Rozdział XVII

351 44 45
                                    


I znów cały dzień w drodze. Godziny spędzone za kierownicą szybko wykańczały moje siły, jednak jednomyślnie stwierdziliśmy z Matt'em, że lepiej będzie zostać przy mnie w roli kierowcy. Parę dni za kółkiem może nie zrobiło ze mnie zawodowego rajdowca, ale z pewnością szło mi już lepiej. Na tyle nawet dobrze, że nie musieliśmy z chłopakiem bez przerwy martwić się o nasze życie. No, oczywiście, gdyby nie fakt, że nie-ludzie prawdopodobnie wciąż chcieli nas zabić.

Zamiast tego zdecydowaliśmy się na wymianę energii. Kiedy już za bardzo znużyła mnie jazda, a moje powieki zaczynały kleić się do snu, Matt pozwalał mi zaczerpnąć od siebie na tyle mocy, że to on kładł się spać, a ja odżywałem, co pozwalało nam podróżować nieprzerwanie, nie licząc nocy.

Po kolejnym dniu i jeszcze jednej wizycie w sklepie, ułożyliśmy się do snu na tylnych siedzeniach, przytuleni do siebie w poszukiwaniu ciepła, przykrywając się skradzionym kocem. Zamknąłem oczy, ale sen nie przychodził.

- Matt? – odezwałem się cicho, z nerwów bawiąc się zamkiem od kurtki chłopaka.

- Co jest? – szepnął Mathew, uchylając powieki. Ich zieleń zdawała się przeszywać mnie, zatrzymując słowa w moim gardle. Nieważne jednak jak bardzo bałem się poruszyć ten temat, odkąd przestaliśmy zachowywać się jakbyśmy mięli zamiar do końca życia się do siebie nie uśmiechnąć, musiałem to zrobić.

- Chcesz o tym porozmawiać? – udało mi się w końcu z siebie wydusić.

- O...? – chłopak spojrzał na mnie niepewnie, nagle wyglądając na znacznie bardziej przytomnego.

- Wiesz... - przełknąłem ślinę – O... - wypuściłem z ust rozedrgany oddech, nie mogąc się zmusić do skończenia zdania.

- Jest w porządku. Lepiej o tym nie rozmawiajmy – uciął temat chłopak. Niezbyt skutecznie, bo ja nie mogłem tak po prostu odpuścić. Może i było „w porządku", ale to nie znaczyło, że mogliśmy zostawić takie ważne rzeczy niewyjaśnionymi. Nie mogliśmy obecnie polegać na Więzi, tak więc przyszła najwyższa pora na to, żebyśmy wzięli odpowiedzialność za własne uczucia i zaczęli o nich rozmawiać jak ludzie. Miałem dość zgadywania, domyślania się, polegania na strzępkach myśli Matt'a, do których dawało mi kiedyś dostęp Połączenie. Chciałem zwyczajnej, cholera, rozmowy.

- Nienawidzisz mnie? – wyrzuciłem z siebie.

Na twarzy Matt'a odmalował się szok, jednak długość przerwy między moim pytaniem, a jego odpowiedzią, była co najmniej niepokojąca.

- Nie, oczywiście, że nie – jego słowa nie brzmiały całkiem szczerze.

- Matt... - wyszeptałem, zagryzając nerwowo wargę – Proszę, po prostu powiedz mi jak jest naprawdę – jęknąłem, zaciskając powieki, bo pieczenie oczu ostrzegło mnie przed tym, co miało za chwilę nadejść. Już za dużo razy przy nim płakałem.

- Nie nienawidzę cię – tym razem jego wypowiedź zabrzmiała stanowczo. Nie odważyłem się jednak unieść powiek – Nie wiem dlaczego w ogóle przyszło ci to do głowy... Przecież... jestem tu z tobą, prawda? – teraz w jego głosie można było wyczuć łagodność. Być może zauważył, że walczę ze łzami.

- Ale nie możesz mi wybaczyć, prawda? – odezwałem się, wciąż nie otwierając oczu – Ross'a... - powiedziałem tylko, nie musząc dalej wyjaśniać.

- A ty? – usłyszałem ciche pytanie. Przez moje ciało przebiegł zimny dreszcz. O co on mnie pytał? Czy potrafię sobie wybaczyć? O dziwo, potrafiłem. Wiedziałem, że gdybym cofnął się w czasie, zrobiłbym dokładnie to samo. Inaczej nie byłoby nas tu teraz. Matt byłby martwy. Potrafiłem sobie wybaczyć. Nie potrafiłem tylko znieść jego braku wybaczenia i tego, że prawdopodobnie zraniłem chłopaka, udowadniając mu, że osoba, w której się zakochał, była gorszym człowiekiem niż się tego spodziewał. Już miałem otworzyć usta, żeby dać szczerą odpowiedź, kiedy Matt dokończył swoje pytanie – Wybaczysz mi? Że nie dotrzymałem obietnicy...

MartwyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz