Rozdział XVI

292 47 46
                                    


Kilka godzin później wjechaliśmy do jakiegoś miasta. Matt już nie spał. Oparty czołem o szybę wyglądał przez okno. Nikt nic nie mówił.

Słońce właśnie wstawało, zalewając świat delikatnie czerwonawym światłem. Dziesiątki samochódów niedługo miały stać się setkami, ustawionymi w kolejkach do pracy. Przechodniów było jeszcze niewielu, niemniej jednak dziwnie było widzieć teraz ludzi niemagicznych, zmierzających do swoich zwykłych, nudnych miejsc pracy, opatulonych szalikami ze względu na, przenikające do kości, zimne powietrze późnojesiennego poranka.

- Zazdroszczę im – mruknąłem, odrywając właśnie wzrok od jakiegoś chłopaka stojącego na przystanku autobusowym, którego największym obecnym problemem było prawdopodobnie to, że wybrał sobie dzisiaj za cienką kurtkę. Westchnąłem. Za kilka, może kilkanaście, pokoleń nasza rasa miała stopić się z tymi ludźmi. Pewnie tak było najlepiej. Nie to, żeby ich świat, wypełniony wojnami i niesprawiedliwym handlem, był szczególnie cudowny. Z pewnością jednak nikt nie był w nim skazywany na śmierć ze względu na urodzenie się innym, jak Ross albo ja. Czy raczej... już tak nie było, prawda? Taką przynajmniej miałem nadzieję.

- Ja chciałabym się urodzić jako jedna z nich – odezwała się Emma, cicho – Oni są wolni. Nikt nie każe im opuszczać miłości swojego życia, żeby zostać siłą związanym z kimś innym.

- Dopiero od niedawna – przypomniałem. Może nie byłem Ross'em, ale znałem się trochę na historii niemagicznego świata – Kiedyś to rodzice wybierali. A kobiety już w ogóle nie miały nic do powiedzenia. Sto lat temu nie mogłabyś być z Rose. Nie byłoby na to najmniejszej szansy.

- Wiem – mruknęła dziewczyna – A tysiąc lat temu pozbawiliby ciebie i Matt'a runów kwasem.

Przełknąłem ślinę. Racja.

- Bogowie, nie Bogowie, ludzie od zawsze byli popieprzeni – stwierdziłem.

Nikt nie odpowiedział.

- Chyba pojadę za granicę – odezwała się nagle Emma.

- Za granicę? – spytaliśmy z Matt'em jednocześnie – Czemu? – dodał chłopak, unosząc wysoko brwi.

- Może i nie mają powodu, żeby skrzywdzić Rose, ale kto wie. Lepiej będzie jak wyniosę się jak najdalej stąd.

- Niby dokąd? – zdziwiłem się.

- Nie wiem jeszcze. Do jakiegoś kraju z jak najmniejszą liczbą magicznie uzdolnionych ludzi – Emma wzruszyła ramionami.

- Niby gdzie? Na Grenlandię? – pokręciłem głową z niedowierzaniem – Jesteśmy wszędzie.

- Może i na Grenlandię – odpowiedziała Emma lekkim tonem – Ciekawe co na to powie Rose.

- Nie sądzę, że się jej spodoba – Matt pokręcił głową, z lekkim uśmiechem na ustach, zupełnie jakby był odrobinę rozbawiony tym niedorzecznym pomysłem. Ciekawe czy próbował po prostu nie myśleć o tym całym gównie, w które się wpakowaliśmy, czy zaczął w końcu godzić się z rzeczywistością. W końcu musieliśmy przecież ruszyć naprzód.

- To tutaj – przykuła naszą uwagę Emma, zwalniając i włączając kierunkowskaz. Potem skręciła na jeden z podjazdów niewielkich, podmiejskich domków i zatrzymała samochód.

Cisza.

Zauważyłem, że jej dłonie, zaciśnięte na kierownicy, drżą lekko. Wzięła powolny, głęboki oddech.

- Będzie dobrze – Matt chyba próbował ją pocieszyć.

- Nie wiesz o czym mówisz, więc się zamknij – odmruknęła dziewczyna pod nosem, skutecznie uciszając chłopaka. Potem wzięła kolejny głęboki oddech i odezwała się przymykając oczy, jakby z rezygnacją – Ona o niczym nie wie.

MartwyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz