III

105 10 5
                                    


Vivien z samego rana penetrowała wszystkie klasy, w których odbywały się jej wczorajsze zajęcia. Nie miała pojęcia gdzie podział się jej muzyczny notes, a bała się, że ktokolwiek mógł go przeczytać. Z zapisów nutowych raczej nikt by nie zrozumiał, ale miała tam kilka tekstów, których wstydziła się ujawniać. Zajrzała już dosłownie wszędzie, aż przypomniała sobie o żenującej lekcji matematyki. Ruszyła niepewnie w tamtą stronę, z nadzieją, że klasa będzie pusta.

Dziewczyna niepewnie chwyciła za klamkę i weszła do środka. Niestety, wbrew jej oczekiwaniom przy biurku siedział pan Lewis popijający kawę w białym kubku. Gdy tylko ją zobaczył, od razu domyślił się, że chodzi o jej własność.

- Dzień dobry proszę pana - powiedziała cicho Vivien. - Chciałam zapytać, czy nie widział może pan mojego zeszytu? Był gruby i fioletowy.

- Dzień dobry panno Williams. Możesz się rozejrzeć, ale niestety ja nic nie widziałem - nie miał pojęcia, dlaczego te słowa wypłynęły z jego ust. Przecież nie chciał kłamać, nie chciał przetrzymywać przedmiotu, który należał do jego uczennicy. Ale poprzedniego wieczoru coś go gwałtownie poruszyło i chciał zapoznać się z resztą jej utworów.

- Chyba jednak tutaj go nie ma - rzekła smutnie pod nosem brunetka.

- Był dla ciebie ważny? - On wiedział, że był on dla niej cholernie ważny.

- Nie, to tylko brudnopis. Miałam tam notatki do sprawdzianu z angielskiego - również skłamała. - Popytam jeszcze woźnych.

Patrzyła na pana Lewisa jeszcze przez ułamek sekundy swoimi zmartwionymi oczami, po czym wyszła. A z dźwiękiem zamykanych drzwi przybyło poczucie winy, które dręczyło go na każdej lekcji matematyki z panną Williams przez cały następny miesiąc, ale nic nie potrafiło go powstrzymać od emocji podczas wieczornych koncertów skrzypcowych, których wysłuchiwał tylko jego stary, pluszowy miś.

***

Przyszedł listopad, a z nim chłodne, deszczowe wieczory, grube swetry i kolorowe kubki termiczne z kawą lub herbatą. Vivien nawet lubiła tą porę roku. Denerwował tylko ją ten tłok w autobusach, przemoczeni ludzie i ubrudzona podłoga. Bez tego jesień byłaby zdecydowanie piękniejsza i przyjemniejsza. Odeszła od okna i ruszyła do kuchni zjeść śniadanie. Była tego dnia sama, pani Williams wyjechała na kilka dni na wykopaliska. Vi zjadła swoje ukochane tosty, wypiła ciepłą herbatę i ruszyła do szkoły, uprzednio zamykając drzwi na wszystkie spusty.

Zauważyła przed domem pana Lewis, że jego rodzice pakują do auta kilka pudeł i walizek. Z grzeczności postanowiła chwilę porozmawiać.

- Dzień dobry - przywitała się z uśmiechem.

- O, witaj Vivien, co u ciebie? - zapytała uradowana Grace.

- Wszystko w porządku, a państwo co? Wyjeżdżacie? Może pomóc?

- Postanowiliśmy się przeprowadzić, już prawie wszystko spakowaliśmy - oznajmiła kobieta zamykając bagażnik.

- Ooo, szkoda, miło było mieć państwa jako sąsiadów. A co z Nicholasem? - udawała, że zapytała z czystej ciekawości.

- On zostaje, stąd ma bliżej do pracy, poza tym jest już na tyle dojrzały i odpowiedzialny, że z pewnością sobie poradzi - tłumaczyła, w tym samym czasie z domu wyszedł syn kobiety.

- Mamo, zapomniałaś jeszcze tego - powiedział, po czym zauważył dziewczynę. - Witaj Vivien.

- Dzień dobry - odpradła nieśmiało dziewczyna. Blondyn miał dziś znów na sobie czarne jeansy i tego samego koloru sweter.

- Dziękuję kochanie, a teraz my będziemy już jechać. Stephen! - zawołała Grace męża. - Podrzuć może małą Vivien do szkoły.

- Czemu nie, chodź - uśmiechnął się Nick.

- Nie chcę sprawiać problemu - jej protesty na nic się nie zdały, bo nauczyciel otworzył jej drzwi od swojego auta.

Myślała, że droga będzie niezręczna, lecz było zupełnie inaczej. Poza szkołą Nicholas okazał się równie świetnym i taktownym facetem, co podczas lekcji. Mówił niewiele, bo do wypowiadania się zmuszał brunetkę, co było dość trudnym wyzwaniem.

- Nauczyłaś się już jeździć rowerem? - zapytał rozbawiony matematyk, gdy byli prawie na miejscu.

- To nie jest zabawne, wtedy naprawdę mnie bolało - odparła cicho pod nosem na to przyjemne-nieprzyjemne wspomnienie.

- Wysiadaj Vivien, ja muszę zaparkować z tyłu budynku. Do zobaczenia na lekcji - mrugnął do niej, a po zamknięciu drzwi przez dziewczynę odjechał.

***

Panna Williams musiała siedzieć tamtego dnia sama. Julie wyraźnie intensywniej odczuła chłodniejszy miesiąc i wygrzewała się w łóżku z czerwonym nosem niczym Rudolf. A Vi wyraźnie powtarzała jej, że ma wyposażyć swoją garderobę w szalik, on wcale jej nie pogrubiał.

Brunetka na każdej lekcji próbowała z pamięci odtworzyć w swoim (już nowym) zeszycie stare teksty, lecz z marnym skutkiem. Wciąż go nie znalazła, a z dnia na dzień coraz bardziej pragnęła go odzyskać. Był jej jedyną stałą rzeczą, czymś zaufanym, bezpiecznym, jak przyjaciel do którego mogła się zwrócić i wygadać. Niestety on zaginął, z jej winy, bo była nieuważna i musiała wypłakiwać się w nowy, któremu nie mogła oddać się w całości. To zabawne, jak można być przywiązanym do przedmiotu. Chociaż jak spojrzała na młodzież zapatrzoną w telefony, nie miała więcej pytań.

***

Gdy zabrzmiał ostatni dzwonek czwartkowego dnia, udała się do szatni po swój jasnobrązowy płaszczyk i wyszła z budynku. Smutek wciąż jej doskwierał i ledwo zeszła po schodach, bo myślami była w innym świecie. Wybrała drogę na pieszo, nie miała humoru na wciskanie się do autobusu. Dreptała powoli i obserwowała wszystkich, których spotkała. Emerytów grabiących liście, które zaczęły spadać z drzew, biegaczy trenujących wokół okolicznego jeziora, jej rówieśników wraz ze swymi pupilami. Nagle na ulicy pojawił się zbłąkany łaciaty piesek, prawdopodobnie beagle,  który nie dojrzał nadjeżdżającego auta, które z pewnością przekroczyło dozwoloną prędkość. Vivien nie zdążyła nawet krzyknąć, a po kilku sekundach usłyszała pisk opon i ciche skomlenie zwierzęcia. Bez wahania podbiegła do rannego, nie zwracając najmniejszej uwagi na sprawcę, który po chwili wyszedł z pojazdu. 

- Boże, co on do cholery robił na środku drogi - zaczął krzyczeć mężczyzna o blond włosach, po czym również pochylił się 

- To pan? - Vivien zobaczyła Nicholasa i nie mogła uwierzyć 

- Ja za późno go zobaczyłem - powiedział smutno, po czym zaczął oglądać piszczącego psiaka. - Zabiorę go do weterynarza.

- Jadę z panem - wzięła bluzę od nauczyciela i owinęła w nią zwierzę, po czym bez słowa wsiadła do wozu.

*** 

Po kilku godzinach czekania, aż operacja nastawienia złamanej kości dobiegnie końca, otrzymali pieska z powrotem. 

- Co z nim zrobimy - zapytała brunetka, gdy usadowili się w aucie Lewisa, podczas gdy pies odurzony wciąż lekami leżał owinięty na tylnym siedzeniu. 

- Wrzucę ogłoszenie do internetu, tymczasem posiedzi u mnie. Co ty na to? - zapytał, lekko się uśmiechając. 

- Myślę, że to mu się należy - mruknęła spoglądając do tyłu.

- Przecież to nie jest moja wina, Vivien. Nie powinien biegać na środku drogi! - podniósł głos. 

- Przekroczył pan prędkość! - nie była mu dłużna. - Mimo to, ładnie z pana strony, że się nim pan zaopiekował.

- Pewnie większość by tak postąpiła - spojrzał w jej oczy, w których swoją drogą nietrudno było utonąć. 

- Dobrze pan wie, że nie - posmutniała, na co bezwiednie dotknął jej dłoni.

- Już jest w porządku - widząc, że się rumieni, zabrał rękę i odjechał. 

Gdyby tylko wiedziała, że gdyby nie ona, to psiak prawdopodobnie wciąż leżałby na ulicy. 

RównanieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz