Rozdział 8

5 0 0
                                    

Za oknem widać było  wielką trąbę powietrzną. Stali tak osłupieni, kiedy Bill się odezwał, nie odrywając wzroku od zjawiska.

-Chyba powinniśmy coś zrobić.

-Święte słowa- rzekł zdumiony Marcus oprzytomniając- zabezpieczmy wszystko, szybko!

Odsunęli wszystkie rzeczy od okien i pochowali te drobniejsze do szaf, a meble ustawili na środku pokoju. Hałas robił się coraz głośniejszy, a kiedy odwrócili głowy z powrotem do okna, zdziwili się, że ta trąba tak szybko przemieszcza się w ich stronę.

-Do piwnicy, szybko!- krzyknął Will zdenerwowany- Masz Horneta?

-Tak.

Ruszyli już schodami w stronę piwnicy, kiedy wujek zawahał się.

-Skoczę jeszcze po coś do jedzenia!

Bill chciał zaprotestować słysząc jak blisko jest huragan, jednak ostatecznie uznał, ze to nawet dobry pomysł i żołnierz wie co robi.

Marcus wbiegł do kuchni i prędko się rozejrzał. Na blacie dostrzegł chlebak. Otworzył go i porwał świeży bochenek chleba. Odwrócił się na pięcie, i rzucił się w stronę piwnicy. Słyszał jak tornado chłosta dom, jak niektóre dachówki odrywają się od dachu. Co chwila coś obijało się o ściany. Jakaś szyba nie wytrzymała i pojawiła się na niej pajęczyna pękającego szkła, po czym ta rozprysnęłą się z przeraźliwym dźwiękiem, siejąc ostrym szkłem dookoła. Żołnierz zamknął szczelnie za sobą drzwi do piwnicy i pstryknął przełącznik. Stara żarówka leniwie zamrugała i włączyła się. Na ścianach były włochate i obrzydliwe pająki, ale to w tej chwili nie było ich największym zmartwieniem.

-Ale hardkorowo - powiedział grobowym głosem Marcus.

Will postanowił tego stwierdzenia nie komentować, zresztą było one jak najbardziej słuszne. Zza mosiężnych drzwi słychać było istny koszmar; pękające szyby, wirujące ostre odłamki. Co chwilę coś uderzało w drzwi; mocniej czy słabiej.

-Jak to dłużej potrwa, to się tu zadusimy- powiedział wujek szukając kratki wentylacyjnej, lecz takowej nie znalazł.

Mocne drzwi piwniczne dawały im ochronę tylko psychiczną; gdyby tornado choć trochę przybrałoby na sile, nic nie zostałoby z ich domu. Przezgodzinę siedzieli w niepewności. Tornado ciągle nie słabło, ale też na szczęście nie mocniało, jednak Bill dałby sobie rękę uciąć, że wszystkie szyby w domu już pękły.

W pewnym momencie z dołu drzwi, przez minimalną szparkę, zaczęła ciurkać woda, rozchlapując się o kamienną podłogę piwnicy.

-O cholera!- przeraził się Will- przecież to może nas zalać.

-Nie pękaj- rzucił spokojnie Marcus- chyba sobie zjem kromeczkę- dodał jakby nigdy nic.

Bill zastanowił się, jak wielkie jego wujek misi mieć jaja, po czym również wziął chleb.

Tymczasem za drzwiami piwnicy, panowało istne piekło. Tak jak podejrzewał William, większość szyb już pękła, a te, które "przetrwały", były na wpół rozwalone i nic nie wskazywało na to że pociągną dalej. Wszędzie na podłodze walały się wszelkiego rodzaju śmieci i odłamki maczane w brudnej wodzie. Niektóre z nich były częścią domu, inne zaś tornado do niego wniosło z pola, być może z innych domów.

Krzesła były poprzewracane, a jedno się nawet złamało na pół, pod wpływem gwałtownego wepchnięcia w parapet. Nagle cały dom znalazł się w samym środku trąby powietrznej; jej średnica byłą tak duża, że z łatwością objęła budynek. Dookoła niego wirowały niebezpieczne odłamki blach i innych śmieci. Jeden z nich wleciał do domu, i poleciał prosto w stronę drzwi od piwnicy. Dom po prostu rozpadał się.

Marcus i Will siedzieli obok siebie, kiedy nagle jakiś potężny odłamek wbił się na wylot w drzwi i utknął w nich. Rozległ się dźwięk rozrywanej blachy. Jego ostry koniec znalazł się niecałe trzy centymetry od ramienia Marcusa.

-Jasna cholera- krzyknął.

Obydwaj znajdowali w powiększającym się ciągle bajorku wody, która nieustannie wlewała się przez szparę pod  drzwiami.


Dziki LasOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz