|021|

643 48 18
                                    


Czerwiec 1990 rok.

Słoneczny czerwcowy poranek. Tego dnia Michael od rana pracował nad piosenkami na nadchodzący album. Mówiąc pracował, mam na myśli to, że wybierał te, które najbardziej się mu spodobały, aby przedstawić je swojemu producentowi. Była ich cała masa, bo tak jak już prawdopodobnie wiecie, podczas walczenia ze swoim uzależnieniem, całkowicie oddał się pisaniu. Część z tych utworów była już nagrana, co zdecydowanie ułatwiło im pracę.

- Uwielbiam „Heal The World" . – uśmiechnęłam się i usiadłam mu na kolanach.

- To tak jak ja. – powiedział. – To chyba jedna z lepszych piosenek w moim wykonaniu. – cmoknął mnie w policzek, po czym podkreślił tytuł tego utworu. – A co myślisz o „Dangerous"?- spojrzał na mnie.

- Jest świetna, ale mam nadzieje, że nie pisałeś jej z myślą o mnie. – zaśmiałam się.

- Bez obaw skarbie. – spojrzał na mnie uśmiechnięty. – Powstała parę lat przed naszym spotkaniem. Chociaż, niebezpieczna czasem potrafisz być.

-Cisza. – pstryknęłam go w ucho.

Nagle z dworu zaczęły dobiegać jakieś dziwne odgłosy. Dało się słyszeć wszystko. Tupanie, śmiechy, krzyki i cholera wie co jeszcze. Spojrzeliśmy się na siebie dość zmieszani, po czym wstaliśmy i podeszliśmy do okna. To co zobaczyliśmy wbiło nas kompletnie w podłogę. Żadne z nas nie spodziewało się takiego widoku. Michael złapał się za głowę, a jego oczy przybrały kształt pięciozłotówki. Ja w sumie nie byłam w lepszym stanie.

- Michael. – zaczęłam.

- Tak, Annie?

- Czy ty też widzisz Elizabeth i jakiegoś nieznajomego mężczyznę w towarzystwie słonia? – zapytałam.

- Czyli ty też to widzisz. – mruknął. – Myślałem, że zwariowałem. – podrapał się po głowie. Spojrzeliśmy na siebie i wybuchliśmy śmiechem. Wiecie, nie chodziło tu o tego słonia, bo i tak na terenie posiadłości spacerowały już dwa, bardzo podobne do tego za oknem. Chodziło tu o pomysł Liz, która jak zwykle wypaliła z czymś, czego kompletnie nikt się nie spodziewał. Była nieprzewidywalną kobietą i za to właśnie ją kochaliśmy.
Michael złapał mnie za rękę, po czym pociągnął w stronę drzwi. Zeszliśmy do dół. Po wyjściu na zewnątrz, zobaczyliśmy uchachaną Liz, która wręcz skakała wokół słonia. Nie mogłam pohamować śmiechu. Michael złapał się za głowę i podszedł do niej. Przytulił ją i podziękował za nietypowy prezent.

- A ty się ze mną nie przywitasz? – zapytała uśmiechnięta.

- Boże Liz, jesteś niemożliwa. – zaśmiała się, ściskając kobietę w swoich ramionach.

- Podoba się wam prezent? – uśmiechnęła się dumie.

- I to jak. – powiedział Mike, który próbował dać słoniu owoce. Wyglądało to przekomicznie, bo gdy tylko słoń się ruszył, on automatycznie odskakiwał na bok.

- To dobrze, bo to wasz prezent urodzinowy, gwiazdkowy, ślubny, na dzień dziecka... -zaczęła wymieniać, na co wszyscy wybuchliśmy śmiechem. – Jak go nazwiecie? – zapytała nagle, zmieniając temat.

- Na pewno jakoś na twoją cześć. – uśmiechnął się Mike.

- Może Gypsy? – zapytałam. – Liz jest ubrana tak jak cyganka, więc...- spojrzałam na nich.

- Nie głupi pomysł. – Mike pogłaskał ją po trąbie. – Gypsy? Podoba Ci się? – zwrócił się do słonia, na co w odpowiedzi otrzymał uniesienie przedniej nogi. Znów po podwórku rozeszła się fala śmiechu.

The Way You Make Me Feel | MJOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz