Prolog

188 15 2
                                    

Moje serce dudni chaotycznie w piersi. Nie mogę złapać tchu. Przed oczami migają białe plamy. Dźwięki są zniekształcone i dochodzą jakby musiały się przebić przez taflę wody. Muszę się ukryć, czołgając się jak robak przywieram do ściany. Całe ciało mam oblepione potem. Czuję jego mdły zapach wokół siebie. ,,Nie zginiesz!" - w myślach dodaje sobie odwagi. Zmuszam się do ponownego zerknięcia na ranę. Może nie jest tak źle. Drżącymi dłońmi odwijam prowizoryczny bandaż, zrobiony z kawałka szmatki. Gdy widzę krew i fragmenty ciała zbiera mi się na mdłości. Moja ręka wygląda jak rozszarpany kawałek mięsa. Zaciskam mocno oczy. Dopadali mnie, tylko to jak echo odbija się o ściany w mojej głowie. W gardle narasta wielka gula, która zaczyna mnie dusić. Dopadli mnie – a teraz stanę się taka jak reszta. Po policzkach zaczynają płynąć łzy bezsilności. Dopiero to uświadamia mi jak bardzo jestem zmęczona ciągłą walką. Mam już dość uciekania, bólu straty i tego ciągłego lęku o to co przyniesie jutro. Od dawna jestem sama, nie wiem już kiedy widziałam jakąś żywą istotę. Ciągle tylko spoglądam w ich puste oczy i dziwię się jak bardzo z wyglądu przypominają nas. Wystarczy tylko podejść bliżej, by przekonać się, że dawno już utracili wszystko inne co czyni nas ludźmi. Kieruje nimi tylko jeden cel: zarażać, niszczyć i zabijać. Przypominam sobie co mówił tata: ,,Gdy kogoś ugryzą masz niecałe pięć minut, by znaleźć się daleko od niego". Przecieram oczy i wydostaję z kieszeni zegarek. Uśmiecham się, gdy uświadamiam sobie, że sekundy stoją w miejscu. Zegar zatrzymał się na godzinie 13:47. Czas się skończył. Pora umierać. Mam ochotę wyjść i rzucić się w szalejący nieopodal tłum zombie, ale powstrzymuje mnie myśl, że na pewno zdołały mnie już zwęszyć. Lada chwila powita mnie ich komitet powitalny i zasilę ich szeregi. Podnoszę się niezgrabnie na nogi. Jest mi słabo, wirus na pewno rozgościł się już w moich żyłach. Robię jeden niezdarny krok, przytrzymując się cały czas ściany, gdy do moich uszu dociera odgłos bitwy. Rozwieram szeroko oczy. Słyszę stęki sztywnych i serię z karabinów. Wychylam się ostrożnie z mojej kryjówki. Zombie jeden po drugim padają bezwładnie na ziemię. Widzę ludzi ubranych w stroje wojskowe, wozy pancerne i sprzęt, za który kiedyś oddałabym wszystko. Żołnierze oddają wyjątkowo celne strzały. Nagły rwący ból głowy przypomina mi o tym, że choroba nie próżnuje. Jeszcze nigdy nie czułam się tak beznadziejnie. Jak ocalona i przegrana zarazem. W jednej chwili postanawiam się ujawnić i wychodzę na środek pobojowiska z podniesionymi rękoma. Żołnierze przestają strzelać. Zerkają na mnie podejrzliwie. Zasada nie ufaj nikomu również ich obowiązuje.

- Kim jesteś?

Największy z nich podchodzi ostrożnie w moją stronę, nie przestając celować w moją głowę.

Uśmiecham się, chociaż mój uśmiech zapewne przypomina ponury grymas.

- Strzelaj - mówię patrząc mu prosto w oczy.

- Jesteś zarażona?

Powoli kiwam głową.

Facet z ze smutkiem odbezpiecza broń.

- Przykro mi, mała.

- Mi też - szepczę.

Ocalenie i ZgubaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz