Ocalenie?

71 10 1
                                        

- Tato, przyszli jacy panowie.

Ojciec nie podnosi wzroku, od miesięcy wpatruje się pustym wzrokiem w stale pełną szklankę bursztynowego płynu.

- Tato! - podnoszę głos.

Za sobą słyszę kroki. Obracam się zaskoczony. Facet, który przed chwilą stał w drzwiach uśmiecha się do mnie i kładzie uspokajająco dłoń na moim ramieniu.

- Porozmawiam z nim.

Spinam się w sobie, jestem zły, że wszedł bez wyraźnego zaproszenia z mojej strony. Gdyby ojciec tak nie przeżywał żałoby po śmierci mamy, wpakował by mu kulkę w sam środek czoła. Mam ochotę powiedzieć, żeby facet spieprzał tam skąd przyszedł, ale zauważam plakietkę wystającą spod klap czarnego płaszcza. Igor Maxwell. Państwowy Instytut Epidemiologiczny. Wiem już po co przyszedł. Przesuwam wzrok z plakietki na jego spokojną twarz.

- Chodzi o mamę, prawda?

Wyraz jego twarzy zmienia się momentalnie, jego dłoń zaciska się mocniej na moim ramieniu.

- Muszę porozmawiać z twoim ojcem, synu. Bądź dobrym chłopcem i idź się pobawić na zewnątrz.

Prycham głośno, mam już szesnaście lat, a on zwraca się jakbym był pieprzonym bachorem. Wyrywam się z jego uścisku i obrzucam go pogardliwym spojrzeniem.

- Będę tuż obok.

Wcelowuje w niego dłoń i udaję, że pociągam za spust.

Mężczyzna obserwuje mnie spod przymrużonych powiek.

Udaję, że idę do swojego pokoju. Tymczasem, gdy tylko słyszę jak wchodzi, na palcach podchodzę do drzwi. Przykładam ucho i jak niegrzeczne dziecko, za które mnie ma zaczynam podsłuchiwać.

- Wiesz po co tu jesteśmy?

Milczenie.

- Chodzi o twoją żonę.

Słyszę głośne westchnienie ojca.

- Jako jedyna po ugryzieniu nie przemieniła się.

- I co z tego?

Tak dawno nie słyszałem głosu ojca, że wzdrygam się na sam dźwięk. Przywieram mocniej do drzwi. - Nie ma jej, nie żyje. Nic już z niej nie wyciągniecie. - Jego głos jest zachrypnięty.

Przełykam ślinę, ponieważ nagle zaschło mi w gardle. Mama była taka odważna i dumna z tego, że może pomóc innym. Gdy zabrali ją do laboratorium, nie protestowaliśmy z ojcem. Myśleliśmy tak samo jak ona. Koszmar się skończy. Z krwi mamy stworzą szczepionkę na to świństwo. Wirus w tamtym czasie był pod względną kontrolą. Ludzie byli podzieleni na zdrowych i chorych. Surowo przestrzegano reguł. Jesteś zdrowy mieszkasz w strefie A, nigdy z niej nie wychodzisz, zostawiasz wszystko, niekiedy nawet bliskich. Jesteś chory gnijesz w strefie B, nikogo nie obchodzi co się z tobą stanie. Jakimś cudem udawało się tak przetrwać przez pewien krótki czas, ale wiadomo ludzi, tak samo jak wirusa nie sposób kontrolować.

- Przetrwała pierwsze ugryzienie – powtarza mężczyzna.

Słyszę dźwięk tłuczonego szkła i odskakuję przestraszony.

Ojciec wrzeszczy. Nie wiem czemu, ale czuję ulgę, że nareszcie pokazał jakieś emocje. Przez trzy miesiące, nawet nie zapłakał. Zamykając się w gabinecie, tak naprawdę przestał istnieć.

- Ale nie przetrwała kolejnych! Zabiliście ją skurwysyny!

Dobrze, że w ostatniej chwili odsunąłem się od drzwi. Mężczyzna wylatuje przez nie z hukiem. Ojciec trzyma go mocno za kołnierz i krzyczy prosto w jego przestraszoną twarz. Widzę strzępki śliny, które wypluwa w gniewie i napięte mięśnie twarzy ojca.

- Zabiliście ją! Zabiliście moją żonę!


Wiążę mocno sznurówki w moich wojskowych butach. Spoglądam na tatę, który ostrzy swój nóż. Sprawnym, wyćwiczonym ruchem przecina powietrze.

- Gnojki nie podejdą nawet na metr.

Uśmiecham się.

Słońce świeci, przebijając się co chwila przez białe obłoki. Nie wiem czemu, ale czuję się bezpieczny. To złudne i głupie, wiem, że przez to tracę swoją czujność. Po prostu uwielbiam zapach lasu. Zaciągam mocno powietrze przesyconą żywicą do płuc. To mój azyl. Im mniej ludzi, tym większe prawdopodobieństwo, na to, że nasza misja się powiedzie. Muszę dotrzeć w jednym kawałku do jedynego ocalałego laboratorium w kraju. Wstaję i zasłaniam swoje oko, przepaską w stylu groźnego pirata. Im mniej ludzi wie o mnie, tym lepiej. Życie w stałym zagrożeniu spowodowało, że jesteśmy bardziej czujni, a moja inność przeraża. Wszystko się zmieniło, nikt już nie ufa słowom czy zdrowemu rozsądkowi. Tak więc, nie tylko musimy przedzierać się przez hordy zombie, ale także unikać ludzi, których swoją drogą jest coraz mniej. Pozostali coraz bardziej przypominają bestie. To naturalna selekcja – przetrwają najsilniejsi. Dobrze, że mój ojciec kiedyś służył w wojsku. Dzięki niemu jeszcze żyjemy. Spoglądam na niego kątem oka. Kocham go, ale widzę w nim coraz więcej cech, które mnie przerażają. Ojciec jest bezwzględny i zimny. Nie rusza go los innych ludzi, gdy ma jakiś cel, brnie prosto przed siebie, nie ważne co stanie na jego drodze. Zombie, gangi – wejdzie w sam środek i wystrzela wszystkich bez mrugnięcia okiem. Może też taki powinienem być...Twardy i wyzbyty litości.

- Musimy ruszać dalej.

Tata wyjmuje ostrożnie mapę ze swojej kieszeni. Kładzie ją na ziemi i przejeżdża palcem po zawiłych czerwonych i szarych kreskach. Mapa jest już lekko przedarta na liniach zgięcia, widzę nawet krople brązowej krwi, które należą do mnie. Szybko wyrzucam z głowy to przez co musiałem przejść by ją zdobyć.

- Pójdziemy tą drogą. - Ojciec stuka palcem w szary odcinek. - Jest z dala od wielkich miast. Po drodze będziemy mijać małe Werlington. Potrzebujemy zapasów.

Z powrotem chowa kawałek papieru do kieszeni.

Zaczyna zbierać swoje rzeczy. Gdy siedzę i zanurzam się w swoich czarnych myślach, spogląda na mnie surowo.

- Rusz tyłek Adamie, ratowanie świata to był twój pomysł. Nie każ mi żałować, że cię posłuchałem.

Wstaję posłusznie, ale coś wewnątrz nie daje mi spokoju. Wiem, że muszę dotrzeć do laboratorium, ale coraz częściej zaczynam się zastanawiać, czy oby na pewno nie porwałem się na zbyt dużo. Nigdy nie byłem i nie będę typem bohatera. Mam wrażenie, że ocalałe laboratorium znajduje się na dnie samego piekła. Ile jeszcze będziemy mieć szczęścia zanim nas dopadną? A to dopiero początek naszej drogi.

Ocalenie i ZgubaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz