• 4 •

6K 559 314
                                    

Ackermann wjechał windą na najwyższe piętro wieżowca, w którym pracował. Był zastępcą dyrektora...a raczej dyrektorki, a zarazem najlepszym pracownikiem w tej firmie. Na zarobki i godziny pracy również nie mógł narzekać. Mógł przychodzić praktycznie o której chciał i wychodzić o której chce. Po prostu żyć nie umierać.

- Leviś! - od razu po wejściu do swojego gabinetu usłyszał piskliwy głos swojej przełożonej - Hange Zoë.

- Czego chcesz czterooka? - warknął niebezpiecznie Levi podchodząc do swojego biurka. Spojrzał na mebel i zmarszczył brwi, widząc na nim porozrzucane papiery. - Czy ty grzebałaś w moich papierach? - podniósł na nią swój zimny, beznamiętny wzrok. 

Zoë uśmiechnęła się szeroko i podrapała w potylice, odwracając od niego wzrok. Po mimo tego, że Levi był jej pracownikiem, szatynka często wykonywała jego polecenia, słuchała rad i wykorzystywała pomysły. Oczywiście tą ostatnią rzecz robiła tylko i wyłączni za jego zgodą. 

- Szukałam pewnego papieru, był mi potrzebny. - spojrzała na niego oczekując zrozumienia.

Jak się można było spodziewać, nie dostała go. 

- Mogłaś do mnie zadzwonić. - syknął biorąc do rąk plik porozrzucanych kartek. Nienawidził jak Hange wchodzi do jego "azylu" i robi mu burdel. Najchętniej to by zamknął swój gabinet na klucz, który nosiłby cały czas przy sobie i nikt z firmy nie biłaby zapasowego. Ale ta okularnica jest nieobliczalna. Jakby chciała, to by weszła do jego gabinetu wyważając drzwi. 

- Oj nie zachowuj się jak panienka z okresem krasnalku! - podeszła do czarnowłosego i objęła go ramieniem - Może po pracy pójdziemy do baru Erwina? Co ty na to? 

Levi przez chwilę nic się nie odzywał. Myśl o wyskoczeniu po pracy z tą wariatką na jakiegoś drinka wydawała się całkiem niezłym pomysłem. Jednak pojawiał się problem, a nazywał się on - Eren. Kobaltooki nie chciał znów spotkać tego bachora. Trudno mu było przyznać, ale naprawdę obawiał się znów tego dziwnego uczucia, które towarzyszyło mu podczas ich pierwszego spotkania. Do tego dochodzą myśli sprzed kilku godzin. Nie rozumiał, dlaczego uważał tego szczyla za uroczego. Przecież był jak każdy inny gówniarz, więc nie niedział, dlaczego tak się przy nim zachowywał i myślał.

- Nie. - oznajmił oschle, chowając dokumenty do jednej z szuflad - Nie mam zamiaru nigdzie z tobą wychodzić głupia okularnico. 

- Oj Leviś! Proszeee.- ciągnęła szatynka, bardziej go obejmując. Oparła brodę o ramię niższego i zaciągnęła się jego zapachem. Zmarszczyła brwi, czując dość dziwny zapach perfum. - Czym ty się dziś wypsikałeś? Dziwnie pachniesz. - zaśmiała się, odsuwając od niego.

- W  Zachariusa się bawisz? - skarcił ją.

- Możliwe - zaśmiała się kierują się w stronę wyjścia - Papa krasnalku!

Kiedy Zoë opuściła "azyl" czarnowłosego, ten zaczął wąchać swoją marynarkę i z niechęcią przyznał, że pachnie jak Jäger. 

- Tch, przeklęty gówniarz. - Levi puścił w myślach sznureczek pełen przekleństw w stronę tego bachora. Dlaczego pozwolił temu dzieciakowi psikać się swoimi perfumami w jego aucie? Teraz przez tego szczyla Ackermann pachnie jak on i prawdopodobnie w środku jego auta pachnie tak samo. - Najwidoczniej mam za dobre serce. 

W tym samym czasie Eren szwendał się po korytarzu szkoły, starając znaleźć sobie zajęcie. Dopiero teraz przypomniał sobie, że jego klasa pojechała do kina a on jako jedyny został. To nie tak, że nie chciał jechać. Chciał i to nawet bardzo, jednak nie miał na to pieniędzy. Może to było śmieszne, ale prawdziwe.
  Szatyn westchnął, wychodząc z szatni. Nie zapinając kurtki wyszedł z budynku szkoły i spojrzał w szare niebo. Nie miał zamiaru iść na lekcje z inną klasą, a tym bardziej siedzieć samemu w szkole. Do domu również nie miał po co wracać, znów musiałby siedzieć samotnie w czterech ścianach. Ale przecież mógł iść jeszcze do baru, w którym pracował, jednak...co by tam obił? Alkoholu mu przecież nie sprzedadzą.
  Nagle do głowy szatyna wpadł pewien dość głupi pomysł, który postanowił zrealizować. Wyciągnął z kieszeni telefon i wybrał numer do swojego szefa, który odebrał niemal od razu:

- Eren?    

- Tak, dzień dobry. - przywitał się grzecznie - Nie przeszkadzam panu?

- Nie, po co dzwonisz? 

- Chciałem zapytać czy - urwał, zastanawiając się czy na pewno dobrze robi. To, o co poprosi będzie naprawdę dość głupie, dziwne i w najgorszym przypadku skończy to się dla Erena śmiercią ale...trzeba próbować, prawda? Ostatecznie wziął głęboki oddech i uśmiechnął się lekko sam do siebie. - Czy mógłby pan wysłać mi numer Levi'a?

31 dni [Ereri/Riren]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz