15 sierpnia 1988 rok.
Poniedziałek.
Tego dnia miało się spełnić moje najskrytsze marzenie, które chodziło za mną odkąd byłam małą dziewczynką. Nie mogłam uwierzyć jak czas szybko zleciał. Pamiętam dokładnie jak w tamten poniedziałkowy poranek wspominałam moment przyjazdu Judy i Charlotte do Neverlandu, gdzie rzuciłam im propozycję, która była dla nich dosłownie jak bilet na księżyc. Wtedy ani ja, ani one nie wiedziałyśmy jak to wszystko się potoczy. Przez te kilka miesięcy było różnie. Wiecie, jak to w życiu bywa. Raz pod górkę a raz z górki, jednak mimo to, zawsze starałyśmy się robić dobrą minę, nawet jeśli po naszych głowach chodziły pytania typu: „Czy to ma sens?", „A co jeśli się nie uda?", „Czy aby na pewno wystarczy nam pieniędzy?". Cały proces tworzenia naszego interesu nie był wcale taki łatwy. Kosztował nas masę czasu, nerwów oraz wiązał się z dużymi kosztami. Pomimo trudności jakie zgotował nam los...Udało się. Udało się i z podniesionym czołem mogłyśmy brnąć dalej, ze świadomością, że odniosłyśmy kolejny, mały sukces w naszym życiu.
- Jebane baloniki, kurwa jego jebana mać. – klęła pod nosem Christina, zawieszając ozdoby na ścianę.
Spojrzałam na nią rozbawiona, po czym przeniosłam wzrok na Charlie, która również podśmiewała się z wyklinania naszej przyjaciółki. Muszę wam przyznać, że ta wulgarność Christiny była czasem całkiem zabawna.
- Może Ci pomóc? – zapytałam.
- Nie trzeba, przypięłam już te małe gówienka. – powiedziała i zeszła ze stołka. – No, wszystko wygląda w miarę przyzwoicie. – dodała.
- Prawda. – uśmiechnęła się Charlotte, kładąc ręce na swoim wielkim brzuszku. – Wydaje mi się, że wyrobimy się nawet przed dwunastą.
- Chyba tak. – usiadłam na parapecie. – Nie mogę się cholernie doczekać, kiedy te wszystkie dzieciaczki przyjdą i będą mogły cieszyć się tym miejscem razem z nami. – rozejrzałam się po sali.
- Myślisz, że będą tacy jak my kiedyś? – zapytała Charlotte.
- Myślę, że tak. – uśmiechnęłam się. – Może nie wszyscy, ale jakaś część na pewno. – spojrzałam na nią.
- Jestem! – usłyszeliśmy głos Judy, która wchodziła do nas razem z Adamem, obładowana całą masą toreb. – Mamy babeczki, jakieś cztery rodzaje ciasta i masę cukierków.
- To zajebiście, mamy jeszcze dwa ciasta od teściowej Annie. – powiedziała Christina. – Nawpierdalamy się dzisiaj tak, że później na widok słodyczy będziemy rzygać na kilometr.
- Ale na to ciasto od Pani Katherine to ja się skuszę nawet teraz. – mruknęła Charlie i wzięła kawałek. Muszę wam powiedzieć, że Janet wraz ze swoją mamą bardzo mi zaimponowały. Kiedy dowiedziały się o otwarciu naszej szkoły od razu chciały w jakiś sposób pomóc. Nie chciałam od nich niczego wielkiego, dlatego pewnego dnia zaprosiłam je do nas do domu, gdzie pomogły mi projektować plakaty i piec ciasta. Uwielbiałam te kobiety i byłam szczęśliwa, że powoli stają się moją rodziną.
- Też chcę. – powiedział Adam i podszedł do stołu, wyciągając ręce w stronę ciasta, po czym od razu dostał po nich od Judy. – Zgłupiałaś?!
- Ona może, bo jest w ciąży.- warknęła. – A ty trzymaj łapy przy sobie.
Wszyscy się zaśmiali.
- Przepraszam, zastałem może Panią Anne Rose? – zapytał kurier, który w ręku trzymał ogromy bukiet róż. Otworzyłam szerzej oczy, na widok tak pięknych kwiatów i podeszłam do owego mężczyzny, składając pokwitowanie w jego notesie. Podziękowałam, po czym odebrałam od niego mój prezent. Nie zwlekając, natychmiastowo chwyciłam za karteczkę, która była dołączona do bukietu.
CZYTASZ
The Way You Make Me Feel | MJ
FanfictionJesień roku 1987. Dwudziestopięcioletnia tancerka - Annie Rose otrzymuje swoją życiową szanse. Wraz z przyjaciółkami opuszcza rodzinny Teksas na rzecz słonecznej Kalifornii, gdzie ma wziąć udział w teledysku jednego z najsłynniejszych wykonawców m...