Rozdział 5.

32 5 3
                                    

Minęło kilka dni. Zevrana powoli zaczynała męczyć wszechobecna cisza. Sarya nie rozmawiała z nim od tamtego wieczoru, gdy elf zawitał do jej komnaty po długiej rozłące. Tłumaczył to sobie wysokim stanowiskiem Mahariel w Szarej Straży. Jednak zaczęło wydawać mu się to dziwne. Cisza która unosiła się wysoko w powietrzu, stawała się zbyt gęsta. Jedynym dobrym, jak dla niego znakiem była częsta obecność Alistaira w koszarach. Spędzał większość czasu z innymi strażnikami, często rekrutami. Oznaczało to, że nie ma go praktycznie przy Saryi.
Cwaniacki uśmieszek zawitał na jego twarzy na tą myśl. Nigdy nie traktował Alistaira jako swojego przeciwnika, jednak z czasem wszystko uległo zmianie.

Zevran już od początku darzył Saryę sympatią i zaufaniem, ale zrozumiał, że jest dla niego naprawdę ważna, gdy zabił on swojego byłego przyjaciela w jej obronie. Miał szansę by powrócić do dawnego życia z Talisenem u boku, ale wybrał Szarą Strażniczkę i jej zadanie ratowania Fereldenu przed Plagą.

Później ich więź stawała się tylko mocniejsza. Potrafili razem się śmiać,  rzucając sprośnymi żartami i flirtować ale także poruszać poważne tematy i pilnować się nawzajem na polu walki.
Alistair zaczął to dostrzegać i z dnia na dzień stawał się co raz bardziej zazdrosny. Wtedy jednak nie był tak pewny siebie i stanowczy jak dziś. Spuszczał tylko głowę i milczał.

Milczał aż do dnia, w którym poprosił Saryę o rękę. Strażniczka wyglądała na szczęśliwą i zgodziła się. Z czasem zaczynali nawet planować ceremonię ślubną. Wszystko zmieniło się po zakończeniu Plagi...

Cai starał się zachowywać naturalnie. Jednak jak mógł tego dokonać? Młody rekrut chodzący po pokojach gości nie mógł wyglądać normalnie. O tak późnej porze powinien już spać. Młodzieniec szukał pokoju pana Arainai by wypełnić zadane zlecone mu przez samą pannę Mahariel. Otrzymał jednak zakaz czytania powierzonego mu skrawka papieru. Cai poczuł się ważny i starał się dotrzymać obietnicy. Nie przeczytał liściku, mimo że pokusa była wielka. Znalazł w końcu odpowiedni pokój. Upewnił się zerkając po cichu do środka przez uchylone drzwi. Antivańczyk siedział przy biurku i coś przeglądał.
Młodzieniec zapukał i szybko wsunął papier pod drzwiami. Nim Zevran wychylił się na korytarz, Caia już nie było. Zerknął na trzymany w dłoni liścik napisany zgrabnym, kobiecym pismem.

Po zmierzchu w ogrodzie
S.

Nie zastanawiając się dłużej, ruszył ciemnym korytarzem w stronę tylnego wyjścia.

Sarya zamknęła na klucz drzwi od swojej komnaty. Nie chciała aby ktokolwiek dowiedział się o jej nocnym wyjściu zbyt szybko, a już na pewno nie mógł być to Alistair, który od razu ruszyłby za nią.
Założyła luźną koszulę, skórzane spodnie i wygodne buty, a całość okryła ciemną peleryną z kapturem.
Wzięła swój niewielki plecak z najpotrzebniejszymi rzeczami, włożyła pas ze sztyletami i otworzyła okno. Wcześniej zadbała o to, aby w jej komnacie nie paliła się żadna świeca. Teraz to mrok miał być jej sprzymierzeńcem.
Powoli wyszła przez okno, tak aby nie narobić hałasu.
Ostrożne stawiała każdy krok. Zjechała po kolumnie na balkon piętro niżej. Stąd już łatwo zeskoczyła na pobliski dach altany. Starała się trzymać cieni, lecz światło księżyca utrudniało jej to zadanie. Zeszła z altany na mur ogrodu. Schowana między gałęzie drzewa, wypatrywała Antivańczyka.
Miała nadzieję, że Cai wykonał polecone mu zadanie i zdążył przekazać list zanim nakrył go strażnik. Powoli zaczynała mieć wątpliwości, ale pozostawała cierpliwa.
W końcu usłyszała ciche stukanie o kamienne płyty ścieżki prowadzącej do ogrodu. Brama otworzyła się z lekkim skrzypnięciem. Sarya zeskoczyła na ziemię zwinnie i bezszelestnie niczym kot. Schowała się w wysokich krzewach tuż przy murze i czekała.

Zevran szedł ścieżką, nasłuchując. Zawsze uważał, że w takich sytuacjach ważniejsze jest naturalne zachowanie niż nerwowe rozglądanie się. Jako skrytobójca miał doskonały słuch, co stanowiło utrudnienie dla potencjalnych napastników. Może jeszcze nie przyszła? Zastanawiał się chwilę, ale nagle usłyszał bardzo cichy szelest. Tak cichy, że mógł być spodowany podmuchem wiatru, ale ta noc była bezwietrzna...
Podszedł do krzewów i odruchowo sięgnął po sztylet.
Nagle z tyłu naskoczyła na niego postać. Zevran jednym zdecydowanym ruchem przycisnął ją do drzewa, przykładając ostrze pod gardło. Sarya pochyliła głowę nieco do tyłu by przypadkiem się nie zranić.  Skrytobójca przyciskał ją do drzewa własnym ciałem. Czuła jego oddech na swojej szyji. Nie odsunął się ani nie pozwolił jej drgnąć, nawet gdy już miał pewność co do tożsamości napastnika.
- Myślałaś, że uda ci się mnie zaskoczyć? - zagadnął z lekkim uśmieszkiem.
- Najwyraźniej wyszłam już z wprawy. - odpowiedziała cicho i zerknęła na sztylet przy swojej szyji - Puścisz mnie?
- Zastanowię się.
Błysk jego zębów spowodowany szerokim uśmiechem, był widoczny nawet w tak ciemną noc.
Poluzował nieco uścisk ale wciąż nie pozwalał jej się poruszyć. Dotknął jej podbródka i spojrzał głęboko w oczy. Dostrzegł w nich pewien błysk. Nie był to strach a raczej ekscytacja lub nawet podniecenie. Nachylił się lekko do jej twarzy. Był bardzo blisko. Podobało mu się to, że to on teraz rządzi - Sarya nie mogła się ruszyć. Mimo że wiedziała, że Zevran nie zrobi jej krzywdy, to nie szarpała się z nim. Podobał jej się jego dominujący charakter a równocześnie delikatność z jaką się z nią obchodził.
Mógł ją pocałować ale tego nie zrobił. Odsunął się w ostatniej chwili i poluzował uścisk. Schował broń za pas i stanął dalej jakby chciał się jej przyjrzeć.
- Po co mnie wezwałaś? - zapytał i przerwał jej gdy chciała zacząć mówić - Tylko mi nie mów, że chciałaś zywczajnie pogadać. Miałaś wystarcząco dużo czasu by zaprosić mnie na pogaduszki. Lepiej powiedz mi co planujesz.
Sarya uśmiechnęła się. Jak zwykle przejrzał ją na wylot. No ale czego mogła się spodziewać? Zna ją jak nikt inny...

- Ucieknijmy stąd razem.

Trucizna SercaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz