Rozdział XIII

457 55 23
                                    



Kiedy zaczęła jej wracać świadomość, poczuła męskie ramię oplatające jej talię. Jedna dłoń trzymała pierś, jakby to było najbardziej normalne na świecie. Leżała przyciśnięta plecami do mężczyzny. Po samym zapachu rozpoznałaby go wszędzie. W sercu poczuła znajome radosne drżenie, jak zawsze, gdy był blisko niej.

Spróbowała się odwrócić, i w tej samej chwili poczuła jego usta na swojej szyi. Dotykały delikatnie miejsca, gdzie tętnica poruszała się pod skórą, całowały uszy, pieściły obojczyk.

Tylko jego dotyk doprowadzał ją do takiego stanu. Pozwoliła mu dotykać swego ciała, nie odzywając się ani przez chwilę. Kiedy całował jej plecy, schodząc coraz niżej, zdjęła bluzkę. Dłonie pieściły jej obrzmiałe piersi, zaborczo lecz delikatnie.

Podciągnął w górę szeroką spódnicę, i jednym gwałtownym ruchem był już w niej. Dotykał jej przy tym cały czas, aż oszalała z rozkoszy prosiła, by nie przestawał. Chwilę później oboje leżeli wyczerpani, wtuleni w siebie, nadal nie odzywając się ani słowem. Ponownie zasnęli.

Obudził ich dźwięk telefonu Isabelle. To była Dianne.

– Isabelle, sprzedałyśmy drugą suknię. Koniecznie przywieź coś nowego. – Dziewczyna rozłączyła się, prawdopodobnie do sklepu weszła jakaś klientka. Isabelle uniosła się na łokciu.

– Wstawaj Mat, musisz jechać do domu. Mam coś do załatwienia na mieście. – Gdyby wiedział, jak bardzo chciała by został. Wiedziała jednak, że dla niego był to tylko przelotny romans, nic nieznaczący seks. Nie chciała, by zrozumiał jak ważny i bliski stał się dla niej samej. Wolała udawać, że traktuje wszystko równie lekko jak on.

To była jej tajemnica, że zakochała się bez pamięci we własnym szefie. Zakochała się bez wzajemności, bez perspektyw, beznadziejnie. Nigdy nie kochała w ten sposób Marka, teraz widziała jasno i wyraźnie, jak nikła była więź w ich małżeństwie. Tyle, że Mat nie mógł się o tym nigdy dowiedzieć.

Ogarnęła się odrobinę, nie zważając na wciąż leżącego na sofie Mata.

– Wychodzę, Mat. – Spojrzała na niego wyczekująco.

– Idź – zgodził się. –  Zaczekam.

– A niech cię.  – Wychodząc, złapała pakunek z rzeczami do butiku i pilota do bramy. Jej samochód stał zaparkowany zaraz za bramą, kluczyk siedział w stacyjce. Kto go przyprowadził? Która to mogła być godzina?

Spojrzała na zegarek i zdębiała. Dochodziło południe. Dawno powinna być w butiku z rzeczami, i pracować nad nowym projektem.

Ze sklepu wychodziła właśnie jakaś uśmiechnięta kobieta, dzierżąc kilka toreb z firmowym logo Very. Dianne odprowadzała ją do drzwi i czekała rozpromieniona, aż Isabelle wejdzie do środka.

– Nawet nie wiesz, jak się cieszę, że tak dobrze się wszystko układa. Dziś była tu pewna aktorka, szukała czegoś na rozdanie jakichś nagród, założyła twoją suknię, powiedziała, że o takiej marzyła, a jej facet zżerał wzrokiem tę podwiązkę. Mówię ci, nie chciała nawet mierzyć nic innego.

– Sama nie wierzę, że to się dzieje, jesteś moim aniołem, Dianne, nie wiem, jak ci się odwdzięczę.

– A najlepsze jest to, że powiedziała dosłownie „ ten Morgan ma talent, facet wie, czego kobieta potrzebuje i w czym najlepiej wygląda." Uznała, że I.G. Morgan jest mężczyzną, dasz wiarę?

Pośmiały się jeszcze jakiś czas, Dianne przelała pieniądze na jej konto, korzystając z wolnej chwili. Isabelle przeliczyła w myślach, że zarobek z każdej ze sprzedanych sukienek jest rzędu jej tygodniowej pensji. Jeśli tak dalej pójdzie, jej marzenia spełnią się prędzej, niż sądziła.

SzansaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz