Droga jest w miarę pusta. Ojciec sprawdza każde napotkane auto, ale sądząc po suchych bakach i pustych bagażnikach, gangi już dawno wyczyściły tą drogę.
- Kolejny!
Ojciec oszczędza amunicję i w samochodach używa myśliwskiego noża. Ja muszę tylko szybko otwierać drzwi, rodzic zajmuje się resztą, czyli trafnym wbijaniu noża, najlepiej w oczodół lub od razu odcina głowę. Duet idealny. Ojciec i syn, kontra reszta potworów. Przecieram brudną szybę. Naszym celem jest zombie - mama. Jest młoda, dostrzegam pusty, różowy fotelik dziecięcy i modlę się do wszystkich bogów, które znam by jej dziecko nie zamieniło się w to co ona i nie czekało na nas ukryte.
- Otwieraj młody. - Ojciec z chorym błyskiem w oku czeka na cel.
Po raz ostatni spoglądam w jej oczy. Tylko one różnią ją od nas. Choroba zaatakowała jej organizm i zamieniła w morderczego potwora, ale nadal przypomina człowieka. Gdy tylko usłyszeliśmy w telewizji o tajemniczym wirusie, wszyscy mieliśmy przed oczami potwory z filmów. Odchodząca skóra, kości prześwitujące przez siatkę mięśni, czerwone rządne krwi oczy i obnażone zęby. Tymczasem najupiorniejsze jest to, że ludzie pozostali tacy sami. Tylko ich oczy stały się mętne i martwe. Poza tym szczegółem wszystko jest takie samo. Nie emitują ciepła i giną tylko w jeden sposób - rozwalenie głowy załatwia sprawę. Oczywiście zdarzają się zombie, które chodzą bez rąk, czołgają się po ziemi bez nóg, a nawet te które nie mają twarzy, do tych łatwiej mi strzelić. Ponieważ bardziej przypominają to kim są - bestiami, rządnymi mięsa. Ojciec śmieje się głośno i gdy wbija nóż mocnym ruchem ja przymykam oczy. Otwieram je dopiero wtedy, gdy wyciera go o błękitną sukienkę kobiety.
- Mięczak z ciebie.
Zawsze mówi to samo.
Ruszamy dalej, już nie zawracamy sobie głowy samochodami i tak nie znajdziemy w nich nic przydatnego. Wypijam ostatni łyk ciepłej wody. Potrząsam butelką dając ojcu znać, że więcej już nie mamy.
- Jeszcze trochę. Tam widać już pierwsze zabudowania. - Gestem wskazuje przed siebie.
I rzeczywiście gdy wytężę wzrok, ciemne dachy majaczą w oddali.
Miasteczko Werlington.
Populacja: 6543
Przechodzimy przez główną ulicę. Wzdłuż ulicy w równych rzędach stoją takie same niewielkie domy. Biała i niebieska farba odchodzi z rozległych, wygodnych werand. Ogródki są zarośnięte, ale jeszcze w nich można dostrzec piękno. Jeden ogród naprawdę mi się podoba. Róże zdają się żyć własnym, dzikim życiem. Rozkwitają i zachwycają feerią barw. Czerwone mieszają się z żółtymi. Herbaciane z białymi. Rabatki są im nie potrzebne. Zatrzymuję się i upajam się ich intensywny zapachem. Ten ogród przypomina nasz z życia przed. Ojciec również przystaje. On również to dostrzega. Po chwili widzę jak mocno zaciska szczękę i macha na mnie zniecierpliwiony.
- Chodź już.
Mnie wspomnienia wzmacniają, jemu odbierają siłę.
Podążamy prosto do sklepu. Z oddali widzę jego wielki fioletowo - biały szyld. Zachowujemy się cicho, skradamy jak rasowi włamywacze. W takim miejscu jak to lepiej nie ryzykować. Omijamy błąkających się bez celu martwych. Wreszcie lawirując docieramy do sklepu. Ojciec wzrokiem nakazuje mi, żebym wyciągnął swój nóż myśliwski, który sam mi sprezentował zanim przydał się do czegokolwiek. Marzył o synu, który będzie jeździł z nim na polowania i strzelał na strzelnicy. Pił piwa i przeklinał głośno. Tymczasem ja... musiałem go srogo rozczarować. Nie lubię krwi, zabijania. Jestem mięczakiem, który płacze na smutnych filmach i w dodatku wegetarianinem. Nigdy nie udawałem, kogoś kim nie jestem i nigdy nie będę, to sprzeczne z moją naturą. Ojciec uchyla drzwi, które lekko skrzypią. Wchodzi pierwszy, przemyka między regałami i bada teren. Gdy daje mi znak, mogę dopiero wejść. Próbuję go naśladować, ale czuję się dziwnie, jak kiepski aktor, próbujący podpatrywać kroki mistrza, więc daje sobie z tym spokój.
- Czysto. Idę sprawdzić magazyn. Ty upychaj wszystko co potrzebne do torby.
Kiwam głową, że zrozumiałem i zdejmuję plecak. Mamy szczęście, tu jest pełno jedzenia. Zawsze zaczynam od wody. Biorę batony i wszystko to co jeszcze nie zdążyło się przeterminować i jest suche. Szukam leków, bandaży i... coli od której jestem uzależniony. Dostrzegam jej biało - czerwoną etykietę na samym szczycie półki. Zabieram jedną puszkę i otwieram. Gdy podnoszę ją do ust, bąbelki delikatnie szczypią mnie w nos. Ten moment jest najlepszy. Zamieram w pół ruchu, coś zwraca moją uwagę. W plastikowym regale naprzeciwko mnie, odbija się jakaś postać. Nie wiele myśląc, rzucam puszkę i dosięgam noża. Intruz rzuca się na mnie w tym samym momencie. Jedyne co przebiega mi przez myśl, to to, że nie jestem gotów na śmierć. Szamoczemy się przez chwilę, wszystko dzieje się tak szybko. Nie jestem chuderlawym chłopakiem. Dzięki temu, że ojciec tak naciskał często wychodziłem z nim na siłownię. To był taki mój mały kompromis. Siła w takiej chwili przydaje się. Zombiak przewraca mnie na podłogę, ja pociągam go za sobą. Na szczęście nadal trzymam nóż. Ciosam nim, z myślą, że muszę trafić w głowę. Nie jest to proste, gdy stwór tak się szamocze. W końcu nie wiele myśląc ciosam na oślep, byle tylko ze mnie zlazł. W oddali słyszę szybkie kroki ojca. Ostrze noża zatapia się płynnie w brzuchu zainfekowanego. Czuję ciepłą krew, która moczy przód mojej koszulki. W końcu dzieje się coś czego się nie spodziewałem. Zombie pada na mnie martwy. Z krzykiem próbuję go strącić z siebie. Ojciec pomaga mi. Czołgając się oddalam się w najdalszy kąt sklepu. Metaliczny zapach krwi, wypełnia moje nozdrza i sprawia, że mam ochotę zwymiotować. Ojciec kuca obok sztywnego. Palcami rozwiera jego oczy. Z niepewną miną zerka w moją stronę.
- Żywy.
Oddycham szybko, a treść żołądka podchodzi mi do gardła.
- Nie... - tylko tyle jestem w stanie wykrztusić.
- Nie ważne. Żywy czy martwy zaatakował cię.
Ojciec wbija ostrze noża w głowę mężczyzny, aż po rękojeść. Nie może pozwolić na to by ten się zamienił. Bez wstydu przeszukuje kieszenie mężczyzny. Wyciąga wszystko po kolei. Mapa, kilka fotografii, nóż, naboje. - Poszukam jego plecaka. - Może ma coś co może się przydać.
Zaczynam kołysać się w przód i w tył. Zabiłem żywą istotę, zdrowego gościa, który walczył o życie tak samo jak ja. Ona także musiał mnie wsiąść za sztywnego. Źle oceniłem jego stan, to wszystko działo się tak szybko. Stach zrobił swoje, oboje zobaczyliśmy swój największy koszmar. Na czworakach podchodzę do jego ciała. Spoglądam w jego spokojną twarz, ignorując dziurę w głowie. Jest starszym mężczyzną. Drżącymi dłońmi sam, rozwieram jego oczy. Nie są blade jak u zarażonych, mają niespotykany odcień zieleni z brązowymi plamkami wokół źrenic. Odsuwam szybko dłoń. Podnoszę z ziemi fotografie z jego kieszeni. Na jednym wytartym zdjęciu widzę go młodszego, jego włosy mają jeszcze brązowy odcień, a na ustach widać szeroki uśmiech, towarzyszy mu piękna dziewczyna. Idealna kopia ojca. Stoją nad brzegiem rzeki, trzymając w ręku wędki. Przyciskam fotografię do serca i wrzeszczę w myślach. Zabiłem człowieka. Ojciec zastaje mnie skulonego nad ciałem. Siada obok mnie.
- Nie wiedziałeś, Adamie. Takie rzeczy się zdarzają. Nie jednokrotnie to przeżyjesz. On także wziął cię za jednego z nich. - Wyciąga zdjęcie z mojej zaciśniętej dłoni. - Jego już nie ocalisz, ale pomyśl o niej, ją możesz jeszcze uratować. Może jeszcze żyje, a ty jesteś odporny. Musisz iść dalej dla niej i innych.
Ojciec niezgrabnie klepie mnie po plecach.
Wstaje i wyciąga do mnie dłoń, chcąc pomóc mi wstać.
Podaje mu swoją i sprawnie podciąga mnie do góry.
Ostatni raz spoglądam na nieznajomego. Nie wiele myśląc chowam jego zdjęcie do kieszeni jeansów. Chcę pamiętać, moja krew i ta droga będą pokutom, za to co uczyniłem i co jeszcze przyjdzie mi zrobić.
![](https://img.wattpad.com/cover/115016333-288-k293510.jpg)
CZYTASZ
Ocalenie i Zguba
RomansaKrew - niby zwykły płyn ustrojowy, ale pełni w naszym organizmie niezwykle ważną rolę. Podtrzymuje wszystkie procesy życiowe i pełni funkcję obronną przeciw ciałom obcym. A co jeśli twoja krew, jako jedyna potrafi zwalczyć najgorszego wirusa w histo...