Rozdział XI

467 63 29
                                    



Gdy dotarła do butiku, okazało się, że musi zaczekać, bo właścicielka utknęła w korku parę ulic dalej. Korzystając z tego, że były z Dianne same, obejrzała wszystkie modele. Były to ciuchy znanych, nieziemsko drogich projektantów.

Poczuła zwątpienie. Co będzie, jeżeli kobiecie nie przypadną do gustu jej suknie? Czy zechce wystawić nieznaną markę obok tak szanowanych nazwisk?

W tym momencie dzwoneczek u drzwi zabrzęczał dyskretnie i weszła dość młoda, szczupła kobieta w lekkim futerku narzuconym niedbale na plecy.

Rude włosy wprost płonęły na ramionach, a bystre jasno brązowe oczy omiotły błyskawicznie pomieszczenie, zatrzymując się ostatecznie na Dianne, która natychmiast podeszła do niej i dyskretnie wskazując Isabelle powiedziała coś cicho. Kobieta skinęła głową, po czym obie podeszły bliżej.

– Dzień dobry – zaczęła Isabelle. – Jestem Isabelle Bluecastle, to ja miałam dziś przynieść sukienki.

– Witam panią. Wiem, kim pani jest. Tak się składa, że znałam pani rodziców. Widziałam pani kolekcje, Dianne powiedziała mi, że I.G. Morgan to pani. Jest pani bardzo dobrym projektantem, czemu nie zdecydowała się pani spróbować samodzielnie?

– Czasem tak się w życiu składa, że najpierw nie cenimy tego, co mamy a potem jest za późno. – Isabelle zdobyła się na szczerość, może dlatego, że kobieta nie wyglądała na taką, która daje się oszukiwać albo zbyć byle wymówką.

– Tak, tak właśnie bywa. Ale czasem dostajemy druga szansę. – Kobieta wyciągnęła dłoń w stronę Isabelle. – Jestem Veronique Morano, ale proszę nazywać mnie Vera. Wszyscy tak do mnie mówią. I proszę mów mi po imieniu, Isabelle.

– Dziękuję, że pozwoliłaś mi przynieść rzeczy do butiku, to dla mnie bardzo ważne.

– Myślę, że ja na tym zrobię równie dobry interes, ale cokolwiek masz ze sobą, od dziś szyjesz tylko dla mnie. Dopóki nie zaczniesz sama wystawiać kolekcji, oczywiście. Dostajesz połowę ceny zapłaconej przez klienta. Umowa stoi?

Isabelle nie wiedziała, co powiedzieć. Nawet, jeżeli zapłaci za nowe materiały, i tak sporo jej zostanie, zakładając, że ktoś kupi jej rzeczy. Butiki takie jak ten nie miały cen na ubraniach, wszystko było piekielnie drogie. Kupowali tu tylko ci, których portfele były niezwykle zasobne. Tylko oni nie pytali o cenę.

Wdzięczność, którą poczuła, była wszechogarniająca. Nagle przyszłość stała się jaśniejsza, dostała drugą szansę.

– Ja nie wiem jak mam dziękować. – Pierwszy raz od śmierci rodziców uśmiechnęła się z prawdziwą radością, oczy błyszczały jej jak diamenty.

– Nie dziękuj. Wyobraź sobie, że kiedyś twoja matka zaproponowała mi pracę, kiedy jej potrzebowałam. Pracę, opiekę, szkołę. Może teraz spłacę dług wobec niej. Wzięła mnie z ulicy, wyuczyła zawodu, pracowałam u twoich rodziców ładnych parę lat zanim założyłam własną agencję. Agencję sprzedałam i zainwestowałam w ten butik. No, pokazuj, co tam masz dzisiaj.

Rozłożyła najpierw delikatnie jasną suknię i rękawiczki. Vera pokręciła głową z niedowierzaniem.

– Naprawdę nie wiesz, dziewczyno, jaki masz potencjał. To się sprzeda w lot. Wieszaj od razu, Dianne, tylko zobacz czy nigdzie nie ma zagnieceń. – Następnie kazała dziewczynie zapamiętać cenę, która wydała się Isabelle niebotyczna.

Isabelle poczuła, jak w jej serce wlewa się radość. Ostrożnie wyjęła drugą suknię, podwiązkę i maleńkie spineczki. Vera patrzyła na nią bez słowa.

SzansaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz