M 6

54 9 4
                                    

pięćdziesiąt słów na morderstwo, ja jestem każdym z nich

jestem niczym as z rękawa, jestem schowany, ale gotowy do użycia

Stałem na skalistym brzegu. Patrząc w dół, widziałem swoje białe trampki lekko zabrudzone piachem, krawędź urwiska oraz obijające się o nie fale. Jestem mordercą w bieli, pomyślałem kpiąco. A potem gdzieś między wodą po raz ostatni uchwyciłem spojrzenie jego zielonych oczu. Przydługie, jasne włosy, opadły mu na twarz, kiedy spadał, a później prąd porwał je tak, że od glonów różniły się jedynie kolorem. Odwróciłem się, by usłyszeć oklaski pijanych ludzi. Alkohol wystrzeliwał z butelek, szampan buzował w kieliszkach, a oni krzyczeli. Byli jedynie tłumem cieszącym się, ponieważ przywódca pozbył się najsilniejszego z nich. W oczach mieli dziki błysk, konkurencja zniknęła.

Muzyka, która ucichła, gdy zbliżaliśmy się do krawędzi, znów rozbrzmiała z głośnika. Atakowała mnie z każdej strony niemal jak dziewczyny szukające jednonocniej przygody. Nie interesowałem się nimi, wciąż byłem jedynie szaleńcem wystrzegającym się uczuć, skrupułów. Danny podszedł, zataczając się, poklepał mnie po plecach.

- To boli dopóki nie przestanie - mruknął niewyraźnie, biorąc kolejny łyk whiskey ze szklanki - napij się wina, Robbie.

Mówił to z przekonaniem, nabrałem się. Później nie mogłem już nad tym zapanować. Alkohol lał się nad naszymi głowami do rana. Tej nocy wszyscy czuliśmy, że jesteśmy zwycięzcami. Byliśmy młodzi, pełni chwały.

Obudziłem się na kocu przy dogasającym ognisku. Otworzenie oczu było trudne. Świat wariował, ja razem z nim. Dookoła słyszałem śmiechy. Królowa imprezy skierowana na gilotynę dogryzali mi, choć sami nie czuli się najlepiej. Nikt nie pamiętał wczorajszej nocy. Przez myśl przeszło mi, że może on ją zapamiętał.

- Hayden - rozejrzałem się, jednak blondyna nigdzie nie było. - Gdzie jest Hayden?

- Nie mam pojęcia, stary - Jake kucnął, podając mi tabletki i wodę.

Nie potrzebowałem ich już, kac uciekł na drugi plan. Byłem silny. Chciałem taki być. Musiałem znaleźć zielonookiego.

- Może wrócił do mieszkania? W końcu nie przepadał za piciem, pewnie szybko się znudził - usłyszałem Danny'ego i pomyślałem, że ma rację. Nie zauważyłem tylko złośliwego uśmieszku formującego się w kącikach jego ust.

Jednak godzinę później nie znalazłem go ani w jego mieszkaniu, ani w moim. Zostawiłem niezliczoną ilość wiadomości oraz telefonów, których, jak się okazało, miał już więcej nie odczytać. Wróciłem szukać pomocy u przyjaciela, zawsze tak robiłem. Zawsze wracałem, co tylko mnie pogrążało. Jake, Ethan i Noah zaproponowali poszukiwanie, więc Danny szedł u mojego boku wzdłuż plaży położonej kilkadziesiąt metrów niżej od miejsca, gdzie spędziliśmy tę noc.

Dostrzegłem wszystko. Zakrwawioną wodę, ślady bosych stóp, jego zimne ciało wyrzucone na brzeg przez fale. Podbiegłem i ukląkłem obok, nie mogąc opanować drżenia rąk. Znalazłem go. Martwe ciało Haydena przywróciło mi wspomnienia dotychczas zamglone alkoholem.

Byłem pijany, on nie. Całowaliśmy się, tak po prostu - szczerze, namiętnie i z miłością - póki nie nakrył nas Danny. Pamiętam jak zaproponował nam wody na orzeźwienie, zaśmiał się gorzko, mówiąc, iż będziemy żałować. Oh, gdyby tylko wiedział wcześniej. Prosiłem Haydena, by pozwolił mi być jego najwspanialszym chłopakiem. To był ten czas, kiedy się zgodził.

- Jak mogłeś? - spytałem czarnowłosego, nie odrywając wzroku od poranionych dłoni, rąk Haydena. Zastanawiałem się, jak długo spadał, jak wiele bólu zadały mu rozpaczliwe próby uchwycenia się ściany klifu. - Danny, dlaczego?

Pamiętałem późniejszy toast wszystkich zgromadzonych. Nasze bractwo zawsze chciało żyć na starość jak zapomniane gwiazdy, którymi usilnie próbowaliśmy się stać. Tworzyliśmy wspomnienia, aby później odpalać je niczym fajerwerki aż poczujemy się dobrze. Pragnęliśmy jedynie zabawy. Czy to było aż tak złe?

W moich oczach pojawiły się pierwsze łzy. Chwyciłem ciało Haydena w ramiona, wstrząsnął mną spazmatyczny szloch. Nie umiałem się powstrzymać. Mieliśmy szerzyć szaleństwo, czemu miałbym teraz to powstrzymywać? Złożyłem delikatny pocałunek na jego ustach. Jeden, drugi, trzeci, jednak jasnowłosy wciąż tępo wpatrywał się przed siebie jakby zastygły ze strachu. Miał oczy niczym popsute lampki choinkowe, które jeszcze niedawno świeciły się bezustannie. Teraz zgubiły gdzieś blask. Podczas dłuższego pocałunku przed oczami miałem scenę, której tak bardzo się obawiałem.

Hayden próbował zabrać mi z rąk kolejną butelkę piwa. Odepchnąłem go, a stojący za mną członkowie bractwa zaklaskali, śmiejąc się. Liczyli na pokaz, a ja zamierzałem im go dać. Byłem przywódcą, potrzebowałem od nich podziwu, bycia docenionym. Więc, gdy zaczęli skandować skok do wody, skok do wody, dałem im to, czego pragnęli. Przypominając sobie, jak Hayden spadał, nie próbowałem dłużej hamować rozsadzających mnie uczuć. Płakałem, krzyczałem, przeklinałem, aż w pewnym momencie upuściłem ciało mojego chłopaka. Czułem się brudny. Mój dotyk jest czarny i toksyczny, byłem pewien tego, co myślę. Za plecami słyszałem rechot Danny'ego. Szumiał mi w uszach, odcinając od prawdziwego świata. Wstałem.

- Miło było z tobą współpracować, Robbie - uśmiechnął się krzywo, gdy w końcu stanęliśmy twarzą w twarz.

- Nie ma nikogo na tyle silnego, by przejął twoje miejsce w bractwie - ściszył głos i dodał - już nie ma.

Czułem adrenalinę, złość, wściekłość i rozczarowanie. Jednym ruchem zdjąłem gumkę, rozwalając tym samym związane włosy. Byłem szalony przez całe życie, w tamtym momencie czułem jak tracę rozum. Stałem się całkowicie dziki. Rzuciłem się na niego, jednak był szybszy. Powalił mnie na ziemie, tuż obok ciała Haydena. Twarz zalała mi woda, czułem ją w ustach, oczach, nosie.

Przestałem się szarpać, to było dobre. Zrozumiałem, że to pozwoli mi być bliżej Haydena.

- Zarzuć przynęte, złap rekina - prychnął po raz kolejny Danny, patrząc na mnie wściekle - to było takie łatwe. Dać mu ciebie, właściwie jego tobie, a później wykończyć was dwóch na raz.

Czułem ciemność. Ostatkiem sił chwyciłem dłoń Haydena. Miał zimną skórę, a ja wiedziałem, że wkrótce stanę się zimniejszy. Śmierć smakuje jak magia, spełnia marzenia.

- Pięćdziesiąt słow na morderstwo - w oddali tylko szept Danny'ego, myślałem, że mówi o bractwie, jednak on był sam - a ja jestem każdym z nich.

Był szalony. Był jak ja, jak całe nasze bractwo. Każdy z nas był skierowany na gilotynę, prawdziwa śmierć zdarzała się tylko w bajkach. Tak naprawdę zabijali nas inni ludzie. My zabijaliśmy ludzi. Ale tamtej nocy byliśmy zwycięzcami. Ja i moi znajomi byliśmy wspaniali.

Teraz jest fala zwalczająca szybko i głęboko.

Napisali...Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz