Rozdział XIV

388 53 4
                                    



Rozłożyła wełniane spodnie w swojej pracowni. Jedne spodnie z zaszywkami po bokach, proste w kroju. Drugie krótsze, do pół łydki, doskonałe do długich kozaczków.

Za chwilę już rysowała na papierze możliwe warianty. Z kilkunastu pomysłów wybrała dwa króciutkie zgrabne żakieciki. Jeden z nich, zapinany ukośnie na rząd pętelkowych guzików, ze stójką pod szyją, był idealnym uzupełnieniem prostych spodni. Drugi, w stylu Jackie Kennedy, nadawał się do krótkich. Oba eleganckie.

Zabrała się do przygotowywania wykrojów, i parę godzin później wycinała elementy z papieru i przypinała do materiału. Było już ciemno, kiedy zaczęła wycinać poszczególne elementy. Poukładała oba żakieciki i zaczęła zszywać.

Na chwilę przerwała pracę, bo zaczynały boleć ją oczy. Uznała, że skoro nie śpi i na razie jest zbyt zmęczona, by szyć, dobrze jej zrobią małe zakupy. Potrzebowała lamówki i guzików do obu marynareczek.

Nie było wielu kupujących, właściwie parę osób chodziło po sklepie bez celu. Tym razem dziewczyna obsługująca ją w stoisku z pasmanterią spojrzała na nią z zainteresowaniem. Która mogła być godzina?

– Przepraszam, może ma pani zegarek? Nie wzięłam telefonu z domu. – Spytała ekspedientki

– Właściwie dochodzi trzecia rano.

Po powrocie do domu poszła prosto do łóżka, ale nie mogła zasnąć. Po godzinie bezsensownego przewracania się i myślenia o Macie, Marku i zbliżającym się poniedziałku wstała, przygotowała sobie kawę i grzankę.

Wróciła do szycia. Z zapamiętaniem obszywała lamówką zapięcia, wszywała guziczki. Sprawdziła, czy podszewka jest bez zarzutu, czy marynareczki ładnie się układają na manekinie. Na koniec, doszyła do wszystkiego swój znak.

Sen nadal nie nadchodził, więc z resztek materiału, które zostały po wykrojeniu marynarek, wycięła elementy na czapkę z daszkiem, zawadiacką, ale elegancką. Będzie do żakietu z lamówką i pętelkami.

Właściwie skończyła pracę, którą miała wykonywać cały weekend. Miała niedzielę tylko dla siebie. Żałowała, że nie zgodziła się na spotkanie z Matem, skoro i tak nie mogła przestać o nim myśleć.

Uznała, że w takim razie przejdzie się po okolicy i zrobi sobie piknik. Miała nadzieję, że dzień będzie ładny. Uprzątnęła pracownię, wyrzuciła zbędne skrawki materiału, zwinęła resztę wełenki i schowała na półkę. Kostiumy odprasowała ponownie i powiesiła na wieszakach.

Była szósta rano. Właściwie nie opłacało się jej kłaść, szczególnie ze nadal nie czuła się senna. Pozbierała naczynia po nocnym obżarstwie, kubek z niedopitą kawą postawiła na stole w kuchni. Zaparzyła świeżą mocną kawę i popijała ją małymi łykami.

Była strasznie głodna, to chyba seks tak na nią działał. Uśmiechnęła się w myślach. Nawet nie wiedziała, że aż tak brakowało jej seksu, kiedy była żoną Marka. Zresztą, nigdy nie było jej z nim aż tak dobrze, chociaż robił wszystko perfekcyjnie.

Tylko w tej perfekcji brakło uczucia, pomyślała. Pasji. Była dla niego transakcją, nie kochanką, nie pożądaną kobietą. Z Matem było inaczej. Nic poza jej ciałem od niej nie chciał. Dawał jej odczuć, że jest piękna, że jej pragnie.

Rozmarzyła się. Gdyby mogła mieć dzieci, gdyby nie było nigdy Marka, a oni spotkali się wcześniej, jak wyglądałoby ich życie? Czy mieliby szansę na wspólną przyszłość? Westchnęła ciężko.

Cały ranek czytała prasę na Internecie, aż poczuła piasek pod powiekami. Oczy zaczęły jej się kleić, przesiadła się więc na fotel i oparła nogi na pufie. Nie wiadomo kiedy, zasnęła jak kamień. Kiedy zadzwonił telefon, odebrała nieprzytomnie, właściwie nie wiedząc, co mówi i do kogo, posapując przy tym przez nos i próbując ułożyć się wygodniej.

– Tak... yhm... tak... aha... yhy...

Równie nieprzytomnie powlokła się do sypialni, którą zajęła po rozstaniu z mężem. Rzuciła się na wielkie łóżko, rozkopując pościel, i spała dalej, nie zważając na porę dnia. Zmęczenie po nieprzespanej nocy dopiero dało o sobie znać.



(587 słów)

SzansaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz