę nie możesz powiedzieć nic więcej?

-Szczerze powiedziawszy sam niewiele wiem.

-A może popros...

-Amber Mayne gdzie ty się wybierasz, moja droga? - za nimi stał Carter, dając wściekłego, podszedł do dziewczyny i już chciał coś powiedzieć, ale zobaczył stojącego obok Willa, po czym jego mina wyrażała zaskoczenie pomieszane ze wściekłością. Odchrząknął po czym stwierdził:

-Widzę, że znalazłaś przyjaciółkę.

-Widzę, że nauczyłeś się składać zdania. - odegrał się Will.

Skąd oni się znają?

-Amber, chodź! - powiedział nerwowo Carter. Chwycił dziewczynę za ramię i zaczął za sobą ciągnąć w stronę szkoły. - Miałem nadzieję, że nie będziesz z NIM w klasie...

-O co ci chodzi?

-Jemu się po prostu... nie ufa. Ja zrobiłem to o raz za dużo. - Mówiąc to zaciskał szczękę i cały się spiął.

-Ale on chciał mi pomóc w pewnej... sprawie.

-On!? Pff.... Musiał mieć w tym jakiś interes.

-Ale jest moim przyjacielem z dzieciństwa znamy się... dobrze.

-Tak ci się tylko wydaje...

Resztę drogi przeszli w ciszy.

-Amber... Uważaj na niego...

-Ehh... Mówiłam ci. Znam go i wie...

-Znałaś...

Carter:

-Skąd wiedziałeś, że tu będę?

-Zawsze tu przychodziliśmy... przed tym jak ci odbiło...

-Co ty wiesz... - mówił William cały czas odwrócony do Cartera. - Gdybyś tylko...

-Nie obchodzi mnie dlaczego to zrobiłeś. Nic cię nie usprawiedliwia.

Nagle Will jakby się teleportował, pokonał 10 metrów w ułamku sekundy i powiedział z uśmiechem na twarzy.

-Zawsze mi tego zazdrościłeś, co?

-Raczej było na odwrót.

-Proszę cię, jedyne co masz to cięty język. Nic poza tym. A teraz gdy JEJ już nie ma to tym bardziej.

Carter nie wytrzymując zamachnął się ręką, jednak drugi mężczyzna ją złapał.

-Szybkość czasami się przydaje. - mówił to z uśmiechem na twarzy jakby chciał sprowokować blondyna. Ten jednak cofnął rękę i powiedział.

-Nie przydaje się w tedy gdy masz do czynienia z niewidzialnym celem.

Na te słowa jakby rozpłynął się w powietrzu i zaatakował uderzając drugiego w szczękę, a następnie w brzuch. Tamten się zachwiał, jednak dalej stał na nogach.

-Zostaw ją w spokoju. - głos rozległ się jakby znikąd.

Carter zaczął iść w odwrotnym kierunku, jednak William widząc stawiane przez niego ślady, błyskawicznie rzucił się na mężczyznę uderzając go z łokcia w plecy, a następnie atakując szybkimi ciosami. Temu jednak udało się zablokować jego uderzenia, a następnie skontrował prawym sierpowym tak, że tamten osunął się na ziemię.

-To, że jesteś szybki, to nie znaczy, że masz ze mną jakąkolwiek szansę. To ty mi zazdrościłeś i dlatego ci odbiło. Powtórzę jeszcze raz: nie zbliżaj się do niej, bo tak ci rozkwaszę tą buźkę, że się w skali brzydoty nie zmieścisz. - dodał po chwili. - Chociaż dużo poprawiać nie muszę.

Na sam koniec jeszcze kopnął go w twarz, zostawiając krwawiącego na zimnej ziemi.

Więzień OgniaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz