Uciekamy

62 9 4
                                    

Jeszcze raz wlepiam w niego wzrok i zaczynam śmiać się najpierw cicho, później chichocze już na całego. Po moich policzkach zaczynają płynąć łzy.

- Zwariowała. - Ojciec tego przerażającego chłopaka stuka się po czole patrząc na mnie z politowaniem.

Chłopak nie wie co ma zrobić, zaciska mocno pięści i spuszcza wzrok. Po chwili wyciąga z kieszeni czarną przepaskę i zakłada ją szybko, by ukryć to przerażające oko.

- Wypuść ją, tato. - Chłopak podnosi z ziemi swój wypchany plecak.

- To wariatka i tak nie przeżyje tutaj nocy, dzięki jej zawodzeniu mamy szansę uciec przed mutantami.

Rozwieram szeroko oczy ze zdumienia, czy on chce mnie tutaj zostawić, samą i w dodatku przywiązaną? Zaczynam się szamotać.

- Uwolnijcie mnie! - krzyczę.

- Zamknij się smarkulo. Zaraz zwabisz tu całą armię potworów.

Wielkolud patrzy na mnie ze złością.

- Kurwa! Będę krzyczeć ile mi się podoba!

Blondyn kuca obok mnie i jednym ruchem rozcina krępujące mnie więzy.

- Ojciec tylko żartował.

Zdejmuję oplatający mnie sznur. Gdy próbuję wstać na nogi, muszę podtrzymać się drzewa by nie upaść z powrotem. Ból rozsadza moją czaszkę.

- Dranie - syczę.

Starszy pan podchodzi do mnie i chwyta za gardło.

- Co MY, ci zrobiliśmy? To ty postrzeliłaś mojego syna!

- O przepraszam, ale to wy podkradaliście się pod mój namiot!

- Tato zostaw ją, musimy iść.

Chłopak mierzwi swoje włosy i posyła ojcu błagające spojrzenie.

Mężczyzna puszcza mnie gwałtownie. Gdy obraca się do mnie tyłem mam ochotę rozdrapać mu pazurami jego łysą głowę. Nagle wszyscy zamieramy. Kroki, ciche jęki i szelest sprawia, że wszyscy automatycznie dobywamy broni. Ze strachem stwierdzam, że ja jako jedyna nie posiadam żadnej.

- Potrzebuję broni! - wrzeszczę w stronę mężczyzn.

Gdy na polanie pojawiają się pierwsi martwi, myślę, że damy sobie z nimi rady, ale gdy przychodzą kolejni i następni już nikomu nie jest do śmiechu.

- Zwiewamy! - Wielkolud zarzuca swój plecak na ramiona, jego syn robi to samo.

Ja nie mam niczego, spoglądam na swoje bose stopy. Jak daleko dobiegnę bez butów? Nie mam żadnych szans w lesie, pełnym gałęzi, wystających kamieni i innych przeszkód. Blondyn spogląda także na moje bose stopy.

- Gdzie masz buty?

- W namiocie.

- Idź będę cię osłaniał.

Nie wiem, czy mogę mu ufać. Zerkam tylko w jego oczy, mając nadzieję, że mówi prawdę. Nie mam czasu do stracenia, rzucam się do otworu namiotu. Wiem, że sztywni są coraz bliżej. Wyczuwam już ich smród. Chłopak nie blefował, rzeczywiście strzela. Szybko biorę buty i łapię za swój plecak. Reszta musi zostać. Mam nadzieję, że coś jeszcze z tego zostanie i ojciec mnie znajdzie. Cholera, do moich oczu napływają łzy. Nie pora na to, czas zmywać się z tego miejsca. Szybko ubieram obuwie. Wysuwam się z namiotu i nie oglądając się za siebie, rzucam się do ucieczki. Słyszę za sobą kroki blondyna. Po chwili zrównuje się ze mną i robi coś niespodziewanego bierze mnie za rękę i ciągnie do przodu.

Tak dawno nie czułam dotyku innego człowieka na skórze, że przenika mnie prąd. Chcę wyrwać dłoń, gdy już jest bezpiecznie i jestem pewna, że zombie zostały w tyle, całe szczęście, że te potwory nie potrafią biegać zbyt szybko. Moja dłoń się wyślizga, ale po chwili on łapie ją pewniej, a uścisk się pogłębia. Biegniemy jeszcze przez chwilę, aż las się rozrzedza. Przystajemy na małej polanie. Ojciec chłopaka wyciąga mapę i próbuje się zorientować w terenie. Przez chwilę szuka czegoś w kieszeniach i rozgląda się dookoła, tak jakby zagubiony przedmiot jakimś cudem miał zwyczajnie leżeć w trawie.

- Cholera, zgubiłem kompas.

Z westchnieniem próbuję sięgnąć do plecaka, ale moja ręka nadal znajduje się w imadle silnej dłoni nieznajomego.

- Możesz mnie już puścić - odzywam się ostro.

Ojciec i syn równocześnie spoglądają na nasze zaplecione dłonie.

Gdy syn w końcu mnie puszcza i wygląda na niesamowicie zakłopotanego, jego ojciec szczerzy zęby w uśmiechu. Przeszukuję cały plecak z bijącym szybko sercem. A co jeśli zgubiłam go w ferworze walki? W końcu znajduje go na dnie. Wyciągam go i pokazuję wielkoludowi. Mężczyzna przyjmuje go z lekkim skinieniem głowy.

- Tak w ogóle jestem Ella.

Zagajam, pakując z powrotem swój dobytek do plecaka. Na szczęście nie wiele zostawiłam w namiocie w myśl zasady, żeby w każdym wypadku być gotowym do ucieczki.

- Jestem Adam. - Chłopak przejeżdża dłoniom po swoich gęstych włosach. - To mój tata, Dawid.

Na wspomnienie ojca, zaciskam mocno dłonie.

- Też wędrowałam z ojcem. - Nie chcę by mój głos się załamał w tej chwili, ale jest dziś całkowicie nie posłuszny. Odchrząkuje głośno. - Z jakiej strony przyszliście? Może widzieliście go po drodze? - pytam z nadzieją.

To dziwne, ale Adam przestaje unikać mojego wzroku, a ja już wiem, ale nie chcę do siebie tego dopuścić.

- Ma siwe włosy, zielone oczy. Jest wysoki i dobrze zbudowany. Ma na imię Hank. - Opis ojca nie ułatwia mi sprawy. - Gdy się złości mruży oczy i między brwiami robi mu się pionowa zmarszczka. - zaczynam się śmiać, a po moich policzkach płyną łzy.

Adam bez słowa, wyciąga coś z kieszeni spodni. Wręcza mi zdjęcie. Drżącą dłoniom odbieram go od niego.

- Twój ojciec... - zaczyna chłopak.

- Twój ojciec przemienił się w jednego z nich. Widzieliśmy jak został ugryziony - kończy szybko Dawid.

Czuję słone krople na ustach, moje usta tak bardzo drżą, że muszę kilkakrotnie zbierać się w sobie, by zadać to pytanie.

- Nie zostawiliście go w takim stanie?

Dawid patrzy na mnie i na swojego syna.

- Adam strzelił mu prosto w głowę.

Upadam na kolana i wybucham płaczem.

Ocalenie i ZgubaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz